- Oj, nie ładnie kraść - uśmiechnął się złowieszczo. Tylko to mu nie wyszło. Takich rzeczy się nie boję. Spojrzałam na niego, bez jakiś wielkich zarzuceń.
- Puścisz mnie? Proszę? - patrzyłam na niego kamiennym wzrokiem, lekko unosząc ton. Chyba go trochę zaskoczyło to, że nie szarpałam się. Na moim miejscu, kobiety zaczęłyby krzyczeć, szarpać się, błagając o litość. Ja natomiast zareagowałam jak na błąd w pracy. Ten puścił moje nadgarstki. Zdjęłam bandanę, razem z kapturem.
- Nie ładnie tak podnosić głos, moja droga - szlachcic spojrzał na mnie - damy powinny nosić suknie jak marzenie, gładką cerę. Ty nie dorównujesz nikomu - spojrzałam na niego wściekła. Miałam właśnie wyciągnąć ostrze, ale...
- Nie Ciebie powinno interesować, jak ubiera się jakaś kobieta - powiedział chłodnym tonem. Było po nim widać, że jest... Odważny? No w sumie, nie dziwię się. Jakbym ja miała takie umięśnione ciało i byłabym tak wysoka, to bym mogła każdemu podskoczyć. Ale wolę być niska i mizerna, łatwiej mi wtedy kraść. Szlachcic podszedł do mężczyzny, najwyraźniej zniesmaczony.
- Myślisz, że nie widziałem, jak podnosisz rękę na tą kobietę?
- Właśnie! - z krzeseł podnieśli się jacyś młodzi. Chyba go znają - sam nas uczyłeś, co czeka tych, co mają brak szacunku dla dam! - poczułam się obrażona po tych słowach. Nie jestem damą. Wolę, jak mówią na mnie chłopczyca lub osoba z brakiem wyrafinowania. Dla normalnych kobiet, byłaby to obraza, a dla mnie to wręcz komplementy.
- Wiecie, że mogę was pokonać jedną ręką - uśmiechnął się złowieszczo do swoich uczniów - jesteście pijani, pokonam was w chwilę.
- Przekonamy się... Na niego chłopcy! - wszyscy rzucili się na mężczyznę. Miałam szansę zobaczyć jak taki ktoś walczy. Ruchy, uniki i ataki... Wszystko było robione przez niego z gracją i uwagą. Jak na faceta z wielkim mniemaniem o sobie, ma dobry styl walki. Rzuciłam zdobyczą i złapałam w powietrzu, a potem wyszłam z burdelu, słysząc jak latają krzesła i stoły. Witajmy w burdelu. Miejscu, gdzie bycie kobietą jest pomocne. Dzięki temu nie dostałam po łbie, a dodatkowo zdobyłam zdobycz... Jak zobaczę tego faceta, co mi pomógł... Będę musiała mu podziękować. Wbiegłam do wejścia do kanałów i weszłam, zamykając wejście. Kanały, to jedno z ulubionych przejść dla złodziei i zabójców. Założyłam bandanę i kaptur. Nikt mnie nie widział, nawet nie zdali sobie sprawy, że coś ukradłam, nie licząc tego... Venomy'ego? Tak się chyba nazywał... Przebiegłam tunelami, a gdy byłam na miejscu, wyskoczyłam ze ścieków i zasłoniłam przejście. Ruszyłam w miejsce spotkania. Zdjęłam bandanę, która zaczęła wyglądać jak zwykła apaszka, a potem zdjęłam płaszcz, wieszając na wieszaku. Akurat ten burdel miał klasę, widać, że wiedział co dobre. Usiadłam w umówionym miejscu, zamawiając sobie zwykły obiad. Oparłam się, patrząc na zdobycz. To już było trudniejsze, przynajmniej nie było nudno... Schowałam do sakiewki z pieniędzmi. Dosiadł się do mnie klient.
- Masz to, o co prosiłem? - powiedział groźnym tonem. Wyjęłam z sakiewki pierścień z wielkim rubinem. Ten odrzucił mi sakiewkę z pieniędzmi.
- A-a-a... Miał być jeszcze sztylet.
- Ghr... - niechętnie wyjął swój sztylet i mi go podał. Wzięłam go zadowolona.
- Interesy z panem, był zaszczytem.
- Spadaj - burknął niechętnie. Chyba nie chciał nie widzieć po tym, jak oddał mi swój sztylet. Wzięłam płaszcz, założyłam go razem z bandaną i zniknęłam w cieniu, by wejść na dach budynku. Usiadłam na nim, spoglądając na dziewczyny, które były uczone gracji, by znaleźć sobie mężów. Kukiełki... Gdybym mogła, zniszczyłabym tą zasadę. Mówią, że niby zaprzepaściłam swój ród. Gdyby wiedzieli, że u nas złodziejstwo jest od pokoleń... Zaczęłam biec po dachach, skacząc przez nie. Gdy trafiłam do siebie, weszłam przez klapę i zrezygnowana usiadłam na fotelu, zdejmując płaszcz i apaszkę. Zamknęłam na chwilę oczy.
*Następnego dnia*
Szłam tym razem bez zleceń przez główną ulicę. Musiałam załatwić jedną ze spraw. Mianowicie, ciekawiło mnie, jak wygląda teraz ten burdel, gdzie się pobili. Poszłam w tamtym kierunku, bez zastanowienia. Gdy byłam na miejscu, usłyszałam przekleństwa.
- Do roboty, inaczej nigdy nie skończycie sprzątać tego, co zrobiliście - rozpoznałam głos tamtego mężczyzny, co wczoraj mi pomógł. Weszłam do środka. Jego... chyba uczniowie sprzątali ten szajs, co zrobili. Ten spojrzał na mnie kątem oka.
- Zamknięte - burknął. Nie patrzyłam na niego, tylko na to, co robili ci chłopacy. Spojrzałam na niego. Teraz mogłam spokojnie mu się przyjrzeć. Kości policzkowe, białe włosy, zielone oczy... Mgh... Jakoś to wrażenia na mnie nie robi. Aczkolwiek, jakbym miała coś od niego "pożyczyć", to miałabym ciekawe wyzwanie.
- Przyszłam do ciebie - ponownie skierowałam wzrok na główne miejsce karczmy - chciałam podziękować... Za wczoraj - odwróciłam się, wychodząc.
<Venomy? Ona jest może czasem wredna, ale umie podziękować ;v>
<Venomy? Ona jest może czasem wredna, ale umie podziękować ;v>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz