niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Wyszliśmy z celi i wróciliśmy razem z bratem do domu, a dokładniej do rodziców. Zazwyczaj mieszkaliśmy sami, ale często odwiedzaliśmy naszych rodzicieli. Oczywiście ja częściej się pojawiałem w tym miejscu, poniewaź w porównaniu z Thurban'em miałem więcej czasu wolnego. Szczególnie, że ostatnio nasz kochany książę wyjechał sobie popatrzeć na walki gladiatorów i nagle sobie przywłaszczył jakąś byłą zabójczynię. A co gorsze, mój brat, który miał już od chuja spraw na głowie, będzie musiał się nią zajmować. Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy mam płakać z jego głupoty, ale cóż. Nie mam wpływu na tego idiotę. Podczas kolacji rozmawialiśmy o Samandze. Rodzice stwierdzili, że ona chuja zrobi więc nie ma się czego bać. Jednak Thurban był innego zdania. Jednak na całe szczęście udało mi się go przekonać, żeby ją uwolnić. W końcu Samantha może jedynie pokonać nowicjuszy, którzy i tak nie kręcą się w okolicach więzienia ani głównej części zamku. Kiedy minęła północ, wróciłem do miejsca gdzie przetrzymywana była kobieta. Oczywiście straź mnie zatrzymała i nie chciała mnie za żadne skarby wpuścić. Zaczęli również mnie wypytywać, po co idę, do kogo etc. Uratował mnie mój brat, który sprawdzał czy straże robią to co im kazano. Rozkazał im wpuszczenie mnie do środka, ale chyba zapomniał wspomnić, że sam nie wyjdę. No dobra, jakoś sobie poradzę. Skierowałem się w stronę miejsca, gdzie dziewczyna była uwięziona. Gdy tylko pojawiłem się przed nią, ona wyciągnęła w moją stronę swoje ręcę.
- Obejdzie się bez tego - rzuciłem obojętnie. Nie czułem potrzeby krępowania jej rąk. Wyszliśmy z tego śmierdzącego pomieszczenia. Niestety tuż przy wejściu zatrzymali nas wartownicy. Jeden z nich chciał chwycić moje ramię, ale w mgnieniu oka Lorren pojawiła się na moim ramieniu, obnażając swoje kły i sycząc ostrzegawczo. Wartownik cofnął się kilka kroków i spojrzał na mnie przerażony.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się w stronę mężczyzn i poszedłem przed siebie. Sam szła grzecznie za mną. Skoro tak, zacząłem się wspinać po ścianie. Dziewczyna poszła za mną. Gdy dotarliśmy do miejsca, które było ukryte od ludzi, spojrzałem na Sam.
- Uciekaj ze stolicy, i nie pokazuj się już nigdy więcej - rozkazałem i delikatnie ją popchnąłem do przodu. Odwróciła się i spojrzała na mnie lekko zdziwiona tym co doświadczyła. - No dalej, zanim się rozmyślę - zaśmiałem się cicho pod nosem. Dłużej nie czekając wróciłem na ziemię i powolnym krokiem wróciłem do swojej komnaty.

~ Dwa dni później ~

Nie wierzyłem, że to się stało naprawdę. Eytherian przyprowadził tą całą Verdandi. Widziałem jak bardzo Thurban był niezadowolony z tego faktu, ponieważ nadal oboje pamiętaliśmy, że to skrytobójca zabił naszego brata. Już wcześniej nie lubiliśmy ich, ale po tej akcji jeszcze bardziej ich znienawidziliśmy. Liczyłem tylko, że ta kobieta wróci jak najszybciej na arenę. Od samego rana nie byłem w humorze, a do tego banda bachorów, którzy uważali się za chuj wie kogo spowodowali, że byłem chodzącą, tykającą bombą. Nie powiem, tego dnia kilku uczniów wyleciało z zajęć, za obijanie się czy znęcaniem się nad innymi. Po ćwiczeniach podszedł do mnie Albert, który zaproponował przejażdżkę po pobliskim lesie. Zgodziłem się bez zastanowienia. Dosiadłem swoją klacz, Chandrę i pojechaliśmy w stronę lasu. Klacz gnała przed siebie zadowolona. Niestety ostatnio nie miałem zbyt dużo czasu by spędzać z nią dużo czasu. Dlatego ona cieszyła się każdą sekundą spędzoną ze mną. Albert dosiadał jasnokasztanowego ogiera, Kadara. Nagle po drodze zobaczyliśmy zakapturzonego mężczyznę, który wjeżdżał do miasta ze strony lasu, a nie przez bramę. Przez jego ubiór wywnioskowaliśmy, że to jeden z zabójców. Gwałtownie zawróciliśmy i rzuciliśmy się w pogoń. Odkąd pojawiła się w zamku Verdandi Quuin coraz więcej było tych pasożytów. Już udało nam się wyeliminować kilku z nich, ale jest ich coraz więcej. Eh, więcej ich matka nie miała? Kiedy wjechał już do miasta, zaczął skręcać w przeróżne uliczki. Najwyraźniej zorientował się kim jesteśmy i wiedział, że jeśli nie ucieknie to czeka go śmierć. Niestety, jechał zbyt chaotycznie i raz popędzał rumaka a raz szarpał za wodze, kazał mu gwałtownie skręcać. Wierzchowiec w końcu się zdenerwował i biegł przed siebie, nie dając się kontrolować. Coś czułem, że jeśli natychmiast nie zatrzymamy konia, to może kogoś potrącić, a właściwie kolejną osobę. Znałem większość uliczek na pamięć, w końcu bawiłem się tutaj codziennie przez kilka lat. Chandra skręciła w prawo, a Kadar przyspieszył, by dogonić wroga. A ja miałem odciąć mu drogę ucieczki. Jednak nikt nie przwidział, że jego koń może zacząć tak szybko galopować, że w tym samym momencie, kiedy wyjechałem z ciemnej uliczki, jego wierzchowiec niemal wpadł w mojego. Przestraszona klacz stanęła dęba. Udało mi się ją uspokoić. Nieprzyjaciel chciał mnie wyminąć, jednak przez przypadek jego koń wpadł w jakąś kobietę, która próbowała uciec przed niezbyt miłym spotkaniem z kopytami. Chwyciłem w ostatniej chwili za wodze, przez co rumak został zmuszony do zatrzymania się. Niestety potrącił dziewczynę, ale nic raczej jej nie było. Zeskoczyłem z klaczy i podbiegłem do dziewczyny, która podniosła się z ziemi. Położyłem swoją dłoń na jej ramieniu, przez co dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Nie mogłem uwierzyć w to, kim była ta osóbka...
- Samantha co ty tu kurwa robisz?! - warknąłem niezadowolony z faktu, że nie posłuchała się moich rad, jednak jakaś malutka część mnie cieszyła się, że zobaczyłem ją całą i zdrową...

Samantha?

wtorek, 22 sierpnia 2017

Od Możana CD Verdandi

Wilkobójca skrzywił się, słysząc swoje słynne wśród ladacznic przezwisko. Westchnął ciężko, a jego ręka powędrowała w stronę pasa, gdzie trzymał swój długi i ostry jak brzytwa miecz. Przez chwilę jego dawna uczennica była pewna, że zaraz go wyciągnie i zwyczajnie odrąbie jej łeb. Strażnicy również tak myśleli, jednak żaden z nich nie miał zamiaru pomóc młodej pani gladiator. Bardziej martwili się o swoje własne dupy. A gdyby chociaż jeden stanął z nim do walki, zapewne nie skończyłoby się to zwycięstwem strażnika. Być może Darkoss zostawiłby im tylko połamane miecze. I kości.
Darkness chwycił za miecz i pociągnął nim w górę, jednak po chwili schował go do pochwy, jakby nie zamierzał się interesować swoim dawnym uczniem. Warknął tylko przekleństwo w jakimś zupełnie nieznanym języku i spojrzał na Verdandi.
- Nie mam ochoty na plamienie sobie ubrania krwią, przez twoje durne docinki, Tańczące Ostrze. Módl się, żebym cię tutaj więcej nie spotkał.
- Nie tutaj? - Tańczące Ostrze skrzywiła się, jakby zrobiło jej się przykro przez słowa swojego dawnego już mentora. - To może... w twojej kwaterze? Masz ponoć naprawdę duże i miękkie łóżko.
Verdandi znowu puściła do niego oczko i zrobiła dwuznaczy gest w stronę mężczyzny. No tak. Prawdopodobnie ona nigdy z tymi swoimi sztucznymi podrywami nie skończy, pomyślał Możan. Po chwili do głowy wpadła mu pewna myśl.
- Niech ci więc będzie! - na twarzy Wilkobójcy wpełzł sztuczny uśmiech i spojrzał na strażników. - Zabieram tego młodego gladiatora do swojej kwatery głównej. I nawet nie chcę słyszeć waszych głosów sprzeciwu.
- A-ale.. panie... - jeden ze strażników nieśmiało wyszedł przed resztę i uniósł włócznię, jakby ta była jego tarczą anty-Możanową. - R-raczej t-to n-ni-nie możliwe p-p-ponieważ...
Wilkobójca wyciągnął sztylet i uderzył główką mężczyznę z całej siły w nos. Usłyszał tylko ciche trach, a strażnik skulił się i zaczął wycierać płynącą z nosa krew. Pozostali strażnicy spojrzeli z przerażeniem na mistrza zabójców i skinęli tylko głowami na zgodę. Mężczyzna podniósł krwawiącego strażnika i przyłożył mu ostrze do szyi. Biedaczysko omal nie zaczął nieszczęśliwie płakać i błagać o przebaczenie.
- Zapewniam was więc, że Verdandi ma bardzo ważne sprawy na głowie. I obecnie zamierza udać się do mojej kwatery, gdzie będzie bezpieczna. Obiecuję, że oddam ją w jednym kawałku. No... może w dwóch, jak będzie niemiła. - czarnowłosy uśmiechnął się w stronę kobiety. Verdandi dostrzegła w jego oku błysk szaleństwa. Zapowiadała się całkiem niezła zabawa. Ale czy na pewno miła dla Tańczącego Ostrza?
Strażnicy skinęli tylko głowami i po chwili odmaszerowali przyśpieszonym krokiem. Wilkobójca wypuścił ostatniego z nich. Strażnik nie miał czasu nawet wziąć swojej włóczni. Po prostu na czworakach oddalił się od dwójki.
- Sama się czasem prosisz o wpierdol. - westchnął Darkoss, jakby mówił do małego dziecka. Albo rozpieszczonej gówniary, która cały czas, na każdym kroku zamierza go podrywać. Mistrz zabójców za taką właśnie osobę miał Verdandi.

<Veeer? Wybacz długość. I ogólnie czas oczekiwania. Wena ostatnio nie doskwiera. ;_;>

piątek, 18 sierpnia 2017

Od Thurban'a CD Verdandi

Gdy tylko dowiedziałem się o tym co zrobił mój kuzyn, myślałem że osobiście pojadę na arenę i wszystko mu wygarnę. Miałem go za bardziej myślącego osobnika niż resztę mieszkańców, jednak chyba jego mózg zamienił się miejscami z jego kutasem. Byłem ciekaw co pomyśli jego ojciec, kiedy zobaczy, że jego kochany synek przyprowadził jednego z najbardziej niebezpiecznych zabójców w królestwie Dirsch, albo raczej zabojczynię. Dowiedziałem się również, że mam zostać jej mentorem. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ Eytherian miał świadomość tego, że na razie osobiście trenuję nowych gwardzistów. Co prawda powinien to robić mój brat, jednak ostatnio do gwardii królewskiej trafiło kilku nieudaczników, którzy powinni zostać do końca życia jako giermkowie. Więc tym razem postanowiłem sam zadbać o wykształcenie gwardzistów. W końcu nadszedł dzień, w którym przyjechali do zamku. Udawałem, że wszystko jest pięknie i przyjaźnie przywitałem kuzyna. Dostałem również prośbę by zaprowadzić Verdandi do jej pokoju. Nie miałem zbytnio ochoty chodzić po zamku z taką osobą. Co prawda byłem w stanie bez problemu ją pokonać jakby zachciało jej się ucieczki. Chociaż dziewczyna w przeciwieństwie do mojego kuzyna była mądra, wiedziała, że nie warto podejmować próby ucieczki w takim miejscu. Przez całą drogę do jej komnaty, pysk dziewczyny się nie zamykał. Próbowała nas zagadać, jednak nieudolnie jej to wychodziło. Żaden z strażników nie miało ochoty rozmawiać z kobietą, która odebrała życie przynajmniej jednej bliskiej im osobie. Na powitanie wyszła służba, która uśmiechnęła się na nasz widok. Jedna ze służących podeszła do nas.
- Jesteś tą nową? - zapytała się.
- Tak, zaprowadź ją do jej sypialni i daj jej nieco lepsze ubrania niż te szmaty. Kiedy przyjedzie pora obiadowa, ma na mnie czekać w tym miejscu - rozkazałem kobiecie, która wpatrywała się w moje oczy i delikatnie się rumieniła. Czyżby kolejna, która zakochała się w moich oczach? Ach te kobiety, jedna łatwiejsza od drugiej. Do prawdy żałosne. Odwróciłem się bez słowa i spojrzałem surowo na strażników.
- Macie tutaj być do czasu kiedy nie przyjdę. Jeśli zobaczycie jakieś podejrzane osoby, zabijcie. Bądźcie również czujni, nigdy nie wiadomo co planuje ta kobieta, jasne? - powiedziałem swoim typowym zimnym głosem. Gwardziści stanęli na baczność i chórem potwierdzili. Przytaknąłem i skierowałem się w stronę hali treningowej, gdzie czekali na mnie przyszli gwardziści. Tuż przed wejściem zaczepił mnie Vassariah.
- Witaj braciszku - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co chcesz? - burknąłem, olewając dobry humor brata.
- Widzę, że jakąś czerwonowłosą niewiastę przyprowadziłeś - odpowiedział już swoim normalnym tonem.
- Owszem, jednak na rozkaz tego kretyna - westchnąłem cicho a Venomy zmarszczył brwi.
- To ta zabójczyni, która miała tutaj przyjechać? - zapytał się.
- Tak - odpowiedziałem - A teraz mnie z łaski swojej przepuść - dodałem odpychając brata od drzwi. Strażnicy otworzyli wielkie drewniane drzwi. Przede mną stali na baczność w rzędach przyszli strażnicy króla. Tego dnia nie dawałem im wiele ćwiczeń, najprościej na świecie zastanawiałem się co odwaliło mojemu kuzynowi. Kiedy uświadomiłem sobie, że niedługo będzie obiad u króla, wyszedłem z sali, mówiąc swoim podopiecznym by mogli sobie iść do domu, ale 10 najbardziej obijających się ma potem jeszcze wrócić. Tak jak prosiłem, zastałem Verdandi ze służącą w miejscu, gdzie je zostawiłem. Była ubrana w prostą suknię ze sporym dekoltem. Oj to Eytherian będzie się ślinił na jej widok.
- Panie, zrobiłam tak jak prosiłeś - ukłoniła się kobieta.
- Dobrze wykonałaś swoją pracę, zasłużyłaś na odpoczynek - odparłem obojętnym tonem. Spojrzałem na dwóch gwardzistów, który od razu pojawili się obok czerwonowłosej zabójczyni. Poszliśmy w stronę jadalni króla. Jednak po drodze musieliśmy przejść przez miejsce wyznaczone dla dowódców oddziałów. Jeden z dowódców był kiedyś moim prześladowcą. Jak byłem jeszcze nastolatkiem, on i jego koledzy uwielbiali się nade mną znęcać, ponieważ byłem najmłodszy z uczniów. Jak na złość on musiał tam być kiedy przechodziliśmy koło nich.
- Kogo my tu mamy! - krzyknął na cały głos - Czyżby to nasz kochany Thurban? - zaśmiał się i jego wzrok skupił się na Verdandi.
- Czyżby nasz malutki Tamir znalazł nową kobietę? Co za nowość! - powiedział jeden z kumpli Lamberta. Przewróciłem jedynie oczami i poszedłem dalej. Jednam nie zaszedłem daleko, ponieważ przede mną stanął ten chuj.
- Jestem zajęty - rzuciłem obojętnie.
- Ale ja nie - zarechotał się najebany w trzy dupy Lambert.
- No to już nie mój problem - odepchnąłem go, a ten stracił równowagę i upadł na ziemię. Dumnym i szybkim krokiem poszedłem do króla. Przed drzwiami czekał na nas zniecierpliwiony Eytherian. 
- No w końcu kuzynie! - uniósł wesoło ramiona. Jednak jego uwaga szybko przykuł dekolt Verdandi. - Zabójczo pięknie wyglądasz - uśmiechnął się flirciarsko i podszedł do niej. Przewróciłem oczami po raz kolejny i weszliśmy do jadalni. Na stole roiło się od jedzenia, ociekających tłuszczem potraw. Zasiedliśmy do stołu i gdy król zaczął jeść, reszta osób przy stole również zaczęła swój posiłek. Przez cały obiad książę zagadywał kobietę i całkowicie ignorował moje pytania na temat czego on ode mnie oczekuje i co ja mam niby robić z tą dziewczyną. W końcu na moje pytania odpowiedział Król Hevington.
- Dzisiaj po posiłku zabierz ją do jej komnaty i niech się przebierze. Potem sprawdź jej zdolności w walce wręcz - rozkazał.
- Tak jest panie - przytaknąłem i dokończyłem swój posiłek. Siedziałem po raz pierwszy od kilku miesięcy do końca obiadu. Zazwyczaj wychodziłem od razu jak skończyłem. W końcu nie miałem zbyt dużo czasu na siedzenie i nic nie robienie. Wolałem pochodzić po zamku i pilnować swoich strażników. Kiedy wszyscy się najedli, podszedłem do zabójczyni.
- Chodź za mną - rozkazałem. Ona chciała już coś powiedzieć, ale jej przerwałem - I masz nic nie mówić - dodałem.
- A dlaczego? - zapytała się zdziwiona.
- Bo ci każę - odpowiedziałem i chwyciłem ją za ramię. Wyszliśmy z pomieszczenia i szybkim krokiem poszliśmy do jej sypialni. Oczywiście towarzyszyli nam dwaj gwardziści. Dotarliśmy do jej pokoju i spojrzałem na nią.
- Ubierz się w wygodne ubrania, w których możesz swobodnie walczyć - powiedziałem spokojnym głosem. - jak będziesz gotowa to wyjść z pokoju. Będą a ciebie czekać czterech moich ludzi, którzy cię zaprowadzą do mnie - dodałem i ruchem dłoni pokazałem jej, że może już sobie iść do pokoju. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, wróciłem do hali by nadzorować trening tych 10 delikwentów. No i czekała na nich również bardzo ciekawa niespodzianka. Czterech z nich będzie walczyła z Verdandi wręcz. Chciałem zobaczyć, co potrafi ta kobieta bez żadnej rozgrzewki i bez broni.

Verdandi?

niedziela, 13 sierpnia 2017

Od Verdandi do Możana

Odkąd tutaj jestem, powoli wracam do swojego wyglądu sprzed uwięzienia.  Dostaję normalne posiłki, w dodatku roboty królewskiego kucharza. Dania są więc przepyszne. Przybieram na wadze, włosy nabierają swojego koloru, skóra również się regeneruje.
Zregenerowałam się również na tyle, by móc normalnie funkcjonować za dnia. Co z tego, że musieli mnie kąpać i szorować parę razy by zedrzeć ze mnie cały brud. Opłacało się. Mam wrażenie jakbym otrzymała nowe życie. Brakuje mi tylko moich starych, życiowych kompanów.
Brakuje mi między innymi mojego brata. Na samą myśl o Tyresie ściska mnie coś w żołądku. Nie miałam bladego pojęcia czy on w ogóle żyje. Co prawda umiał już się sobą zająć ale... cholernie się o niego martwiłam. Jest drugim facetem w moim życiu, którego kocham. I prawdopodobnie jedynym żywym.
Jednakże podczas codziennych treningów myślami biegłam do mojego mistrza i parszywego zabójcę, który mnie zdradził. Wątpię, by był to mój mistrz. Nie miałby w tym żadnego interesu. Jestem dla niego jak wrzód na dupie. I byłam jego codzienną zmorą.
Tak było również teraz. Wracając z treningu w eskorcie czterech osobistych strażników (z którymi już zdążyłam nawiązać jakąkolwiek rozmowę) zastanawiałam się kim tak naprawdę byłam dla swojego mistrza. Niby wrzód na dupie, którego od czasu do czasu trzeba ukarać, ale jednak jakoś potrafi mnie przeboleć. No ale jakby spojrzeć... to zdarzało mi się atakować takiego upierdliwca. Jak on miał? Wydaje mi się, że to było jakoś na M... no w sumie to nieważne jak mu mamuśka dała na imię. Jeden z największych wrzodów dla Darkossa. Nie rozumiem naprawdę po co jeszcze się do niego klei.  Aczkolwiek pamiętam jakby to było wczoraj. Kiedy tylko się spotykaliśmy od razu pluliśmy na siebie jadem. Ten typ traktował mnie jak zwykłego człowieka. I za każdym razem czekałam na cichy sygnał, cichą zgodę na ukatrupienie go. Niestety, nie doczekałam się.
Nagle z moich rozmyślań wyrwał mnie cień idącego przed nami człowieka. Dekoncentrował.  Uniosłam spojrzenie i z zainteresowaniem na niego patrzyłam.
-Co to za typo ? - zapytałam przeciągle jednego ze strażników.
Nie odpowiedział słownie, tylko mimiką swojej twarzy, która mówiła "O co ty mnie pytasz w ogóle?". Otworzyłam szerzej oczy zaskoczona. To on kurna kręci z królem czy coś?
-Darkuś, kupę lat! - wykrzyknęłam a na usta wypełzł mi dziki, typowy dla mnie uśmiech.
Mężczyzna dygnął na mój głos, jednakże zdrobnienie sprawiło, że zacisnął dłonie w pięści. Zatrzymał się przede mną i zlustrował mnie od góry do dołu.
-Tańczące Ostrze - mruknął będąc zaskoczonym.
No tak. Według niego powinnam teraz kisić się w więzieniu w Shire.
-Daruj sobie te formalności - parsknęłam. -Tęskniłam Darkuś - puściłam mu oczko po czym wybuchnęłam śmiechem.
-Co ty tutaj robisz? - warknął ostro. - Zwracaj się do mnie należycie - dodał szybko zważając na obecność strażników.
Którzy swoją drogą nie chcieli się wtrącać w spotkanie mistrza z uczniem.
-No wiesz... trochę się pozmieniało od ostatniego spotkania - zaczęłam niby się zastanawiając co powiedzieć.
-Verdandi - syknął.
-O, pamiętasz moje imię. Jak milusio - zaszczebiotałam. -Po prostu pewien książę w czarnej karocy był łaskawy mnie uwolnić. Szkoda, że to nie byłeś ty, Darkuś - westchnęłam dusząc w siebie sporą ochotę parsknięcia śmiechem.

(Możan? Spotkanie po roku XD)

środa, 9 sierpnia 2017

Od Samanthy CD Venomy

Lekko się skrzywiłam, kiedy mnie zamknął w celi i powiedział, że ja, chce zabić króla. Jak mam być szczera nie obchodziło mnie to, czy będzie żyć, czy nie. No bo... Ej ja nie jestem zabójcą, a póki kradne tylko to, co uznam za cenne, to nie jestem na czarnej liście W sumie co by się stało, gdyby mnie zabili? W sumie nic. Jestem tak właśnie niepotrzebna ludzkości. Nie jestem królem, ani damą dworu. Mało kto potrzebuję kogoś takiego jak ja. Na przykład... Teraz wychodzi na to, że moje ostrzeżenie weszło na "Oho czyli chcesz zabić króla"... Uroczo... Siedziałam w celi i bawiłam się ostrzem w ręce, kiedy zostałam sama z strażnikami. Jeden na mnie spojrzał kątem oka i trochę się spiął.
- Nikt jej nie przeszukał? - dyskretnie spytał swojego przyjaciela. Podniosłam się i rzuciłam im wszystkie ostrza, jakie miałam, oprócz tego, co zawsze mam przy sobie w bucie. Ci spojrzeli na siebie, a potem na mnie. Wtedy ktoś ich uderzył w potylice i upadli nieprzytomni. Czarny kaptur i płaszcz otworzył mi drzwi.
- Dzięki za alibi, a teraz uciekajmy stąd. - podeszłam do niego, ale zamiast wychodzić, wzięłam kratę i zamknęłam sobie drzwi, siadając na ziemi.
- Nie mam zamiaru uciekać...
- Haha... Nie bądź głupia.
- Słuchaj. To, że nie udało mi się ostrzec żołnierzy przed Tobą, nie znaczy, że nie spróbuję ponownie. - gdy to powiedziałam, ten wybuchł śmiechem.
- Tobie chyba naprawdę życie nie miłe. Naprawdę wolisz śmierć od zabicia króla? Jesteś głupia. - zamknął kratę - gdy nadejdzie odpowiednia chwila, zabije Cię. Samantho Frequense - odłożył klucze na miejsce i uciekł. W tym momencie nadbiegł Thurban. Spojrzał na mnie swoim lodowym spojrzeniem.
 - To po Ciebie przyszli.
- Jest ich więcej? - gwałtownie się podniosłam.
- Nie udawaj głupiej! Było dwóch. Pierwszy uciekł, razem z drugim. Pewnie Ciebie szukali. I co? I pewnie ty ich tak załatwiłaś?
- Nie! Nie prawda! To nie byłam ja!
- Nie ufam komuś, kto chce zabić kró--
- NIE CHCE GO ZABIĆ! - złapałam kraty i spojrzałam na niego - chciałam was właśnie ostrzec przed tą dwójką! Jeden z nich chce mnie zabić.
- Thurban, ona nie kłamie - głos Venomy'ego wydobył się z cienia. Gwałtownie puściłam drzwiczki od krat. Oboje odeszli na rozmowę, a ja siedziałam przy ścianie. Słyszałam tylko parę zdań w swojej głowie.

Głupszej dziewczyny to ja jeszcze nie widziałem.
Dzięki za alibi...
Haha... Nie bądź głupia.
Jesteś głupia.
Nie udawaj głupiej!

Czy ja naprawdę jestem głupia? Próbowałam ich ostrzec, a mam co w zamian? Siedzę w więzieniu, oskarżają mnie o rzeczy, których nie zrobiłam. W sumie jestem do tego przyzwyczajona. Mój zawód, polega na braku zaufaniu przez innych. Mam opóźnienie na temat wielu zleceń... Dodatkowo moi straż...
Gdzie byli strażnicy?
Gwałtownie się podniosłam, zauważając, że nieprzytomni strażnicy zniknęli. Usiadłam i zobaczyłam, że klucze do celi zostały na ziemi. Wzięłam je i powiesiłam pęk kluczy na haczyku, po czymusiadłam pod ścianą. Śmieszne jest to, że według mojego ojczyma, zaufanie jest najważniejszą rzeczą dla złodziei i każdego, dobrego człowieka z dobrym sercem. Zaufałam komuś, kto mnie zamknął w więzieniu, nazwał głupią i traktował mnie jak rzecz. Więc czemu mu zaufałam? Dlaczego? Co on takiego zrobił, że nie uciekłam, kiedy miałam okazję... Sama teraz nie rozumiem swoich myśli.
Może naprawdę jestem głupia?
Skuliłam się pod scianą, opierając głowę o swoje kolana. Założyłam kaptur, by móc skryć swoje szkliste oczy. O nie, Crass, nie będziesz płakać, to tylko łzy... Szybko szkliste oczy zrobiły się normalne. Usłyszałam otwieranie krat. Uniosłam głowę. Venomy stał na de mną.
- Dobra, miejmy to już za sobą - wstałam i wyciągnęłam ręce, czekając na sznur lub kajdanki...

Venomy? Nie pisałam, czy ją uwalniają, wolę to tobie zostawić.

sobota, 5 sierpnia 2017

Od Verdandi do Thurbana

Gdy zajechaliśmy do stolicy, tłumy ludzi przywitało nas wesołymi okrzykami. Wiwatowali na cześć księcia i przyszłego króla, Mobiusa. Obserwowałam to wszystko, na początku bardzo oczarowana, że zwykła zabójczyni może to wszystko oglądać z widoku członka rodziny królewskiej. Mobius uśmiechał się do ludzi, machał im. Chwalony przez swój przyszły lud. Jednakże prawda, która za tym wszystkim się kryła była o wiele gorsza. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk bicza. Zaalarmowana od razu popatrzyłam w tamtą stronę. Byłam jedyną osobą, która to uczyniła. No tak... wszystko przecież kontrolowała straż. Zlustrowałam spojrzenie twarze innych ludzi. Pod ich uśmiechały krył się nieprzyjemny grymas. Możliwe, że bólu. Zerknęłam na Mobiusa, który próbował nie ingerować w to co działo się tuż obok niego. Mocno zaciskał szczęki zdobywając się na delikatny uśmiech. Skrzyżowałam ręce na piersi chowając się w głąb karocy. Z przymrużeniem oczów wyglądałam królewskiego zamku. Kiedy tylko  dotarliśmy na miejsce poczułam się dziwnie inaczej. "Jak nisko trzeba upaść, żeby zabójcę wpuszczać do królewskiego zamku?", pomyślałam choć z pewnością członkowie rodziny królewskiej są chronieni przez najlepszych gwardzistów. Pierwszy wyszedł Mobius. Odwrócił się w moją stronę i podał dłoń pomagając mi wysiąść. Strażnicy i gwardia, która czekała na placu przed głównym wejściem do zamku wstrzymali oddech na mój widok. Z dziecinnym zaciekawieniem spoglądałam na każdego z nich. Przed nami jakby znikąd wyrósł mężczyzna w długich, czarnych włosach. Uwagę w jego wyglądzie jednak przykuł mnie symbol Hevintonów. "Kapitan Gwardii?", zapytałam siebie badawczo się mu przyglądając. Jak do tej pory od wyjścia z karocy nie powiedziałam ani jednego słowa. Jak na mnie to dosyć dziwne.
-Panie, nie sądzisz, że to nierozsądne by wykwalifikowana  zabójczyni chodziła bez kajdan? - zapytał dość... chłodno. Uśmiechnęłam się jednak na określenie jakie użył.
-Dzięki, że doceniasz moje umiejętności - powiedziałam a Mobius tylko na mnie spojrzał unosząc brwi. Mężczyzna rzucił mi ostre spojrzenie ale postanowiłam kontynuować.- Ale nie mam mocy by potem zniknąć na innym kontynencie - chciałam w subtelny sposób przekazać, że Mobius ostrzegł mnie przed konsekwencjami ucieczki czy jego zamordowania.
-Przekazuje ci ją w twoje ręce. Odprowadź do jej komnaty i rozkaż służącej się porządnie nią zająć. Verdandi - zwrócił się do mnie. - Twój osobisty trener, Kapitan Gwardii Królewskiej. Masz okazje bliżej się z nim poznać - po tych słowach uśmiechnął się i ruszył w stronę zamku.
Zostałam sama z mężczyzną. Westchnęłam pocierając kark. Nagle poczułam się nieswojo. Byłam ubrana nadal w więzienne ubranie, które było poplamione krwią. Skrzywiłam się i spojrzałam na trenera.
-Możemy iść już do mojej komnaty? - zapytałam na co ten po prostu kazał mi iść za mną i się nie odzywać.
-Gbur - mruknęłam pod nosem na co ten spojrzał na mnie z ukosa.
-Coś mówiłaś?
-Wychwalam zamek, tylko nie chcę by ktoś mnie usłyszał - odpowiedziałam uśmiechając się.
-Nie umiesz kłamać - odparł.
-Nie masz podstaw by tak twierdzić - udałam naburmuszoną lecz ten mnie zwyczajnie zignorował. Eskortowało mnie jeszcze 4 innych strażników. - Jak masz na imię? - spytałam chcąc wiedzieć jak go nazywać. Odpowiedziała mi cisza. - Jak masz na imię? - powtórzyłam ale znów odpowiedziała cisz. -Dobrze, więc nazywasz się Cisza czy wolisz Milczek? - uwielbiałam się droczyć z innymi. Pamiętam czasy kiedy Mistrz miewał mnie dosyć. - Nie dogadam się z nim - mruknęłam zirytowana.
Doszliśmy do mojej komnaty gdzie przy drzwiach stała już pierwsza warta. Na spotkanie wyszła nam służąca.

(Thurban? Takie średnie ale może być XD)

Lipiec

W lipcu opowiadanie napisały dwie osoby: Samantha i Verdandi. Z tego powodu otrzymują one podwójną premie w wysokości 4 poziomów.

Od Venomy'ego CD Samanthy

Gdy tylko usłyszałem jej słowa, na mojej twarzy pojawił się sadystyczny uśmieszek. Była śmieszna. Czy ona myśli, że dostanie się do zamku od tak? Nawet jeśli to w sali tronowej, przebywa zawsze jeszcze Thurban. Przez niego trudniej się przebić niż przeze mnie. Co prawda byłem, silniejszy od niego, ale przez to, że cały czas siedziałem w zamku i trenowałem nowych żołnierzy, to nie miałem okazji przebywać na otwartym polu walki. Od kilku dobrych lat nie walczyłem na poważnie, przeciwko wielu silnym wrogom. Mój brat miał aż za wiele takich okazji. Po części trochę mu zazdrościłem, ale byłem świadomy tego, że takie życie nigdy nie będzie łatwe. Chwyciłem dziewczynę za włosy i spojrzałem jej prosto w oczy.
- Głupszej dziewczyny nigdy nie widziałem - powiedziałem. - Dla nas twoje życie jest niczym wartym w przeciwieństwie do życia naszego króla - powiedziałem zimnym głosem. 
- Naprawdę wy wszyscy traktujecie mieszkańców jak rzeczy - warknęła Samantha. Uniosłem jedną brew i zacząłem się głośno śmiać. Nie mogłem wytrzymać. 
- Dobrze wiedzieć, że masz w planach zabić naszego króla... Teraz możesz sobie posiedzieć w najlepszej karczmie w całym królestwie, tak zwane więzienie - chwyciłem jej ramię i zeszliśmy z dachu. Dziewczyna na początku próbowała się wyrwać, ale w końcu zrozumiała, że to bezcelowe i jedynie pogrąża się w tym wszystkim. Weszliśmy do lochów i osobiście wrzuciłem dziewczynę do jednego z wolnych pomieszczeń. Ona się patrzyła na mnie jak na największego wroga, ale nie próbowała nic robić, szczególnie, że Lorren kilka razy podczas tej drogi prawie ją ugryzła. 
- Masz wielkie szczęście, że to lord Venomy cię tutaj przywlekł - powiedział jeden z strażników, a ja spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem. 
- Jakby był to ktoś inny, to byś dawno wylądowała z jakimś kryminalistą w jednym pomieszczeniu - dodał drugi. Przewróciłem oczami, gdyż prawda była inna. Za kilka dni chciałem ją wypuścić, a zamknąłem ją w więzieniu tylko po to, by ona zrozumiała, że nie warto nawet próbować zabić króla czy kogokolwiek z rodziny królewskiej. 
- Zostawcie nas samych - rozkazałem dosyć niezadowolony z faktu, że oni nie potrafili się zachowywać w miarę poważnie. Grzecznie się wycofali i zostawili nas samych. Lorren od razu zeszła z mojego ciała i zaczaiła się przy drzwiach w mało widocznym miejscu. To dosyć dziwne, że takiego giganta często łatwo przeoczyć. 
- To jest ostrzeżenie, żebyś nic głupiego nie zrobiła, bo skończysz gorzej niż większość naszych wrogów politycznych. Doceń również to, że uszanowałem twoją dziwną fobię przed dotykiem i posadziłem cię w osobnej celi - powiedziałem poważnym głosem i wlepiłem, swoje zielone oczy w znajomą. 
- To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała z sarkastycznym uśmiechem. Była najwyraźniej wkurwiona na mnie. Szczerze? Nie dziwię jej się. Sam byłbym wkurwiony jakby tak mnie potraktowano, ale musiałem, albo raczej chciałem ją w ten sposób ochronić, jednak nie okazywałem tego. Może potem też nam się przyda do wyciągnięcia tego asasyna. Nie powiem chłopak, serio miał nasrane we łbie. Nawet najsilniejsi skrytobójcy se ot tak nie wejdą do zamku. Jedynie ich mistrz byłby w stanie to osiągnąć. 
- Jutro rano cię wypuszczę, osobiście żeby nie było. I pamiętaj - spojrzałem na nią zimnym wzrokiem - Ktoś raki jak ty niech nie myśli o zabójstwie władcy, gdyż nie przejdziesz przez straże - dodałem i odwróciłem się do niej plecami. Wyszedłem z lochów i przede mną stanęli ci dwaj strażnicy - żartownisie. 
- Słuchajcie kochani - spojrzałem na nich surowym wzrokiem.
- Tak panie? - stanęli na baczność.
- Macie nie dotykać tej dziewczyny. Jeśli dowiem się, że molestujecie ją to nie gwarantuje, że nadal będziecie pracować w straży - zagroziłem tej dwójce mężczyzn, których często widuję w burdelach. Czyli byłem świadomy do czego oni będą zdolni jeśli nagle im się zachce. Całą noc byłem niespokojny, ponieważ miałem wrażenie, że dałem nieodpowiednich ludzi do obrony Samanthy. W końcu wydałem rozkaz o zmianie straży. Gdy tylko ci dwaj zwyrodnialcy przeszli obok mnie, spojrzałem na nich swoim szaleńczym wzrokiem. Jednak oni mnie zignorowali i dalej rozmawiali o dziewczynie.
- Szkoda, że nie mogliśmy ją przeruchać - powiedział jeden cicho.
- Mogłeś, przecież ten Lord nie sprawdza co u niej... - zachichotał się drugi. Nagle wyszedłem z cienia i oboje stanęli wryci. 
- No no no... - zmierzyłem ich wzrokiem - Widzę, że wam się ta zmiana spodobała - dodałem i poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Był to Thurban. Ci dwaj jeszcze bardziej się zdziwili i miałem wrażenie, że dosłownie się posrają ze strachu. 
- Jakiś problem panowie? - zapytał się swoim zimnym głosem.
- Nie kapitanie - przełknęli oboje głośno ślinę.
- To dobrze. Dobranoc - rzucił obojętnie Tamir. Tamta dwójka od razu zaczęła uciekać przed nami. Thurban spojrzał na mnie i zrozumiałem, że żąda wyjaśnień na temat tego wszystkiego. Wytłumaczyłem mu jaka jest sytuacja i nie czekając już dłużej, zaciągnął mnie do celi gdzie była Samantha. Jego zimny wzrok skierował się w stronę strażników, którzy do razu opuścili pomieszczenie i od razu spojrzał na dziewczynę.
- Gdyby nie fakt, że Vassariah cię broni to dawno byś została skazana na spalenie na stosie - powiedział i miał trochę racji. Podczas dyskusji z bratem nieco się pokłóciliśmy, gdyż on chciał ją od razu skazać na śmierć, gdyż mogła stanowić poważne zagrożenie dla władcy, ale ja byłem za tym, by mogła żyć. Widziałem jak marne są jej umiejętności w walce, więc nie ma się czym tak naprawdę martwić. 

Samantha?

piątek, 28 lipca 2017

OD Samanthy CD Venomy

- POWIEDZIAŁAM, MASZ MNIE PUŚCIĆ! - wrzasnęłam, szarpałam się. Byłam przerażona, cudzy dotyk był moim wielkim, słabym punktem. Ten zrezygnowany mnie puścił, zawiązując moje ręce. Dyszałam z opuszczoną głową. Zacisnęłam oczy, powstrzymując łzy, po prostu się bałam, panicznie się bałam... Nie mogłam nic powiedzieć, tylko oddychałam, próbując się opanować. Złapał mnie za nadgarstek, gwałtownie się wyrwałam, cofając się.
- Nie dotykaj mnie! - cofnęłam się na krawędź dachu. Ten złapał mnie za płaszcz i gwałtownie przyciągnął do siebie. Bałam się, naprawdę się bałam. Patrzył w moje oczy.
- Boisz się dotyku? - uniósł brew. Opuściłam głowę. Nie lubiłam się do tego przyznawać, to było jedno z moich najgłębszych sekretów. Odsunęłam się o niego, ale bezskutecznie.
- Idziesz ze mną.
- A-ale...
- Beż żadnych "Ale"
- Posłuchaj! - odskoczyłam, kiedy mnie puścił - nie wiem o co ci chodzi, ale w zamku ci tego na pewno nie powiem! Nie ważne ile będziesz mnie torturować, nie powiem ci! Nienawidzę tam być. Jest tam za dużo strażników, jak tam wejdę, nic ci nie powiem. - powiedziałam twardym tonem. Ten pomachał głową. Powoli zaczęłam żałować, że to powiedziałam. Po prostu tak jest. Nie lubię, kiedy ktoś reaguje agresją na rzeczy, które mogę spokojnie odpowiedzieć (a przynajmniej mam taką nadzieję) na miejscu. Wiele moich przyjaciół tam poszło i nie wróciło, nie mam zamiaru dzielić ich losu. Patrzyliśmy na siebie, wyglądał na zdenerwowanego, a może po prostu mi się wydawało? Odsunęłam się bardziej. Mimo to, że miałam związane ręce, mogłam robić uniki, ale wiem, że jestem słaba na niego. Ma lepsze wyszkolenie, a ja tylko kradnę. Nie zabijam na okrągło, ale czasem to robię. Wtedy mi się coś przypomniało. Lekko sięgnęłam po ostrze, a wtedy zza jego pleców wyszedł wielki, biały wąż. Gwałtownie przestałam robić to, co robię. On jakoś nie był zdenerwowany tym, że miał WIELKIEGO WĘŻA na plecach. Przełknęłam ślinę. Chciałam uciec, lecz wiedziałam, że byłam już w bagnie. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam na ziemi. Ten gwałtownie zaczął mi związywać nogi, bym nie uciekła. Wywróciłam oczami, patrząc na niego. Trochę byłam podirytowana. Ale w końcu należy do królewskiej straży, czego mogłam się spodziewać. Przynajmniej uszanował moją tak zwaną "prośbę".
- No to pytaj.
- Współpracujesz z zabójcami?
- Nie. - spojrzałam na niego - Ja i współpraca z zabójcami?? Ty jesteś niepoważny. Po co?... Dobra, RAZ miałam, ale po to, by zabić mordercę. - odpowiedziałam bez problemu. Ten uniósł brew. Moja wypowiedź była tak składniowa, że mógł mi nie uwierzyć, ale ja wiem swoje.
- To po co jednemu było twoje zdjęcie? - spytał, krzyżując ręce. Wzruszyłam ramionami.
- A taki jeden chce mojej głowy z resztą, co Cię tak to interesuje? - uniosłam brew - Słuchaj. Nikogo nie zabiłam. A i chciałabym byś wiedział, że ten mój "zabójca" chciał mnie przekonać, że będę żyć za głowę króla, więc bym polecała wzmocnić straże. Masz jeszcze jakieś pytania?

Venomy? Wybacz, że tak długo, ale dałeś mi mega ciężki moment do zgryzienia, dlatego jest takie krótkie :c

środa, 12 lipca 2017

Od Verdandi CD Mobiusa

Nie potrafiłam w to uwierzyć. W głębi siebie czułam narastającą dezorientację. Co on sobie myślał? Po raz pierwszy w swoim życiu, a raczej od dłuższego czasu zmalało we mnie poczucie pewności siebie. Wydawało mi się, że gdy wykonam jakikolwiek ruch, książę obróci to przeciw mnie i wyjdzie na jego. To daje mu sporą przewagę, zważając na jego umiejętności oratorskie, które raczył mi już od początku pokazać. Odbierałam to jako jasny sygnał, bym wiedziała jaki z niego przyszły władca i pan niekończącej się dynastii Hevintonów... Choć przyznam, że ich historia królestwa tak naprawdę mało interesowało. Mogłam więc się mylić co do czasu ich panowania. Historia nigdy nie była moją mocną stroną, w przeciwieństwie do mojego brata, który skrupulatnie wychwytywał w historii cenne szczegóły. A potem wypominał mi te wszystkie rzeczy, które mi dzięki tym informacjom zawdzięczam. Nienawidziłam również, kiedy mnie podpuszczał. Obrywał solidnie, ponieważ koniec końców również dopinałam swego i wiedział doskonale, że ze mną się też nie zadziera.
To samo uczynił Mobius, lekko drwiąc sobie z mojego delikatnego protestu względem wymordowania jego ludzi. To kpina!
Oddał mi również cały ekwipunek, który dość sprawnie i szybko znalazł się na ich starym miejscu. Mobius zabrał mnie do tej małej wioski. W pewnym momencie zaczęłam iść pierwsza, przez co poczułam się o wiele swobodniej. Położyłam się na, jak sądzę, jednym z wyższych punktów, z którego mogę obserwować ludność. Błyskawicznie zlustrowałam spojrzeniem mężczyzn, którzy przebywali tam i poruszali się to tu, to tam nieświadomie zdradzając ich umiejętności. Kiedy wreszcie książątko ułożyło się obok, syknęłam na niego z powodu nie poinformowania o ich umiejętnościach. W żadnym calu nie byli zwykłymi chłopami.
-Masz zamiar odpuścić? - uniósł jedną brew.
Prowokacja udana, choć pewnie nie miała nią być. Gdybym miała zdolność zabijania wzrokiem, mężczyzna leżałby martwy. Podniosłam się i powoli zeszłam z pagórka starając się by nie zwrócili na mnie chociaż najmniejszej uwagi. Zachowywałam się trochę tak jakbym była częścią tego wszystkiego. Ominęłam domniemaną imitację straży i teraz zaczynała się rzeź. Ukryłam się za chatą w ciszy rozmów i kroków czy ktoś wychodzi z wewnątrz. Gdy tylko usłyszałam ciche trzeszczenie drewnianych drzwi, zgrabnym ruchem wyciągnęłam nóż, który błyskawicznie zanurzył się w ciele. Nie czekając na nic, trupa schowałam pod sianem. Przylgnęłam z powrotem do drewnianych ścian przypominając sobie w głowie plan tego miasteczka oraz to, gdzie poruszają się ludzie. Mając to na uwadze, zaczęłam po kolei, jednego za drugim wybijać ich w ciszy. Uwielbiałam napawać się ciszą. Była dla mnie uosobieniem niosącego się nieszczęścia i śmierci.  No i miejmy na uwadze, że zabójca zwracający na siebie uwagę to nie jest dobry zabójca. Zasada, która była mi wpajana odkąd pamiętam. To były jedne z pierwszych reguł, które musiałam zapamiętać i za żadne skarby nie dać im wypaść z głowy. Z tego też powodu skrupulatnie się jej trzymałam aż w końcu ta zasada stała się częścią mnie. Z tego powodu Możan cenił sobie mnie w swoich szeregach. Choć nie potrafił zrozumieć dlaczego na co dzień z nim tego nie stosowałam.
Kiedy zauważyli spory ubytek w swoich szeregach oraz nagłą pustką, dopiero zaczęli zastanawiać się co się dzieje.  Rozglądali się wokół siebie ze strachem pomieszanym z furią. Nie słyszałam co mówią, przyglądałam się im z szerokim uśmiechem z okna jednej z chaty. Właśnie przed chwilą rozpaliłam ogień, a gdzieś obok leżały dwa trupy. Nie musiałam długo czekać, i one zaczęły jarzyć się ogniem. Żywioł w błyskawicznym tempie pochłaniał resztę chaty. Mieszkańcy widząc dym od razu zaczęli do nas biec. Nie miało sensu już się ukrywać. Jednym, porządnym kopniakiem wyważyłam drzwi, które zatrzymały błyskawicznie całą gromadkę. Zmierzyłam ich pewnym siebie spojrzeniem i z szerokim uśmiechem rzuciłam się do ataku. Atakowałam bronią o krótkim zasięgu, sporadycznie załatwiłam ich swoją linką. Myślałam, że będą posiadali więcej doświadczenia, jednakże się myliłam. Poszło mi szybciej niż sądziłam. Nim się zorientowałam nie miałam już nikogo do mordowania a cała wioska stała już w ogniu. Ciężko dysząc zaczęłam wracać do karocy Mobiusa. Bo sam ten kretyn sobie poszedł. Zdawałam sobie sprawę, że to jest ten jeden moment. Moment na ucieczkę. Postanowiłam jednak wrócić... Mobius to jak na razie jedyny legalny sposób na ucieczkę. Z tego też powodu nie uciekłam, tylko potulna jak baranek wróciłam.
-Jak się bawiłaś? - to było pierwsze pytanie jakie wypadło z ust mężczyzny.
Popatrzyłam na swoje ciało i strzepałam kurz, choć w prawdzie chciałam pozbyć się krwi. Z dzikim błyskiem w oku zlustrowałam go spojrzeniem.
-Zmęczyłam się, tylu ludzi na dopiero co uwolnioną więźniarkę z Shire? - pokręciłam, głową udając dezaprobatę lecz po chwili wyszczerzyłam swoje zęby.
-Cieszysz się wspaniałą reputacją zabójcy i nie słyszałem jeszcze o przypadku, który uchronił się przed tobą. Czyli to tylko plotka? - spytał również trochę udając, jednakże on udawał rozczarowanego.
-To plotkują na mój temat? Jak mnie zwali...? Ah tak, Tańczące Ostrze. Niestety niespecjalnie mogłeś to zobaczyć do końca. Nie wiem kiedy się urwałeś - mruknęłam zgrywając oszukane kobiety.
-Widziałem dostatecznie wiele. Miałaś niezłe wejście - przyznał mi z lekkim uśmiechem.
-Czyż nie? Gdybyś widział ich strach w oczach - mruknęłam i z taką typową tonacją dla kusicielek, podkreśliłam słowo 'strach'. - Oni wszyscy myśleli, że są na  jawie, że to jakiś koszmar - pochyliłam się w jego stronę. - Ale wiesz...? Ja to dopiero ich uśpiłam - rzuciłam szeroki uśmiech. - Chodzi nawet pewna plotka... że moje włosy stały się czerwone z krwi moich ofiar. To dosyć niedorzecznie, prawda? I... - dodałam szybko.- Jak ty się bawiłeś patrząc na moje przedstawienie?

(Mobius? Wybacz, że długo)

niedziela, 2 lipca 2017

Czerwiec

Blog funkcjonuje już od początku czerwca i za wszelką aktywność członków bardzo dziękuję. Czuję się dumna i mam nadzieję, że będziemy jeszcze bardziej aktywni mimo wakacji, które do nas zawitały. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to czas wyjazdów z rodziną, ze znajomymi w miejsca gdzie często nie mamy dostępu do internetu. Jednakże wierzę w nas, że damy radę. Inaczej nagrody comiesięczne przepadną i możemy być w tyle.
Nie potrafię powiedzieć kto był najbardziej aktywny na czacie bloga, ponieważ każdy z nas wykazywał się tam sporą aktywnością. Panowała tam wspaniała atmosfera i niestety trochę się to popsuło. Pragnę do tego powrócić bo chwilowo panuje tam pustka.
Patrzyłam więc na aktywność poprzez pisanie opowiadań. Tutaj najaktywniejsze postacie to Venomy oraz Samantha, którzy zdobywają wedle zasady 2 poziomy więcej.
Natomiast poziom Verdandi i Mobiusa zwiększa się tylko o 1.
Niestety, z naszego bloga odchodzi również Rinama z powodu braku czasu.

Na koniec zapraszam jeszcze raz do jeszcze większej aktywności w tym miesiącu!
~Administratorka 

Od Venomy'ego CD Samanthy

Wróciłem razem z przyjacielem do zamku. Na powitanie wybiegła moja matka. Rzuciła mi się na szyję. Cała się trzęsła ze strachu. Mocno ją przytuliłem i pocałowałem w policzek.
- Jest już po wszystkim, mamo. Thurban już pojechał i jest bezpieczny - powiedziałem z delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak kobieta nie zareagowała. Musiała się bardzo zmartwić jak usłyszała odgłosy walki. Wzięła kilka głębokich wdechów i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ktoś zginął? - zapytała się.
- Jeden gwardzista - odpowiedziałam.
- Jego biedni rodzice... - spuściła wzrok. - Cieszę się, że nikt poza nim nie ucierpiał - rzekła smutnym głosem i powolnym krokiem poszła w stronę swojego pokoju. Spojrzałem na Alberta i poszliśmy szybkim krokiem do sali tronowej, by złożyć raport królowi. Gdy tylko strażnicy nas zobaczyli, otworzyli nam drzwi do sali tronowej. Albert został przy wejścu a sam wszedłem pewnym krokiem. Uklęknąłem przed królem. Podał mi dłoń dosyć lekceważąco. Pocałowałem jego pierścień z rubinu.
- Co cię sprowadza lordzie Venomy? - zapytał się.
- Chciałem poinformować wielmożnego króla o dzisiejszym zamachu na lorda Thurbana. - zamyśliłem się na chwilę - Oraz o zwiększającej się ilości skrytobójców w stolicy. - dodałem, jednak nie byłem pewny czy to było rozsądne. W końcu mogłem mieć fałszywe informacje. Wysunąłem tę tezę tylko dlatego, że dzisiaj zobaczyłem sporą ilość asasynów, którzy niekoniecznie musieli być z stolicy.
- Dziękuję za informacje, ale one zdawają się być zbędne, ponieważ nic nam nie grozi w zamku - odparł obojętnie król Hevinton. Skinąłem głową i podszedłem do drzwi. Klepnąłem blondyna w ramię. Od razu się odwrócił w moją stronę i wyszedł za mną z sali. Skierowaliśmy się w stronę placu treningowego. Już w oddali mogłem słyszeć odgłos walki drewnianymi mieczami. Byłem zadowolony tymi dźwiękami, ponieważ wiedziałem, że nikt się nie obija i wszyscy ciężko pracują. Nie myliłem się, wszyscy ćwiczyli. Zdążyłem zauważyć swoich byłych uczniów, którzy pomagali tym, którzy nic do tej pory nie potrafili. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze uczyli, ponieważ ogarniało bez problemu swoje grupki uczniów. Oczywiście różniliśmy się tym, że oni mają po 20 podopiecznych a ja miałem za jednym razem ponad 60. To nie jest tak proste by mieć oko na każdego, kiedy ponad 3/4 grupy to rozrabiaki i kobieciarze. Nagle moją uwagę przykuł samotnie siedzący chłopak. Był chudy i zaniedbany. Dlaczego żaden z moich uczniów nie ruszy dupsko i mu nie pomoże? Cały problem polegał na tym, że dostałem zadanie od króla by za miesiąc było ponad 70 nowych gwardzistów oraz z 300 nowych wojowników. W tym momencie miałem ochotę mu wszystko wygarnąć. Czy on nie potrafi zrozumieć, żeby stać się dobrym wojownikiem potrzebny jest odpowiedni trening, za tym idzie też czas. A najważniejsze jest to, żeby oni to chcieli a nie byli do tego zmuszani, ponieważ to nie daje aż takich dobrych rezultatów. A co najważniejsze uczniowie są znudzeni na lekcjach i robią wszystko by zostać zwolnionym. Zaczęło mnie to kurwa irytować. A teraz jeszcze coś wujkowi do łba strzeliło i mam mu z dupy dobrych wojowników wytrząsnąć. Miałem go bardziej za realistę niż czystego człowieka biznesu. Jeden plus, dał mi czas miesiąca. Może coś z tego wyjdzie. Kazałem przekazać wiadomość moim byłym podopiecznym, by pośród tych wszystkich znaleźli 70 najlepszych, których sam osobiście będę trenował. Oczywiście sam od czasu do czasu będę się zajmował zwykłymi uczniami. Cóż, muszę wiedzieć jakie postępy robią zanim przedstawię ich królowi. 
- Lordzie, tych 70 uczniów już czeka na pana na zadaszonym placu treningowym - oznajmił jakieś ciemnowłosy mężczyzna.
- Dobra robota - odparłem obojętnie. - Ale niech poczekają, muszę kogoś tutaj zmotywować do pracy - spojrzałem na skulonego chłopca. Cały trząsł się jakby było mu zimno, a przecież pogoda jest piękna. Chwyciłem go za ramię, a on od razu pisnął z bólu. 
- Słuchaj chłopie, jak nie chcesz się tutaj uczyć to wypierdalaj, to nie miejsca dla pizd - powiedziałem cholernie poważnym głosem. Spojrzał na mnie cały przerażony.
- Ja... - zaczął, a za sobą usłyszałem śmiech i obelgi lecące w stronę nieznajomego dziecka. W jego oczach natychmiastowo pojawiły się łzy.
- Syn kurwy! - krzyknął jeden.
- Najlepiej jakbyś się nie urodził, przynosisz mojej rodzinie hańbę! - dodał z radością drugi.
- Twoja matka to nic nie warta rzecz, gorszy od starego psa, który stracił węch - zaśmiał się kolejny. Chłopak spojrzał na mnie z łzami w oczach. Przez chwilę przed sobą nie widziałem tego chłopca, tylko mojego brata, Thurbana. Zanim on został Kapitanem Gwardii Królewskiej, miał w armii bardzo trudne życie. Zawsze siedział ze mną i z Parysem, albo sam. Starszacy zaczęli atakować go. Na początku popychaniem czy wrednymi słowami, jednak powoli wszystko schodziło w złą stronę. Podczas treningu jeden z nich na tyle się odważył, że przeciął dosyć świeże szwy na brzuchu mojego brata. Pamiętam do dzisiaj jego krzyk z bólu, oraz kałuży krwi, która wylewała się z niego. Wkurwiłem się wtedy i rozpierdoliłem drani. Tylko jeden z tych śmiałków wyszedł w miarę cały. Spojrzałem na tych zuchwałych bachorów.
- Tak rąk, a wy jesteście idealnymi wojownikami? - uniosłem jedną brew.
- Na pewno lepszym od ciebie pedale - powiedział rzekomy brat tego chłopca. Jeden z moich byłych uczniów chciał do niego podejść i spuścić mu wpierdol, ale powstrzymałem go w ostatniej chwili. 
- Chcesz się przekonać? - spojrzałem mu prosto w oczy. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do wzroku szaleńca i idealnego mordercy, gdyż cała atmosfera zaczęła śmierdzieć strachem i paniką.
- Tej stary, to chyba nie jest byle kto - szepnął do niego jego kolega.
- A kim może być ten pedał? Nikt o bardzo wysokim stopniu nie ma długich włosów, ponieważ to bardzo pedalskie i mało pociągające - wybuchnął głośnym śmiechem.
- Słuchaj swojego kolegi - uśmiechnąłem się złowrogo. 
- To powiedz kim jesteś! - starał udawać pewnego siebie, ale w jego głosie słyszałem strach. Nic nie odpowiedziałem. Moja prawa dłoń powędrowała do rękojeści Rippera. 
- To jest kurwa zbrojmistrz! - moi koledzy wrzasnęli starając udawać poważnych i przejętych tą całą sytuacją. Przewróciłem oczami i bez żadnych zbędnych słów rzuciłem się na chłopca. Gdy tylko nasze miecze się spotkały, jego upadł z brzdękiem na ziemię a on sam leżał rozłożony.
- Słuchaj chłopie, lepiej uważaj. Kapitan Gwardii Królewskiej, Thurban Morgan również jest długowłosy, oraz kiedyś nie był najlepszy w walce. Nie powinniście się znęcać się nad kimś, a szczególnie ty - wbiłem wzrok na chłopca, który zaczął się czołgać w stronę tłumu. Bez problemu dogoniłem go. Ostatni krok postawiłem na jego plecach. - nie wolno ci tak traktować członka rodziny, nawet jeśli jest bękartem - dodałem i wróciłem do przestraszonego dziecka. 
- Jak ci na imię? - zapytałem się.
- Robert Norrington - odpowiedział niepewnie.
- Wezmę cię pod swoje skrzydła razem z przyszłymi gwardzistami. Zobaczymy czy rzeczywiście pizdą jesteś czy potrafisz się napierdalać - powiedziałem, klepiąc go po ramieniu. Razem z Albertem poszliśmy w stronę hali treningowej w zamkniętym pomieszczeniu. Gdy tylko weszliśmy cała grupa nam zasalutowała. Widać było, że byli wychowani i pochodzi z bardzo dobrych rodzin, nie to co ci poprzedni gówniarze. 
- Witam was, od dzisiaj mamy razem zajęcia - powiedziałem i wszyscy ustawili się w rzędach. - Jednak dochodzi do nas pewien uczeń, który nie pasował do poprzedniej grupy. Mam nadzieję, że... - nie musiałem dokończyć zdania, ponieważ kilku uczniów podeszło do nas i wzięło chłopaka do siebie. Był on bardzo nieśmiały i bał się ich, jednak było widać, że ci nie mieli złych zamiarów. Posłałem delikatny uśmiech do Alberta, który przyglądał się tyłom. Wszyscy przyglądali mi się uważnie.
- Dobierzcie się w pary. Dzisiaj trenujemy walkę wręcz - rozkazałem. Pokazałem im kilka ćwiczeń, które robili każde z godzinę. A ten cały czas ćwiczyłem z Robertem. Kiedy skończyliśmy do mnie podeszło kilku chłopców. 
- Wiele osób mówi, że jesteś chujem, co jest trochę prawdą, ale mistrz też jest szlachetnym człowiekiem - powiedział jeden z nich. Uniosłem jedna brew jako formę zaskoczenie. Nie powiem, miłe to z ich strony, ale dlaczego oni mi to mówią?
- Wstyd się nam zrobiło jak dowiedzieliśmy się o tym, że mistrz pomógł temu chłopcu. Nasi rodzice są przyjaciółmi. Znam bardzo dobrze tego sukinsyna co się nad nim znęcał... Dlatego bałem się zareagować - dodał inny.
- To nie wasza wina. Jako wasz wychowawca muszę czasami się takimi sprawami zająć. Nie powiem chłopak ma spore zaległości, ale stara się i chce zostać rycerzem. To jest już wielki sukces w tych czasach - odpowiedziałem w miarę miłym głosem. Pożegnali się ze mną i wszyscy się rozeszli. Wróciłem do domu i pomagałem matce przy sprzątaniu. Ona martwiła się o Thurbana, który wyjechał by spuścić rebeliantom wpierdol. Bała się o niego, czy jemu coś się nie stanie. W końcu on jest dla niej największym skarbem. 

~ Następnego ranka ~

Był akurat dzień wolny od treningów dla uczniów, a dla nauczycieli wolne od debilizmu niektórych osobników. Specjalnie chciałem się w ten dzień spotkać z Robertem. Razem z Albertem poszliśmy po chłopca. Jak tylko jego matka nas zobaczyła, to się nieźle wystraszyła. Myślała, że jego syn coś przeskrobał, ale udało nam się ją przekonać, że nic złego nie zrobił. Ona odechtnęła z ulgą. Młody Norrington był nieco zaskoczony naszą obecnością, ale przywitał nas przyjaźnie. Zabraliśmy go na miasto, ponieważ chcieliśmy lepiej go poznać. Nigdy tego nie robiłem... Chyba moim jedynym powodem było jego podobieństwo do mojego brata. Weszliśmy do karczmy, żeby się trochę napić i coś przekąsić. Nagle chłopak mnie szturchnął. Palcem wskazał na zakapturzonego mężczyznę, który siedział niedaleko od nas. Jego ubiór przypominał skrytobójcę. Wstałem z swojego siedzenie i wolnym krokiem poszedłem w jego stronę wolnym, spokojnym, ale pewnym krokiem. Gdy byłem wystarczająco blisko, wyciągnąłem sztylet i w mgnieniu oka zatopiłem go w jego gardle. On nawet nie zdążył zareagować. Widać było, że był świeżakiem. Nawet nie zauważył, że takie wielkie bydlę jak ja skradało się do niego. Musiał być naprawdę głuchy, ale błąkał w obłokach, co spowodowało jego śmierć. Nagle spod jego płaszcza wyleciała kartka. Zobaczyłem na niej rysunek mojej nowej znajomej, Samanthy. Trochę mnie to zdziwiło. Jest w końcu zwykłą złodziejką... Co by skrytobójcy chcieli od złodziejki? Oni często nawet ze sobą współpracują. Naprawdę zaciekawiła mnie jej osoba. W jego kieszeniach znalazłem karteczkę i kawałek węgla. Napisałem na szybko wiadomość do niej, oczywiście nie podpisałem się pełnym imieniem i nazwiskiem. Dałem ją Robertowi, by on przekazał jakiemuś złodziejaszkowi. A ja wspiąłem się na dach budynku, który miał być niedaleko od miejsca, gdzie spotykają się złodzieje. Obserwowałem cały czas mężczyznę, który miał istotne informacje dla Samanthy. Gdy tylko dostarczył jej, ona zaczęła się rozglądać. Znalazła mnie dosyć szybko. Wspięła się na dach. 
- O co chodzi? Myślałam, że nie chcesz już mnie widzieć - powiedziała. Po jej ruchach ręki wywnioskowałem, że jest przygotowana na mój atak. Musiałem ją obezwładnić, ponieważ mogłaby uciec jak tylko zacznę ją wypytywać. W mgnieniu oka znalazłem się przed nią. Chwyciłem jej rękę i z jej rękawa wyjąłem ostrze, które upadło z brzdękiem na ziemię. Jedną ręką chwyciłem jej nadgarstki i powaliłem ją na ziemię. Próbowała mi się wyrwać, jednak była za słaba. Próbowała mnie kopnąć w krocza, ale to był tak oczywisty „atak", że byłem na niego przygotowany. Jedną dłonią nadal trzymając jej nadgarstki, a drugą chwyciłem nogę i przycisnąłem ją do ziemi. Ukląkłem na jedno kolano, przygniatając przy okazji jej kolana tą nogą. 
- Słuchaj... - spojrzałem jej prosto w oczy. Zauważyłem, że ona się trzęsła, ze strachu? Czy ze złości? W jej oczach zobaczyłem strach. Nie wiedziałem przed czym odczuwa strach. - Czego ty się boisz? - zapytałem się spokojnym głosem.
- Niczego! - warknęła, ale usłyszałem bardziej strach niż złość. 
- Boisz się, śmierdzisz strachem... Może się boisz mojego dotyku? - zaśmiałem się cicho pod nosem. Nie wierzyłem w istnienie takiego czegoś. Heh, może czas w to uwierzyć. Ona nadal próbowała być silna, jednak z każdą sekundą strach w jej oczach wzrastał. Zacząłem się powoli zastanawiać: Dlaczego ja się zacząłem pytać o takie bedzety zamiast o to kim ona jest i dlaczego ktoś chce jej głowy?

Samantha?

czwartek, 29 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy'ego

Wyjrzałam, patrząc na niego. Nie wiem czemu, ale mi ulżyło, gdy zobaczyłam, że nic mu nie jest... Czemu? Jestem złodziejem. Nie obchodzi mnie nic, oprócz... No tak. Zapominam o ważnej rzeczy. Nie jestem typową złodziejką. Ja rzeczy kradnę by dostać wymianę, potem wymieniam to na kasę, a gdy wiem czyje to jest, oddaje to tej osobie, bo tego nie potrzebuje. Aczkolwiek... Tamten sztylet, co mu oddałam... Był nawet spoko.
- Bracie, na kogo patrzysz? - gdy usłyszałam to pytanie, gwałtownie się ukryłam. Nie chciałam, by wszyscy widzieli mnie bez zamaskowania. Wzięłam głęboki wdech i wskoczyłam na dachy, by uciec z tego miejsca. Wylądowałam w ciemnym zaułku na ziemi. Poszłam do karczmy, płacąc za kolejną noc. Zdjęłam płaszcz i powiesiłam. Usiadłam, opierając się o ścianę. To był... Naprawdę dziwny dzień.

*Następnego dnia*


Obudziłam się klasycznie cała obolała. Nie śpię na chociażby materacu, bo karczmarz nie chce mi wydać normalnego pokoju. Musze spać oparta o ścianę. Przywykłam, aczkolwiek kiedyś bym chciała leżeć na czymś wygodnym. Wstałam, wzięłam rzeczy i poszłam sobie kupić śniadanie. Usiadłam, zaczynając jeść, a po chwili ktoś się do mnie dosiadł.
- Witaj Samantho...
- Pomylił mnie pan z kimś - spojrzałam na postać. Był mężczyzną. Kaptur, ale można było zobaczyć brązowe kosmyki włosów.
- Samantha Frequense. Złodziejka, ojczym Gregory, a rodzice...
- Wystarczy - usiadłam na miejscu - czego chcesz? Masz dla mnie zlecenie?
- Ja mam zlecenie na twoją głowę - oparł się, dając mi jakąś karteczkę. Wzięłam ją. Faktycznie, ktoś chciał mojej głowy. Skrzywiłam się, ukazując uśmiech. Spojrzałam na niego i prychnęłam.
- Mnie tak łatwo nie da się zabić.
- Dlatego właśnie mi to zlecili - pokazał ręką do karczmarza, żeby mu przygotował coś do jedzenia - ale możemy się dogadać. Wystarczy tylko, że ty mi przyniesiesz głowę króla.
- Możesz sobie marzyć, ja jestem złodziejem, nie zabójcą - wstałam - A i dziękuje za informację, będę wiedzieć na kogo uważać - wyszłam z karczmy. Założyłam kaptur, a na ulicy zaczęłam się wymieniać z innymi złodziejami informacjami. Raz na jakiś czas, wszyscy złodzieje się spotykają w jednym miejscu, jako zwykli przechodni i wymieniają się informacjami. Taka zwykła tradycja. Wtedy jeden z nich, podał mi karteczkę, specjalnie zatytułowaną dla mnie. Otworzyłam ją. Była w nim krótka notka.
- Czekam na dachu, V - przeczytałam cicho i zaczęłam się rozglądać kątem oka. Wtedy zobaczyłam jego sylwetkę. Czego on może chcieć? Pobiegłam do zaułku, zakładając bandanę i kaptur. Wskoczyłam na dach i stanęłam, patrząc na niego.
- O co chodzi? Myślałam, że nie chcesz już mnie widzieć - mruknęłam, mając przygotowane ostrze w razie jego ataku. Było w rękawie, więc nie musiałam jakoś specjalnie się wychylać, że mam broń.

<Venomy?>

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Mobiusa C.D. Verdandi

- Jest surowy, ale dużo Cie nauczy - Uśmiechnąłem się czule - Trenowaliśmy razem wiele lat, tak więc gdyby zabrakło go, ponieważ pojedzie na misję daną mu od króla, będziesz musiała się dalej ze mną męczyć - Nie ukrywałem zadowolenia, a dziewczyna westchnęła ciężko. Zapukałem w sufit dając znać Noctisowi by zatrzymał konie.
- Czemu stanęliśmy? - Zapytała
- Dawno nie byłaś na wolności, dlatego przygotowałem dla Ciebie atrakcję - Uśmiechnąłem się, a kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie, znowu zaczęła być niepewna. Nie dziwię się czasami moje pomysłu potrafią nawet mnie zaskoczyć
- To znaczy? - Uniosła jedną brew. Podniosłem siedzenie obok mnie, gdzie pokazał się cały arsenał broni kobiety, od razu zaiskrzyły płomyki w jej oczach (Wiem kochana, że wolałabyś by było tam to rozkładane łóżko)
- To twoje prawda? - Zapytałem zadowolony, a ta potaknęła napinając wszystkie mięśnie nie wiedząc czego się spodziewać - Byś się trochę rozluźniła, mam dla Ciebie małe wyzwanie. Chcę byś wybiła całą wioskę znajdującą się dwa kilometry stąd na wschód - Uśmiechnięty napawałem się jej zszokowaną miną, Verdandi przez krótką chwilę nie mogła wydusić ani słowa
- Następca tronu, każe mi zabić jego ludzi? - Wybuchnęła nagle śmiechem - Myślisz, że jestem głupia? Jak ich zabiję to ty będziesz mieć powód w oczach ludzi by mnie zabić - Chrząknęła arogancko
- W oczach ludzi już mam powód by Cie zabić - Zauważyłem słusznie - A co do mieszkańców wioski są agresywni i uzbrojeni, kula u nogi - Tak naprawdę była to stara wioska przejęta przez bandytów, którzy atakowali pobliskie miasteczka. Skoro już miałem przy sobie wykwalifikowaną zabójczynię, stwierdziłem, że to wykorzystam, a dodatkowo może jej to sprawić trochę przyjemności
- Nie wrobisz mnie.. - Mruknęła
- Ah rozumiem, boisz się ich liczebności - Wzruszyłem ramionami - To proste, że jedna kobieta nie da sobie rady z całą wioską - Powiedziałem rozczarowany
- Ja.. niczego się nie boję - Warknęła stanowczo, biorąc swój ekwipunek i wychodząc z karocy, a ja zaraz za nią. Bez najmniejszego namysłu Verdandi zaczęła iść wgłąb lasu - Ilu ich jest? - Zapytała patrząc na mnie kątem oka i przy okazji zakładając na siebie cały arsenał
- Około trzydziestu - Stwierdziłem - Nie mam nic przeciwko byś spaliła całą wioskę, byle tylko każdy stracił życie - Wytłumaczyłem, podkreślając przekaz ostatnich słów. Nie odpowiedziała, szła przed siebie dokładnie sprawdzając swoje wyposażenie. Najwyraźniej była do niego przywiązana. Żółte światło sączyło się przez baldachim liści, rozświetlając kłęby mgły wiszącej w wilgotnym powietrzu. Rozglądałem się po zielonym otoczeniu. Zaczęło robić mi się niedobrze, przystanąłem w miejscu zakrywając dłonią usta. Nie pomagała myśl, że będę się tak czuć do końca życia.W pewnym momencie za ramię złapał mnie Noctis
- Panie, wszystko w porządku? - Zapytał z widocznym zmartwieniem, nie jest tylko sługą, ale także bliskim przyjacielem, jego obecność bardzo mi pomagała
- Jestem na to skazany, nie przejmuj się - Uśmiechnąłem się miło i ruszyłem jak najszybciej by nadgonić wojowniczkę. Bycie śmiertelnie chorym nie jest niczym przyjemnym. W pewnym momencie dostrzegłem jak na pagórku kobieta ułożyła się do ziemi i dała znać byśmy byli cicho. Podszedłem powoli i ułożyłem się koło niej
- Nie wyglądają na chłopów - Syknęła patrząc się na mnie
- Masz jednak zamiar odpuścić? - Zapytałem podnosząc jedną brew, a ta rzuciła mi zabójcze spojrzenie i zaczęła przedstawienie. Verdandi powoli zeszła z pagórka. Z łatwością ominęła "straż" i schowała się za jedną z chat. Wbiła nóż w tchawicę wychodzącego z domu mężczyzny i prędko schowała zwłoki pod dużą ilością siana. Nieźle kombinuje. Z łatwością mogliśmy z tej wysokości oglądać przedstawienie. Sam Noctis pokazał zainteresowanie widowiskiem. Jak głupi oni są, a raczej jak mało sprytni, nie postawili warty, myślą, że niosą taki popłoch, że nikt się nie odważy im zagrozić. Królowi oczywiście nie chciało się wysyłać tutaj wojsk, lecz ja nie potrafię być tak obojętny na krzywdę moich ludzi. Patrzyliśmy jak pada jeden za drugim, każdy mordowany po cichu. Początkowo myślałem, że kobieta lubi robić zamieszanie wokół siebie, a tutaj tak elegancko wybiła już połowę ludzi. W pewnym momencie jeden z mężczyzn podszedł do drugiego i zaczęli się nerwowo rozglądać. Zauważyli, że jest ich stanowczo za mało. Nagle z jednego z domów ulatniał się gęsty dym. Odciągnięcie uwagi, albo zwrócenie jej na siebie. Kiedy wszyscy rozbójnicy z paniką poszli po kubły wody, Verdandi kopiąc z całej siły drzwi wywaliła je z nawiasów i wyszła z palącego budynku
- To się nazywa wejście - Zaśmiałem się do Noctisa, który miał ciężką do rozgryzienia minę, a raczej wyglądał jak niezadowolony staruch. Była sama na szesnastu napastników. Jak się po chwili okazało, po chwili została już tylko połowa
- Jesteś pewny, że to ona ma Cie reprezentować? - Zapytał Noctis patrzący na płonącą wioskę, z której zostanie niedługo tylko popiół. Nie mówiąc "Panie" dał mi do zrozumienia, że mówi to jako mój przyjaciel
- Czemu nie? - Zapytałem i zacząłem wracać się do powozu - Chodź, ona niedługo dokończy robotę - Rzuciłem mu miły uśmiech, a mężczyzna niepewnie ruszył za mną

- Tak Panie.. - Skomentował krótko, pewnie dręczyły go myśli, czy właśnie nie wypuściliśmy bestii? Nie, kobieta wróci. Czemu? Zwyczajnie wiem, że wróci
-Kilkanaście minut później-
Zmęczona i zdyszana kobieta zjawiła się z niezwykłym zadowoleniem na twarzy
- Jak się bawiłaś? - Uśmiechnąłem się miło patrząc na jej ciało splamione krwią. Verdandi tak szybko załatwiła tych mendożerców, że prawie zacząłem im współczuć

<Verdandi?>

sobota, 17 czerwca 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Ruszyliśmy wzdłuż dachów, prowadzących do zamku. Mogłem to ze spokojem wygrać, ponieważ nie była dla mnie jakimś wielkim wyznaniem. Jednak podczas tego wyścigu coś przykuwało moją uwagę. Na początku to ignorowałem, ponieważ myślałem, że to po prostu kilku skrytobójców się spotkało. Ale zmieniłem zdanie po tym jak zobaczyłem coraz więcej zakapturzonych postaci. Pojawiali się i znikali, niczym cień. A jakiś czas było ich coraz więcej. Zdarzyłem nawet zobaczyć jak coś uzgadniają. Nie podobało mi się ich zachowanie. Coś jest nie tak. Przeczucie mi mówiło, żebym jak najszybciej poszedł do Thurban'a i zapytać się czy nie ma jakiś planów na dzisiaj. Wyglądało mi to na kolejny zamach. Co się tak uwzięli na mojego głupiego braciszka? Przez to, że cały czas przyglądałem się ulicom i rozmyślałem nad tym wszystkim, zwolniłem i to bardzo. Dziewczyna była szybsza ode mnie w tamtym momencie. Zbyt bardzo się zdekoncentrowałem, ale cóż, przynajmniej będę w stanie ostrzeć Tamira przed zagrożeniem, jeśli ma zamiar dzisiaj wyjechać. Wspiąłem się po wieży i zobaczyłem Samanthę. Zaskoczyło mnie to, że mimo mojej przegranej chce mi pokazać ten tajemniczy tunel. Cały czas rozmawialiśmy o tym, że to miejsce zaraz zniknie, ponieważ wydam je. Co prawda nie widzę w tym zbytniego sensu, ponieważ takie przejście się może kiedyś przydać. Nie minęło wiele czasu zanim znaleźliśmy się poza tajemniczym przejściem. Od razu rozpoznałem miejsce, w którym byliśmy. Znajdowaliśmy się aktualnie za stajnią, a dokładniej między stajnią a zbrojnią. No ciekawe. Wtem usłyszałem niespokojne rżenie rumaków oraz rozmowę wielu osób. Udało mi się usłyszeć głos mojego brata. Tak jak myślałem, skrytobójcy organizowali dzisiaj rano zamach na Tamira. Cały czas nie byłem w stanie zrozumieć, co mój brat zrobił, że wszyscy chcą go zabić. Pobiegłem do głównej bramy stajni, by ostrzec rodzeństwo przed niebezpieczeństwem.
- Co ty robisz? - szepnęła Samantha zaskoczona moim nagłym działaniem, ale nie odpowiedziałem jej. Nie czułem tej potrzeby. Jednak gdy tam dotarłem, zastałem tylko stajennego. Gwardziści ruszyli w stronę miasta. Dłużej się nie zastanawiając ruszyłem do zbrojni, by wziąć dobry łuk oraz kołczan wypełniony po brzegi strzałami. Na szybko wybrałem jeszcze sztylet, bo wiadomo, nigdy nie wiadomo co się stanie i czy ta bron się nie przyda. Wychodząc z budynku zobaczyłem białowłosą.
- Co się dzieje? - zapytała się.
- Nic co by zwykłą złodziejkę interesowało - odpowiedziałem obojętnym tonem. - Słuchaj, na twoim miejscu bym z tąd spieprzał jak najszybciej. Tutaj nie chodzą półgłówki, tylko dobrze wytrenowani i czujni żołnierze. Więc jak cię zobaczą, to masz przejebane - kończąc zdanie, odwróciłem się i zacząłem biec w stronę muru. Strażnicy otworzyli mi bramę. Zacząłem się wspinać po pobliskim budynku. W tym momencie chciałem przy okazji udowodnić nowej znajomej, że nie jestem taki beznadziejny w bieganiu po dachach, a wcześniej to ja zwracałem uwagę na to co się dzieje na ulicy, a nie na jakieś nic nie znaczące wyścigi. Gdy wspiąłem się na dach, zacząłem biec przed siebie. To nie było dla mnie żadną przeszkodą. Skakanie z budynku na budynek była dla mnie bułka z masłem. Robiłem to z zwinnością oraz łatwością. Udało mi się wyprzedzić gwardię. Stanąłem na dachu pobliskiego budynku i wzrokiem szukałem wrogów. Nagle usłyszałem za sobą kroki. W ułamku sekundy wyciągnąłem strzałę z kołczanu i nałożyłem ja na cięciwę. Odwróciłem się i skierowałem ostrą część broni w stronę zbliżającej się osoby.
- Spokojnie Vassariah, to ja Albert - mężczyzna uniósł wysoko ręce - Widać, że nie tylko ty zauważyłeś zmiany w tłumie ludzi. Coś dzisiaj się sporo skrytobójców zrobiło - oznajmił zrezygnowany mężczyzna. Westchnąłem cicho. Zauważyłem zbliżających się gwardzistów, oraz łuczników na dachach, którzy byli gotowi w każdym momencie wypuścić strzały. Dłużej nie czekając sam wymierzyłem w głowę jednemu z nich. Wypuściłem strzałę, która wbiła się w skroń złoczyńcy. Gdy tylko Thurban zjawił się wystarczająco blisko, padła pierwsza strzała jak i pierwsza ranna ofiara. Znowu nałożyłem strzałę na cięciwę i wycelowałem w kolejnego wroga. Koń Thurban'a stanął dęba i zaczął zachowywać się bardzo niespokojnie. Stolen Omen zaczął się cofać. Mądre zwierzę, powiedziałbym że mądrzejszy od większości ludzi. Padła kolejna strzała. Tym razem gwardzista padł martwy. Razem z Albertem zajmowaliśmy się ostrzeliwaniem łuczników. Kilku naszych wojowników wyciągnęło kusze i strzelali do wrogów. Niestety, byli w nieco gorszej sytuacji, ponieważ ich miejsce manewru było bardzo ograniczone. Było ich dużo, a musieli się jakoś zmieścić w przejściu, gdzie jeszcze stał tłum gapiów. A mój brat jest takim człowiekiem, że nie pozwoli by jakiś cywil został ranny. 
- Tamir! Jedź przed siebie! Będę cię osłaniał! - udało mi się przekrzyczeć wszystkich ludzi. Czarnowłosy spojrzał się na mnie i ścisnął swojego rumaka łopatkami. Ten ruszył z kopyta i zaczęli galopować w wzdłuż drogi. Reszta drużyny pojechała za nim. Razem z przyjacielem strzelaliśmy do odkrytych skrytobójców. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, po co on gdzieś jedzie... Czy ten atak ma jakikolwiek wpływ na jego zadanie? Kiedy wjechali na wielki plac, zeszliśmy razem z Albertem na ziemię. Podbiegłem do brata, który delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję bracie - oznajmił.
- To moje zadanie, by ochraniać swojego głupiego braciszka - powiedziałem, uśmiechając się wrednie - Gdzie tak w ogóle jedziecie? - zapytałem się.
- Do pobliskiego miasteczka. Kilku śmiałków zbuntowało się i knują jakiś spisek. Król stwierdził, że mam pojechać i pouczyć ich - w tym momencie w jego głosie usłyszałem lekka irytację. A to oznacza, że nie udało mu się przekonać króla do tego, by nie mordować połowy wioski. Kapitan Gwardii Królewskiej zawsze stara się utrzymać przy życiu jak największą ilość osób, nawet jeśli są wrogami. Najpierw próbuje załatwić to dyplomatycznie, ale jeśli to nie wyjdzie to dopiero wtedy zabija. Jednak tym razem król Hevington pragnął głowy dowódcy, innymi słowy Thurban nie miał wyboru. Musiał pozabijać wszystkich buntowników. 
- Powodzenia bracie - powiedziałem i pochyliłem głowę jako gest szacunku. Gdy zniknęli mi z oczu, usłyszałem jakieś kroki za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem grupkę 3 osobą z bronią w ręku. Nie byli zakapturzeni, ale po ich sposobie trzymania broni i wzroku mogłem wywnioskować, że to zdolni zabójcy. 
- No witam panów - uśmiechnąłem się i moja ręka natychmiast powędrowała do rękojeści Rippera. Nic nie powiedzieli i rzucili się na mnie. Bez większych problemów odparłem atak pierwszego z nich, który posługiwał się mieczem. Za nim pojawił się mężczyzna posługujący się toporem. Jednak mina mi trochę zrzędła gdy zobaczyłem ostatniego przeciwnika. Włócznia... No to mam trochę przechlapane. 
- Al zajmij się tym z toporem! - rozkazałem. Musiałem przeanalizować ruchy przeciwnia zanim w ogóle zaatakuję. Chłopiec z mieczem zaatakował moje plecy. Jednak nie pomyślał, że ja się spodziewałem tego ataku. Wyjąłem sztylet i odskoczyłem dwa kroki od niego. W tym samym czasie wykonałem pół obrót i bronią przeciąłem jego brzuch. Niestety sztylet ten był trochę stępiony, ale i tak zadał wystarczająco głębokie rany, by wróg upadł na ziemię. Krew wypłynęła z jego brzucha i całe jego spodnie były we krwi. Spojrzałem na mężczyznę z włócznią. On zaatakował mnie, ale udało mi się w ostatniej chwili odskoczyć. Niestety nie mogłem do niego podejść, cały czas utrzymywał mnie w pewnej odległości. Mogłem jedynie odpierać jego ataki. W końcu zorientowałem się, że on jest ślepy na lewe oko. Zacząłem atakować z lewej strony. W mgnieniu oka jego ruchy stawały się wolniejsze i bardziej chaotyczne. Udało mi się nieco do niego podejść. Wykonałem serię skomplikowanych cięć mieczem. Do tego stopnia, że wróg przez chwilę stał zdekoncentrowany. Wykorzystałem ten moment i rozdzieliłem jego głowę od reszty ciała. Krew trysnęła z niego jak z fontanny. Spojrzałem na swoje dłonie, które były całe we krwi. 
- Nic ci nie jest? - zapytał się lekko zdyszany Albert. 
- Ta... - rzuciłem obojętnie. Poczułem czyjść wzrok na sobie. Odwróciłem się i zobaczyłem Samanthę, która chowała się za ścianą. Delikatnie się do niej uśmiechnąłem, ale nie podeszłem do niej, ponieważ Albert zaczął coś mi tłumaczyć. Nie wiem dlaczego, ale czułem ulgę, że ona wyszła z zamku w jednym kawałku. Dziwne uczucie.

Samantha?




czwartek, 15 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy

Wywróciłam oczami. Nie lubię jak od razu oceniają człowieka po tym, jaką mają robotę. On jest nauczycielem nowych żołnierzy, ale jakoś go nie oczerniam i nie nastawiam się na niego negatywnie. Zrezygnowana wzięłam głęboki wdech.
- Przynajmniej masz trochę oleju w głowie...
- Mianowicie? - zapytał.
- Nie lecisz na wielkie piersi - odpowiedziałam prosto z chłodem w głosie. Ten parsknął śmiechem.
- Czy ty mnie właśnie obraziłaś?
- Nie oceniam ludzi po okładce - skrzyżowałam ręce - w przeciwieństwie co do niektórych...
- Nie chcesz mnie okraść?
- Nie. Wszyscy się tak ciebie "boją", że nikt nie daje mi tego zlecenia... Aczkolwiek byłoby to dla mnie ciekawe wyzwanie.
- Fascynujące... - podszedł obok mnie i patrzył przed siebie. W sumie tak samo jak ja. Spojrzałam na niego kątem oka, zastanawiając się, co on tu jeszcze robi? Może na coś czeka...? Spojrzałam na jego rapier. Pstryknęłam palcami. Wpadło mi coś do głowy.
- Zróbmy pewien układ... Pościgamy się, aż do wieży zamkowej - wskazałam na jedną z wież zamku - jak wygrasz, zdradzę ci jedno z tajemnych przejść do środka zamku. Natomiast jak ja wygram, to oddasz mi jeden z kamieni szlachetnych z waszego skarbca.
- Skąd wiesz o skarbcu? - było słychać warkot w jego słowach. Zaśmiałam się.
- Twoi uczniowie muszą się jeszcze wiele nauczyć, skoro lecą na dodatkowe pieniądze... - machnęłam sakiewką w ręce. Chyba go tym przekonałam.
- Zgoda.
- Super! Start! - szybko zeskoczyłam z dachu, wskakując do ścieków. Zaczęłam biec w stronę zamku. Gdy byłam przy zamku, wyskoczyłam z tuneli i wyjęłam ostrza. rzuciłam na jakiś drewniany wóz, by ten się wywróci. Wyjęłam ostrza, skacząc na wóz i przeskakując mury. Zaczęłam się wspinać po oknach i wspomagałam się swoimi sztyletami. Gdy byłam na wieży, zobaczyłam, jak mój przeciwnik wciąż biegnie, ale był dosyć blisko. Zaśmiałam się, siadając na krawędzi, lecz nie wystawiłam nóg na dół. Zaczerpnęłam świeżego powietrza, a ten najwyraźniej zaskoczony, spojrzał na mnie, już po wspinaczce. Wstałam, patrząc na niego.
- Wygrałam. Wisisz mi kryształ. A teraz ci pokażę jeden z sekretnych tuneli.
- Przecież przegrałem.
- No i? Zło, nie zawsze musi być złem. - Złapałam się półki przy oknie i zaczęłam powoli zeskakiwać na dół. Ten zszedł za mną. Wyskoczyliśmy przez mury i szłam obok niego w ciszy. Gdy byłam w najmniej znanym przejściu. Nie będę zdradzać moich współpracowników. Szczerze, mam ich gdzieś, ale nie chce mieć na pieńku, a ten tunel jest najmniej znany. Tylko chyba 3 osoby, nie licząc mnie, znają te tunele.
- Ale masz obiecać, że nikomu nie powiesz. A z resztą, nauczyciel nowych strażników nigdy nie dotrzymuje obietnic - rozchyliłam materiał, który był lekko poniszczony i wepchnęłam go do wykopanego tunelu. wzięłam krzemień i podpaliłam lekko pochodnię, którą zawsze mam przy sobie. Założyłam kaptur i bandanę.
- Czemu mi to pokazujesz? - spytał. Nie odpowiedziałam mu. Skręciliśmy, a gdy byliśmy przy wyjściu, osunęłam kamień i wyszłam z nim na ogrody zamkowe. Zakryłam kamieniem przejście.
- Znając was, od razu je zasypiecie - rzuciłam mu sztylet, który dostałam ostatnio.
- To przecież ostrze z...
- Z zbrojowni? Nie wiem skąd tamten typ go miał - odwróciłam się na pięcie, chcąc wrócić do siebie.
- Czemu to robisz? - spytał. Odwróciłam się w jego stronę.
- Zło nie zawsze musi być złem. Może być tylko maską. - stanęłam na jednym z większych kamieni. - możesz odpuścić sobie ten kryształ. Chciałam tylko mieć argumenty, byś się ze mną pościgał. - przeskoczyłam przez murek i pobiegłam do ciemnych zaułków. Spodobał mi się ten sztylet... Ale cóż.

<Venomy? Trochę zatkało hm? XD>

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Verdandi C.D. Mobiusa

W życiu bym nie pomyślała, że kiedykolwiek będę jechała w przepięknej karocy. Bo to musimy przyznać, co należało do króla było naprawdę piękne. Nie można mu było zarzucić złego gustu więc to jedyny plus jaki znajdowałam w tym tyranie bez serca. Co więcej, nie podejrzewałabym kiedykolwiek, że ja, zwykła zabójczyni o dość niepochlebnej reputacji, będzie jechała w królewskiej karocy z następcą tronu. To brzmi jak początek do dobrej komedii. No bądźmy szczerzy, który normalny człowiek, z błękitnej linii będzie siedział w zamknięciu z bestią. Naprawdę, parsknęłabym śmiechem gdybym usłyszała, że nie dostrzega we mnie potwora, krwiożerczej istoty. Padłabym chyba trupem od tego śmiechu! No ale cóż, jak to określił, jestem gościem więc może próbuje zdobyć moje zaufanie. Ale po co skoro mam tylko walczyć. To wszystko jest bez sensu.
-Odbiorę to za komplement - w jego głosie słyszałam wyraźne zadowolenie na co ja prychnęłam bezsilna. Pokręciłam głową zrezygnowana a potem uśmiechnęłam się.
-Moje życie to chyba jakiś żart, prawda? - zapytałam zanosząc się lekkim śmiechem.
-Czemu tak twierdzisz ? - zapytał choć prawdopodobnie znał doskonale odpowiedź. Po prostu chciał nawiązać ze mną kontakt. Kontakt jest równoznaczny z zaufaniem.
-Nie mogę cię zabić, ponieważ zaraz wieść o tym się szybko rozejdzie, i nim zdążę uciec, ktoś mnie dorwie. Nie mogę też uciec, bo zaraz znowu mnie znajdziecie i skończę w więzieniu albo na pieńku katowskim. Jedynym rozsądnym dla mnie rozwiązaniem jest ci zaufać. To nie ma sensu, nie po to was nienawidziłam, żeby potem tak po prostu wsiadać sobie z następcą tronu do karocy - lekko załamywał mi się głos, ponieważ beznadzieja mojej sytuacji właśnie mnie dobijała.
-Wszystko ma sens - widziałam jak jego uśmiech lekko przybladł. - Może nienawidziłaś po to, by walczyć u mojego boku, zostać najbardziej szanowaną zabójczynią na całym Accusie? -odparł próbując to wszystko mi wytłumaczyć.
-Nie zależy mi na tytułach. Tytuły są nieważne, jeśli jesteś nadal nieszczęśliwy. Innych by ono cieszyło, ale mnie nie. Jeszcze nie jestem na tyle zepsuta by zależało mi na czymś mało istotnym -powiedziałam nagle dyskretnie zwracając uwagę, że nadal będę nienawidziła i była w ciul nieszczęśliwa. A choćby dlatego że w tym świecie nie liczyłam na księcia z bajki. Liczyłam na uwolnienie mnie do piekła na ziemi.
-Muszę ci przyznać, mądra jesteś. Możliwe, że masz cząstkę dobrej duszy w sobie. Bardzo niewielu przestępców by wypowiedziały te słowa - odparł z uśmiechem.
-Skąd wiesz, czy nie mówię tego żeby ci zamydlić oczy ? Może to jest powierzchowne? - chciałam go podpuścić ale widocznie to bez sensu.
-Gdybyś po to to zrobiła, na pewno teraz byś nie chciała wywołać we mnie uczucia powątpienia  - wyszczerzyłam zęby odchylając głowę do tyłu.
-A może działam na odwrót? Chcę żeby tak myślał kiedy to ja tymi pytaniami retorycznymi miałam rację? - Mobius uniósł ręce do góry.
-No dobra, może coś w tym jest - odparł jakby dając za wygraną.
-No, to teraz sprawy biznesu - przybrałam trochę bardziej poważną minę, chociaż bardziej ona była chytra niż poważna.
-Słucham cię uważnie - rozpostarł się wygodnie.
-Co będę miała zapewnione? - zapytałam przychodząc do pytania, które najbardziej mnie zastanawia.
-Mhm... na pewno strażników pilnujących twojej komnaty. Owszem, dostaniesz własną komnatę królewską złożoną z sypialni, łazienki, garderoby i pokoju dodatkowego - uprzedził moje zdziwienie dotyczące zakwaterowania ale swoją postawą nakazałam mu mówić dalej. - Tak więc oczywistym jest, że masz zapewnioną również służącą, która będzie cię przygotowywać na różne okazje, myć, nauczy cię zachowania na dworze bo może ci się przyda. Tak nauczycielka jak być królewską damą - uśmiechnął się i po przerwie na oddech dodał resztę. - Odpowiednie posiłki, ubrania, prywatność i treningi.
-Treningi? - powtórzyłam.
-Tak, przypomnisz sobie wszystko, czego się nauczyłaś oraz nauczysz się innych rzeczy przydatnych na polu bitwy. No i wrócisz do formy - wytłumaczył dość oczywiste fakty.
-No tak, w więzieniu nie było mowy o utrzymaniu formy - popatrzyłam w dół na swoją ciut wychudzoną sylwetkę.
-Dostaniesz normalne posiłki, nie to co podawano w więzieniu - dodał chcąc mnie zapewnić o tym, że będę żyła godnie.- A i w innych częściach zamku będą inni przedstawiciele Rady Królewskiej, więc radzę uważać. Raczej wszędzie będą towarzyszyć gwardziści.
-Przez kogo będę trenowana? - wymsknęło mi się kolejne pytanie.
-Chcę, żebyś pokazała się z jak najlepszej strony, więc wybrałem dla ciebie Kapitana Gwardii - wytłumaczył ostrożnie.
-No to się niezłe bagno zapowiada. Mam nadzieję, że nie spotkają mnie jakieś nieprzyjemne niespodzianki - mruknęłam obserwując twarz Mobiusa.

(Mobius?)

piątek, 9 czerwca 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Jak tylko chłopacy się na mnie rzucili, cały burdel się skupił na nas. Wszyscy wstali by pooglądać porażkę szlachciców. Miałem wrażenie, że moi uczniowie chcą mnie udupić za to jak ich traktuję na zajęciach. Nie wiedziałem, że jeszcze spotkam takich śmiałków. 
- Czy wy debile nie jesteście świadomi tego jaki on jest silny? - powiedział Albert. Jednak oni zignorowali jego ostrzeżenie. Nie czułem potrzeby wyjmowania swojego miecza. Wolałem go nie używać na takich nic nie wartych osobach. Jeden ze śmiałków rzucił się  na mnie z mieczem. Jak tylko zobaczyłem jego pozycję, to zacząłem zastanawiać się nad wcześniejszą emeryturą. Zaszarżował na mnie, drżąc. Lekko odepchnąłem dziewczynę, by nic się jej nie stało. Kiedy był kilka centymetrów ode mnie, odwróciłem się o 90° w prawo. Jednak prawą nogę zostawiłem lekko wysuniętą. Chłopak był tak mną rozproszony, że całkowicie zapomniał by zwrócić uwagę na otaczające go środowisko. Gdy wykonał krok do przodu, potknął się o moją stopę i stracił równowagę. W tym samym momencie chwyciłem go za ramię i cisnąłem nim w jego grupkę. W tym samym czasie wyrwałem z jego dłoni miecz. Gdy chwyciłem go do ręki, od razu zauważyłem, że jest zrobiony z dobrej stali, ale nie pasuje do takiego właściciela. A dlaczego? Jest to dwuręczny miecz, a ten bachor zawsze trzyma go w prawej. Lewą nigdy nie dotykał oręży. Szlachcic, który jeszcze chwilę temu był bardzo pewny siebie, patrzył teraz na mnie spanikowany. Chwycił butelkę wina i rzucił w moją stronę. Złapałem ją w powietrzu i natychmiast mu ją odrzuciłem. Przez przypadek trafiłem go prosto w czoło. Osunął się na ziemię i zemdlał. Cała banda nowicjuszy się na mnie rzuciła. Bez żadnego większego wysiłku odpierałem ich ataki. Powoli robiło się to żałosne. Moi uczniowie, a odpowiedniej pozycji nie potrafią przybrać oraz ich ruchy są zbyt przewidywalne. Zacząłem poważnie się zastanawiać nad zmianą stanowiska, bo jak mam mieć wszystkich uczniów z takim poziomem, to chyba wolę się zabić. Podczas tej walki, ktoś rozpoczął inną bójkę. Chyba poszło o to, kto będzie daną dziwkę posuwał. Po kilku minutowym zmaganiu się z bachorami, wszyscy leżeli na ziemi i ciężko dyszeli. A ja? Nawet się nie spociłem. Albert razem z resztą grupki stał w pobliżu bijąc ironicznie brawo. Pokazałem mu jedynie środkowy palec. Zwróciłem się natychmiast do moich wychowanków.
- Jutro rano... - przejechałem wzrokiem każdego posiniaczonego młodzieńca - nie widzimy się na zajęciach, tylko tutaj. Ktoś musi posprzątać ten cały bałagan. Wy to zrobicie w ramach kary - oznajmiłem z wrednym uśmieszkiem. Wszyscy już mieli zacząć narzekać, ale moi koledzy podeszli do nich i poklepali ich po ranieniach.
- Lepiej się zamknijcie, chyba że chcecie już nigdy więcej nie dostaniecie szansy by zostać wojownikiem - powiedział jeden z moich byłych uczniów. 
- Rozumiemy się? - odwróciłem się by coś powiedzieć dziewczynie, jednak ona uciekła. Nie ruszyło mnie to zbytnio, więc skierowałem się w stronę zamku. Resztę nocy spędziłem z Thurbanem. Ćwiczyliśmy walkę wręcz i podczas tego rozmawialiśmy o kobietach, bo kto nam zabronił? 

~ Następnego dnia ~

Z samego rana razem z bratem szliśmy do tego burdelu, gdzie wczoraj była niezła bójka. Opowiedziałem mu o wszystkim, a on? Zaciekawiony kim byli ci śmiałkowie, nalegał na pójście ze mną. Od razu się zgodziłem, ponieważ moi wychowankowie na widok kapitana gwardii królewskiej staną się posłuszni jak psy. Z jedną różnicą, psy są mądre. Tamir zwracał uwagę na tych co sprzątają na pierwszym piętrze. A ja zostałem z niektórymi na parterze. Zobaczyłem dwóch, którzy zaczęli się obijać.
- Kurwa mać - warknąłem i podeszłem do nich. Natychmiast przyspieszyli tempo pracy. - Do roboty, inaczej nigdy tego nie skończycie - dodałem surowym głosem. Kilka sekund później usłyszałem wchodzącą osobę.
- Zamknięte - burknąłem. 
- Przyszłam do ciebie - zaczęła. Nic nie odpowiedziałem, wolałem by dokończyła swoją wypowiedź. - Chciałam podziękować... Za wczoraj - dokończyła i wyszła z budynku. Nawet się nie odwróciłem. Zrobiłem jedynie to co uważałem za słuszne i przy okazji mogłem trochę zniszczyć ich wielkie ego. 
- Vassariah, wiesz, że powinieneś coś odpowiedzieć, bo to trochę niegrzeczne jak ktoś w ogólnie nie reaguje na podziękowania pięknej panny - usłyszałem głos swojego brata, który stał na schodach. 
- Słuchaj stary... - pokręciłem głową i spojrzałem na jego pozbawioną emocji twarz - Jeśli chodzi o kobiety, z tego co wiem to ja jestem bardziej doświadczony, chyba że o czymś mnie nie poinformowałeś - odparłem i spojrzałem z góry na swojego braciszka. 
- No dobra dobra - machnął ręką i wyszedł z karczmy - Na górze już ładnie posprzątali. Coś twoi się rozleniwiają - oznajmił swoim irytująco spokojnym głosem. Dumnym i wolnym krokiem opuścił budynek. Kątem oka zauważyłem jak wszyscy uczniowie przerwali sprzątanie. 
- Co to ma znaczyć? Do roboty - warknąłem. Wszyscy od razu się posłuchali. Czyżby zaczęli się mnie bać po tej rozmowie z zimnym i dumnym Tamirem. Po godzinie chłopacy skończyli swoją pracę. Odesłałem ich do domu, ale kazałem im jutro przyjść na zajęcia. Tym czasem postanowiłem przejść się po mieście. Po kilku minutach jakieś młode kobiety mnie zagadały. Obie cały czas poprawiały swój wygląd lub uśmiechały się flirciarsko. Jedna nawet nieco rozpięła swój dekolt. Nagle poczułem się obserwowany. Odwróciłem się i zobaczyłem na dachu Samanthę. 
- Wybaczcie panie, ale jestem trochę zajęty - powiedziałem i puściłem im oczko. Wszystkie się delikatnie zarumieniły. Odwróciłem się i przewróciłem oczami.
~ Boże... Szanujcie się kobiety. ~ pomyślałem niezbyt zadowolony tym co zobaczyłem. Skręciłem w małą uliczkę obok budynku, na którym znajdowała się moja nowa znajoma. Zwinnym ruchem zacząłem się wspinać po ścianie. Chwilę później znalazłem się na dachu. Dziewczyna nadal tam siedziała. Podeszłem do niej a ona gwałtownie podniosła wzrok i zaczęła mi się przyglądać.
- Spokojnie, nie dasz rady mnie okraść - powiedziałem spokojnym głosem. - W dodatku nie mam nic wartościowego przy sobie, poza Ripperem - dodałem, delikatnie się uśmiechając. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Czyżby ktoś chciał by mnie okradła? Oj ten ktoś będzie miał bardzo ciekawe życie...

Samantha?

czwartek, 8 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy

Spojrzałam na mężczyznę, który mnie zatrzymał przed wykonaniem zlecenia. Głupia, zapomniałam się upewniać, że nikt na mnie nie patrzy... I JESZCZE MNIE DOTYKA. Nienawidzę lęku przed dotykiem, czuję jakby moje całe ciało odmawiało posłuszeństwa. W ułamek sekundy się opanowałam. Nie mogę okazywać słabości.
- Oj, nie ładnie kraść - uśmiechnął się złowieszczo. Tylko to mu nie wyszło. Takich rzeczy się nie boję. Spojrzałam na niego, bez jakiś wielkich zarzuceń.
- Puścisz mnie? Proszę? - patrzyłam na niego kamiennym wzrokiem, lekko unosząc ton. Chyba go trochę zaskoczyło to, że nie szarpałam się. Na moim miejscu, kobiety zaczęłyby krzyczeć, szarpać się, błagając o litość. Ja natomiast zareagowałam jak na błąd w pracy. Ten puścił moje nadgarstki. Zdjęłam bandanę, razem z kapturem.
- Nie ładnie tak podnosić głos, moja droga - szlachcic spojrzał na mnie - damy powinny nosić suknie jak marzenie, gładką cerę. Ty nie dorównujesz nikomu - spojrzałam na niego wściekła. Miałam właśnie wyciągnąć ostrze, ale...
- Nie Ciebie powinno interesować, jak ubiera się jakaś kobieta - powiedział chłodnym tonem. Było po nim widać, że jest... Odważny? No w sumie, nie dziwię się. Jakbym ja miała takie umięśnione ciało i byłabym tak wysoka, to bym mogła każdemu podskoczyć. Ale wolę być niska i mizerna, łatwiej mi wtedy kraść. Szlachcic podszedł do mężczyzny, najwyraźniej zniesmaczony.
- Myślisz, że nie widziałem, jak podnosisz rękę na tą kobietę?
- Właśnie! - z krzeseł podnieśli się jacyś młodzi. Chyba go znają - sam nas uczyłeś, co czeka tych, co mają brak szacunku dla dam! - poczułam się obrażona po tych słowach. Nie jestem damą. Wolę, jak mówią na mnie chłopczyca lub osoba z brakiem wyrafinowania. Dla normalnych kobiet, byłaby to obraza, a dla mnie to wręcz komplementy.
- Wiecie, że mogę was pokonać jedną ręką - uśmiechnął się złowieszczo do swoich uczniów - jesteście pijani, pokonam was w chwilę.
- Przekonamy się... Na niego chłopcy! - wszyscy rzucili się na mężczyznę. Miałam szansę zobaczyć jak taki ktoś walczy. Ruchy, uniki i ataki... Wszystko było robione przez niego z gracją i uwagą. Jak na faceta z wielkim mniemaniem o sobie, ma dobry styl walki. Rzuciłam zdobyczą i złapałam w powietrzu, a potem wyszłam z burdelu, słysząc jak latają krzesła i stoły. Witajmy w burdelu. Miejscu, gdzie bycie kobietą jest pomocne. Dzięki temu nie dostałam po łbie, a dodatkowo zdobyłam zdobycz... Jak zobaczę tego faceta, co mi pomógł... Będę musiała mu podziękować. Wbiegłam do wejścia do kanałów i weszłam, zamykając wejście. Kanały, to jedno z ulubionych przejść dla złodziei i zabójców. Założyłam bandanę i kaptur. Nikt mnie nie widział, nawet nie zdali sobie sprawy, że coś ukradłam, nie licząc tego... Venomy'ego? Tak się chyba nazywał... Przebiegłam tunelami, a gdy byłam na miejscu, wyskoczyłam ze ścieków i zasłoniłam przejście. Ruszyłam w miejsce spotkania. Zdjęłam bandanę, która zaczęła wyglądać jak zwykła apaszka, a potem zdjęłam płaszcz, wieszając na wieszaku. Akurat ten burdel miał klasę, widać, że wiedział co dobre. Usiadłam w umówionym miejscu, zamawiając sobie zwykły obiad. Oparłam się, patrząc na zdobycz. To już było trudniejsze, przynajmniej nie było nudno... Schowałam do sakiewki z pieniędzmi. Dosiadł się do mnie klient.
- Masz to, o co prosiłem? - powiedział groźnym tonem. Wyjęłam z sakiewki pierścień z wielkim rubinem. Ten odrzucił mi sakiewkę z pieniędzmi.
- A-a-a... Miał być jeszcze sztylet.
- Ghr... - niechętnie wyjął swój sztylet i mi go podał. Wzięłam go zadowolona.
- Interesy z panem, był zaszczytem.
- Spadaj - burknął niechętnie. Chyba nie chciał nie widzieć po tym, jak oddał mi swój sztylet. Wzięłam płaszcz, założyłam go razem z bandaną i zniknęłam w cieniu, by wejść na dach budynku. Usiadłam na nim, spoglądając na dziewczyny, które były uczone gracji, by znaleźć sobie mężów. Kukiełki... Gdybym mogła, zniszczyłabym tą zasadę. Mówią, że niby zaprzepaściłam swój ród. Gdyby wiedzieli, że u nas złodziejstwo jest od pokoleń... Zaczęłam biec po dachach, skacząc przez nie. Gdy trafiłam do siebie, weszłam przez klapę i zrezygnowana usiadłam na fotelu, zdejmując płaszcz i apaszkę. Zamknęłam na chwilę oczy.

*Następnego dnia*


Szłam tym razem bez zleceń przez główną ulicę. Musiałam załatwić jedną ze spraw. Mianowicie, ciekawiło mnie, jak wygląda teraz ten burdel, gdzie się pobili. Poszłam w tamtym kierunku, bez zastanowienia. Gdy byłam na miejscu, usłyszałam przekleństwa.
- Do roboty, inaczej nigdy nie skończycie sprzątać tego, co zrobiliście - rozpoznałam głos tamtego mężczyzny, co wczoraj mi pomógł. Weszłam do środka. Jego... chyba uczniowie sprzątali ten szajs, co zrobili. Ten spojrzał na mnie kątem oka.
- Zamknięte - burknął. Nie patrzyłam na niego, tylko na to, co robili ci chłopacy. Spojrzałam na niego. Teraz mogłam spokojnie mu się przyjrzeć. Kości policzkowe, białe włosy, zielone oczy... Mgh... Jakoś to wrażenia na mnie nie robi. Aczkolwiek, jakbym miała coś od niego "pożyczyć", to miałabym ciekawe wyzwanie.
- Przyszłam do ciebie - ponownie skierowałam wzrok na główne miejsce karczmy - chciałam podziękować... Za wczoraj - odwróciłam się, wychodząc.

<Venomy? Ona jest może czasem wredna, ale umie podziękować ;v>

środa, 7 czerwca 2017

Od Mobiusa C.D. Verdandi

- Jak sobie Pani życzy - Wskazałem z uśmiechem w stronę wyjścia
- Tak po prostu nas wypuszczą? - Mruknęła idąc dwa metry przede mną, kobieta trzymała ode mnie bezpieczny dystans
- Już wszystko załatwione - Odparłem, gdy przy wyjściu stał Noctis wraz z grubasem, który wcześniej okładał biczem kobietę. W jego drżących dłoniach tkwiła sakiewka pełna złota
- Wiedziałeś, że się zgodzę... - Stwierdziła zerkając na mnie kątem oka, a ja potulnie, z zadowoleniem pokiwałem głową
- P..panie, może.. dam panu kajdany.. by..by skrępować tę bestię? - Zapytał patrząc z przerażeniem na Verdandi, której trzy czwarte ciała było pokryte bandażami. Obchodził go tylko fakt, że gdyby kobieta mnie zabiła, to na jego barki spadłaby cała wina. Nienawidziłem fałszywości ludzi, przejmują się tylko sobą
- Nie jest moim niewolnikiem, tylko gościem, czy ty w swoim domu witasz gości kajdanami? - Spojrzałem na przeprażonego mężczyznę, który ledwo przełkną ślinę widząc chytry uśmieszek wojowniczki
- Ale.. - Wysyczał cicho, a ja spiorunowałem go wzrokiem. Zamilkł. Równając krok z Verdandi wskazałem jej drogę do powozu. Przed nami pojawiła się czarna jak smoła karoca, z dwoma karymi, umięśnionymi rumakami na przedzie
- Tak więc... czym ja jadę? - Zapytała rozglądając się, a ja otworzyłem drzwi do powozu. Kobieta zamrugała kilkukrotnie ze zdziwienia i minęła dłuższa chwila zanim zrozumiała, że chcę jej pomóc wejść do środka jak damie - Ty chyba żartujesz?! - Wykrzyknęła odsuwając się nieco - Tak po prostu wpuszczasz mnie do środka? Mam siedzieć w królewskim powozie, na przeciwko księciunia? Masz zanik mózgu czy jak?! - Wyrzuciła wszystko co jej na sercu leżało, na co posłałem jej uśmiech
- Zakłócamy spokój tutejszych ludzi - Rozejrzałem się wskazując na wpatrujące się w nas postacie i poruszyłem głową, by Verdandi się pospieszyła. Dziewczyna niepewnie weszła do środka i zajęła miejsce. Zapukałem w dach dając znak Noctisowi, że ruszamy i poszedłem w ślady kobiety
- Czeka nas długa droga, może by umilić nam czas zaczniemy jakąś rozmowę? - Zapytałem uprzejmie zasiadając na przeciwko kobiety
- Naprawdę jesteś głupcem, niespętaną bierzesz mnie do wozu, z którego mogę uciec i odzyskać pożądaną wolność - Mój wzrok z gęstego lasu za okienkiem, przeszedł na płonące ekscytacją oczy kobiety
- Skoro jestem głupcem, czemu jeszcze mnie nie zabiłaś i nie uciekłaś? - Zapytałem unosząc jedną brew - Coś cie powstrzymuje prawda? - Uśmiechnąłem się miło
- Nie zwyczajnie ciekawi mnie co masz jeszcze do powiedzenia.. - Burknęła nieuprzejmie i machnęła ręką jakbym miał kontynuować. Mój dar oratorski jest bardzo użyteczny, przez co te słowa kobiety są dla mnie niezwykłym komplementem.
- Mordując mnie tutaj na nowo wzrodziłabyś nienawiść w sercach ludzi, a każdy wolałby być przez nich kochany, nieprawdaż? - Uniosłem delikatnie dłonie, by wojowniczka nie podejrzewała mnie, że próbuję coś zrobić - A uwielbienie uzyskasz na arenie walcząc w moim imieniu - Dodałem
- Nie obchodzi mnie nienawiść ludzi, czy uwielbienie póki jestem wolna - Nachyliła się w moim kierunku, próbując pokazać swoją dominację
- Ucieczkę nazywasz wolnością? - Również się nachyliłem na tyle, by kobieta musiała się delikatnie wycofać - Zabiłabyś mnie, tak więc każdy znałby twoje imię, twój wygląd, twoje zdolności, nie znalazłabyś schronienia, bo ludzie zrobią wszystko dla pieniędzy, których król nie będzie oszczędzał na zdobycie twojej głowy. Nie mogłabyś prowadzić normalnego życia. Pewnie myślisz, że robiłabyś to co do tej pory, zabijała każdego kto wejdzie Ci w drogę? najprawdopodobniej działałoby to na krótką metę, jednak z czasem nie polowałyby na ciebie grupki, a całe armie, z tym sobie już byś nie poradziła nieprawdaż? - Patrzyłem prosto w jej oczy, próbując pokazać nie tyko siłę moich słów. Kobieta zmarszczyła brwi i wyprostowała się
- Trafne spostrzeżenie - Odparła krzyżując ręce na piersi, a ja odpowiedziałem jej przyjaznym uśmiechem. Po chwili ciszy Verdandi na nowo spojrzała w moim kierunku - Dziwny jesteś.. - Fuknęła, a ja na te słowa zrobiłem zdziwioną minę i po chwili się zaśmiałem
- odbiorę to za komplement - Powiedziałem z niezwykłym zadowoleniem

< krótkie, słabe, ale jest.. Verdziu?>
Template by