Nie potrafiłam w to uwierzyć. W głębi siebie czułam narastającą dezorientację. Co on sobie myślał? Po raz pierwszy w swoim życiu, a raczej od dłuższego czasu zmalało we mnie poczucie pewności siebie. Wydawało mi się, że gdy wykonam jakikolwiek ruch, książę obróci to przeciw mnie i wyjdzie na jego. To daje mu sporą przewagę, zważając na jego umiejętności oratorskie, które raczył mi już od początku pokazać. Odbierałam to jako jasny sygnał, bym wiedziała jaki z niego przyszły władca i pan niekończącej się dynastii Hevintonów... Choć przyznam, że ich historia królestwa tak naprawdę mało interesowało. Mogłam więc się mylić co do czasu ich panowania. Historia nigdy nie była moją mocną stroną, w przeciwieństwie do mojego brata, który skrupulatnie wychwytywał w historii cenne szczegóły. A potem wypominał mi te wszystkie rzeczy, które mi dzięki tym informacjom zawdzięczam. Nienawidziłam również, kiedy mnie podpuszczał. Obrywał solidnie, ponieważ koniec końców również dopinałam swego i wiedział doskonale, że ze mną się też nie zadziera.
To samo uczynił Mobius, lekko drwiąc sobie z mojego delikatnego protestu względem wymordowania jego ludzi. To kpina!
Oddał mi również cały ekwipunek, który dość sprawnie i szybko znalazł się na ich starym miejscu. Mobius zabrał mnie do tej małej wioski. W pewnym momencie zaczęłam iść pierwsza, przez co poczułam się o wiele swobodniej. Położyłam się na, jak sądzę, jednym z wyższych punktów, z którego mogę obserwować ludność. Błyskawicznie zlustrowałam spojrzeniem mężczyzn, którzy przebywali tam i poruszali się to tu, to tam nieświadomie zdradzając ich umiejętności. Kiedy wreszcie książątko ułożyło się obok, syknęłam na niego z powodu nie poinformowania o ich umiejętnościach. W żadnym calu nie byli zwykłymi chłopami.
-Masz zamiar odpuścić? - uniósł jedną brew.
Prowokacja udana, choć pewnie nie miała nią być. Gdybym miała zdolność zabijania wzrokiem, mężczyzna leżałby martwy. Podniosłam się i powoli zeszłam z pagórka starając się by nie zwrócili na mnie chociaż najmniejszej uwagi. Zachowywałam się trochę tak jakbym była częścią tego wszystkiego. Ominęłam domniemaną imitację straży i teraz zaczynała się rzeź. Ukryłam się za chatą w ciszy rozmów i kroków czy ktoś wychodzi z wewnątrz. Gdy tylko usłyszałam ciche trzeszczenie drewnianych drzwi, zgrabnym ruchem wyciągnęłam nóż, który błyskawicznie zanurzył się w ciele. Nie czekając na nic, trupa schowałam pod sianem. Przylgnęłam z powrotem do drewnianych ścian przypominając sobie w głowie plan tego miasteczka oraz to, gdzie poruszają się ludzie. Mając to na uwadze, zaczęłam po kolei, jednego za drugim wybijać ich w ciszy. Uwielbiałam napawać się ciszą. Była dla mnie uosobieniem niosącego się nieszczęścia i śmierci. No i miejmy na uwadze, że zabójca zwracający na siebie uwagę to nie jest dobry zabójca. Zasada, która była mi wpajana odkąd pamiętam. To były jedne z pierwszych reguł, które musiałam zapamiętać i za żadne skarby nie dać im wypaść z głowy. Z tego też powodu skrupulatnie się jej trzymałam aż w końcu ta zasada stała się częścią mnie. Z tego powodu Możan cenił sobie mnie w swoich szeregach. Choć nie potrafił zrozumieć dlaczego na co dzień z nim tego nie stosowałam.
Kiedy zauważyli spory ubytek w swoich szeregach oraz nagłą pustką, dopiero zaczęli zastanawiać się co się dzieje. Rozglądali się wokół siebie ze strachem pomieszanym z furią. Nie słyszałam co mówią, przyglądałam się im z szerokim uśmiechem z okna jednej z chaty. Właśnie przed chwilą rozpaliłam ogień, a gdzieś obok leżały dwa trupy. Nie musiałam długo czekać, i one zaczęły jarzyć się ogniem. Żywioł w błyskawicznym tempie pochłaniał resztę chaty. Mieszkańcy widząc dym od razu zaczęli do nas biec. Nie miało sensu już się ukrywać. Jednym, porządnym kopniakiem wyważyłam drzwi, które zatrzymały błyskawicznie całą gromadkę. Zmierzyłam ich pewnym siebie spojrzeniem i z szerokim uśmiechem rzuciłam się do ataku. Atakowałam bronią o krótkim zasięgu, sporadycznie załatwiłam ich swoją linką. Myślałam, że będą posiadali więcej doświadczenia, jednakże się myliłam. Poszło mi szybciej niż sądziłam. Nim się zorientowałam nie miałam już nikogo do mordowania a cała wioska stała już w ogniu. Ciężko dysząc zaczęłam wracać do karocy Mobiusa. Bo sam ten kretyn sobie poszedł. Zdawałam sobie sprawę, że to jest ten jeden moment. Moment na ucieczkę. Postanowiłam jednak wrócić... Mobius to jak na razie jedyny legalny sposób na ucieczkę. Z tego też powodu nie uciekłam, tylko potulna jak baranek wróciłam.
-Jak się bawiłaś? - to było pierwsze pytanie jakie wypadło z ust mężczyzny.
Popatrzyłam na swoje ciało i strzepałam kurz, choć w prawdzie chciałam pozbyć się krwi. Z dzikim błyskiem w oku zlustrowałam go spojrzeniem.
-Zmęczyłam się, tylu ludzi na dopiero co uwolnioną więźniarkę z Shire? - pokręciłam, głową udając dezaprobatę lecz po chwili wyszczerzyłam swoje zęby.
-Cieszysz się wspaniałą reputacją zabójcy i nie słyszałem jeszcze o przypadku, który uchronił się przed tobą. Czyli to tylko plotka? - spytał również trochę udając, jednakże on udawał rozczarowanego.
-To plotkują na mój temat? Jak mnie zwali...? Ah tak, Tańczące Ostrze. Niestety niespecjalnie mogłeś to zobaczyć do końca. Nie wiem kiedy się urwałeś - mruknęłam zgrywając oszukane kobiety.
-Widziałem dostatecznie wiele. Miałaś niezłe wejście - przyznał mi z lekkim uśmiechem.
-Czyż nie? Gdybyś widział ich strach w oczach - mruknęłam i z taką typową tonacją dla kusicielek, podkreśliłam słowo 'strach'. - Oni wszyscy myśleli, że są na jawie, że to jakiś koszmar - pochyliłam się w jego stronę. - Ale wiesz...? Ja to dopiero ich uśpiłam - rzuciłam szeroki uśmiech. - Chodzi nawet pewna plotka... że moje włosy stały się czerwone z krwi moich ofiar. To dosyć niedorzecznie, prawda? I... - dodałam szybko.- Jak ty się bawiłeś patrząc na moje przedstawienie?
(Mobius? Wybacz, że długo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz