niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Wyszliśmy z celi i wróciliśmy razem z bratem do domu, a dokładniej do rodziców. Zazwyczaj mieszkaliśmy sami, ale często odwiedzaliśmy naszych rodzicieli. Oczywiście ja częściej się pojawiałem w tym miejscu, poniewaź w porównaniu z Thurban'em miałem więcej czasu wolnego. Szczególnie, że ostatnio nasz kochany książę wyjechał sobie popatrzeć na walki gladiatorów i nagle sobie przywłaszczył jakąś byłą zabójczynię. A co gorsze, mój brat, który miał już od chuja spraw na głowie, będzie musiał się nią zajmować. Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy mam płakać z jego głupoty, ale cóż. Nie mam wpływu na tego idiotę. Podczas kolacji rozmawialiśmy o Samandze. Rodzice stwierdzili, że ona chuja zrobi więc nie ma się czego bać. Jednak Thurban był innego zdania. Jednak na całe szczęście udało mi się go przekonać, żeby ją uwolnić. W końcu Samantha może jedynie pokonać nowicjuszy, którzy i tak nie kręcą się w okolicach więzienia ani głównej części zamku. Kiedy minęła północ, wróciłem do miejsca gdzie przetrzymywana była kobieta. Oczywiście straź mnie zatrzymała i nie chciała mnie za żadne skarby wpuścić. Zaczęli również mnie wypytywać, po co idę, do kogo etc. Uratował mnie mój brat, który sprawdzał czy straże robią to co im kazano. Rozkazał im wpuszczenie mnie do środka, ale chyba zapomniał wspomnić, że sam nie wyjdę. No dobra, jakoś sobie poradzę. Skierowałem się w stronę miejsca, gdzie dziewczyna była uwięziona. Gdy tylko pojawiłem się przed nią, ona wyciągnęła w moją stronę swoje ręcę.
- Obejdzie się bez tego - rzuciłem obojętnie. Nie czułem potrzeby krępowania jej rąk. Wyszliśmy z tego śmierdzącego pomieszczenia. Niestety tuż przy wejściu zatrzymali nas wartownicy. Jeden z nich chciał chwycić moje ramię, ale w mgnieniu oka Lorren pojawiła się na moim ramieniu, obnażając swoje kły i sycząc ostrzegawczo. Wartownik cofnął się kilka kroków i spojrzał na mnie przerażony.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się w stronę mężczyzn i poszedłem przed siebie. Sam szła grzecznie za mną. Skoro tak, zacząłem się wspinać po ścianie. Dziewczyna poszła za mną. Gdy dotarliśmy do miejsca, które było ukryte od ludzi, spojrzałem na Sam.
- Uciekaj ze stolicy, i nie pokazuj się już nigdy więcej - rozkazałem i delikatnie ją popchnąłem do przodu. Odwróciła się i spojrzała na mnie lekko zdziwiona tym co doświadczyła. - No dalej, zanim się rozmyślę - zaśmiałem się cicho pod nosem. Dłużej nie czekając wróciłem na ziemię i powolnym krokiem wróciłem do swojej komnaty.

~ Dwa dni później ~

Nie wierzyłem, że to się stało naprawdę. Eytherian przyprowadził tą całą Verdandi. Widziałem jak bardzo Thurban był niezadowolony z tego faktu, ponieważ nadal oboje pamiętaliśmy, że to skrytobójca zabił naszego brata. Już wcześniej nie lubiliśmy ich, ale po tej akcji jeszcze bardziej ich znienawidziliśmy. Liczyłem tylko, że ta kobieta wróci jak najszybciej na arenę. Od samego rana nie byłem w humorze, a do tego banda bachorów, którzy uważali się za chuj wie kogo spowodowali, że byłem chodzącą, tykającą bombą. Nie powiem, tego dnia kilku uczniów wyleciało z zajęć, za obijanie się czy znęcaniem się nad innymi. Po ćwiczeniach podszedł do mnie Albert, który zaproponował przejażdżkę po pobliskim lesie. Zgodziłem się bez zastanowienia. Dosiadłem swoją klacz, Chandrę i pojechaliśmy w stronę lasu. Klacz gnała przed siebie zadowolona. Niestety ostatnio nie miałem zbyt dużo czasu by spędzać z nią dużo czasu. Dlatego ona cieszyła się każdą sekundą spędzoną ze mną. Albert dosiadał jasnokasztanowego ogiera, Kadara. Nagle po drodze zobaczyliśmy zakapturzonego mężczyznę, który wjeżdżał do miasta ze strony lasu, a nie przez bramę. Przez jego ubiór wywnioskowaliśmy, że to jeden z zabójców. Gwałtownie zawróciliśmy i rzuciliśmy się w pogoń. Odkąd pojawiła się w zamku Verdandi Quuin coraz więcej było tych pasożytów. Już udało nam się wyeliminować kilku z nich, ale jest ich coraz więcej. Eh, więcej ich matka nie miała? Kiedy wjechał już do miasta, zaczął skręcać w przeróżne uliczki. Najwyraźniej zorientował się kim jesteśmy i wiedział, że jeśli nie ucieknie to czeka go śmierć. Niestety, jechał zbyt chaotycznie i raz popędzał rumaka a raz szarpał za wodze, kazał mu gwałtownie skręcać. Wierzchowiec w końcu się zdenerwował i biegł przed siebie, nie dając się kontrolować. Coś czułem, że jeśli natychmiast nie zatrzymamy konia, to może kogoś potrącić, a właściwie kolejną osobę. Znałem większość uliczek na pamięć, w końcu bawiłem się tutaj codziennie przez kilka lat. Chandra skręciła w prawo, a Kadar przyspieszył, by dogonić wroga. A ja miałem odciąć mu drogę ucieczki. Jednak nikt nie przwidział, że jego koń może zacząć tak szybko galopować, że w tym samym momencie, kiedy wyjechałem z ciemnej uliczki, jego wierzchowiec niemal wpadł w mojego. Przestraszona klacz stanęła dęba. Udało mi się ją uspokoić. Nieprzyjaciel chciał mnie wyminąć, jednak przez przypadek jego koń wpadł w jakąś kobietę, która próbowała uciec przed niezbyt miłym spotkaniem z kopytami. Chwyciłem w ostatniej chwili za wodze, przez co rumak został zmuszony do zatrzymania się. Niestety potrącił dziewczynę, ale nic raczej jej nie było. Zeskoczyłem z klaczy i podbiegłem do dziewczyny, która podniosła się z ziemi. Położyłem swoją dłoń na jej ramieniu, przez co dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Nie mogłem uwierzyć w to, kim była ta osóbka...
- Samantha co ty tu kurwa robisz?! - warknąłem niezadowolony z faktu, że nie posłuchała się moich rad, jednak jakaś malutka część mnie cieszyła się, że zobaczyłem ją całą i zdrową...

Samantha?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by