niedziela, 13 sierpnia 2017

Od Verdandi do Możana

Odkąd tutaj jestem, powoli wracam do swojego wyglądu sprzed uwięzienia.  Dostaję normalne posiłki, w dodatku roboty królewskiego kucharza. Dania są więc przepyszne. Przybieram na wadze, włosy nabierają swojego koloru, skóra również się regeneruje.
Zregenerowałam się również na tyle, by móc normalnie funkcjonować za dnia. Co z tego, że musieli mnie kąpać i szorować parę razy by zedrzeć ze mnie cały brud. Opłacało się. Mam wrażenie jakbym otrzymała nowe życie. Brakuje mi tylko moich starych, życiowych kompanów.
Brakuje mi między innymi mojego brata. Na samą myśl o Tyresie ściska mnie coś w żołądku. Nie miałam bladego pojęcia czy on w ogóle żyje. Co prawda umiał już się sobą zająć ale... cholernie się o niego martwiłam. Jest drugim facetem w moim życiu, którego kocham. I prawdopodobnie jedynym żywym.
Jednakże podczas codziennych treningów myślami biegłam do mojego mistrza i parszywego zabójcę, który mnie zdradził. Wątpię, by był to mój mistrz. Nie miałby w tym żadnego interesu. Jestem dla niego jak wrzód na dupie. I byłam jego codzienną zmorą.
Tak było również teraz. Wracając z treningu w eskorcie czterech osobistych strażników (z którymi już zdążyłam nawiązać jakąkolwiek rozmowę) zastanawiałam się kim tak naprawdę byłam dla swojego mistrza. Niby wrzód na dupie, którego od czasu do czasu trzeba ukarać, ale jednak jakoś potrafi mnie przeboleć. No ale jakby spojrzeć... to zdarzało mi się atakować takiego upierdliwca. Jak on miał? Wydaje mi się, że to było jakoś na M... no w sumie to nieważne jak mu mamuśka dała na imię. Jeden z największych wrzodów dla Darkossa. Nie rozumiem naprawdę po co jeszcze się do niego klei.  Aczkolwiek pamiętam jakby to było wczoraj. Kiedy tylko się spotykaliśmy od razu pluliśmy na siebie jadem. Ten typ traktował mnie jak zwykłego człowieka. I za każdym razem czekałam na cichy sygnał, cichą zgodę na ukatrupienie go. Niestety, nie doczekałam się.
Nagle z moich rozmyślań wyrwał mnie cień idącego przed nami człowieka. Dekoncentrował.  Uniosłam spojrzenie i z zainteresowaniem na niego patrzyłam.
-Co to za typo ? - zapytałam przeciągle jednego ze strażników.
Nie odpowiedział słownie, tylko mimiką swojej twarzy, która mówiła "O co ty mnie pytasz w ogóle?". Otworzyłam szerzej oczy zaskoczona. To on kurna kręci z królem czy coś?
-Darkuś, kupę lat! - wykrzyknęłam a na usta wypełzł mi dziki, typowy dla mnie uśmiech.
Mężczyzna dygnął na mój głos, jednakże zdrobnienie sprawiło, że zacisnął dłonie w pięści. Zatrzymał się przede mną i zlustrował mnie od góry do dołu.
-Tańczące Ostrze - mruknął będąc zaskoczonym.
No tak. Według niego powinnam teraz kisić się w więzieniu w Shire.
-Daruj sobie te formalności - parsknęłam. -Tęskniłam Darkuś - puściłam mu oczko po czym wybuchnęłam śmiechem.
-Co ty tutaj robisz? - warknął ostro. - Zwracaj się do mnie należycie - dodał szybko zważając na obecność strażników.
Którzy swoją drogą nie chcieli się wtrącać w spotkanie mistrza z uczniem.
-No wiesz... trochę się pozmieniało od ostatniego spotkania - zaczęłam niby się zastanawiając co powiedzieć.
-Verdandi - syknął.
-O, pamiętasz moje imię. Jak milusio - zaszczebiotałam. -Po prostu pewien książę w czarnej karocy był łaskawy mnie uwolnić. Szkoda, że to nie byłeś ty, Darkuś - westchnęłam dusząc w siebie sporą ochotę parsknięcia śmiechem.

(Możan? Spotkanie po roku XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by