sobota, 17 czerwca 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Ruszyliśmy wzdłuż dachów, prowadzących do zamku. Mogłem to ze spokojem wygrać, ponieważ nie była dla mnie jakimś wielkim wyznaniem. Jednak podczas tego wyścigu coś przykuwało moją uwagę. Na początku to ignorowałem, ponieważ myślałem, że to po prostu kilku skrytobójców się spotkało. Ale zmieniłem zdanie po tym jak zobaczyłem coraz więcej zakapturzonych postaci. Pojawiali się i znikali, niczym cień. A jakiś czas było ich coraz więcej. Zdarzyłem nawet zobaczyć jak coś uzgadniają. Nie podobało mi się ich zachowanie. Coś jest nie tak. Przeczucie mi mówiło, żebym jak najszybciej poszedł do Thurban'a i zapytać się czy nie ma jakiś planów na dzisiaj. Wyglądało mi to na kolejny zamach. Co się tak uwzięli na mojego głupiego braciszka? Przez to, że cały czas przyglądałem się ulicom i rozmyślałem nad tym wszystkim, zwolniłem i to bardzo. Dziewczyna była szybsza ode mnie w tamtym momencie. Zbyt bardzo się zdekoncentrowałem, ale cóż, przynajmniej będę w stanie ostrzeć Tamira przed zagrożeniem, jeśli ma zamiar dzisiaj wyjechać. Wspiąłem się po wieży i zobaczyłem Samanthę. Zaskoczyło mnie to, że mimo mojej przegranej chce mi pokazać ten tajemniczy tunel. Cały czas rozmawialiśmy o tym, że to miejsce zaraz zniknie, ponieważ wydam je. Co prawda nie widzę w tym zbytniego sensu, ponieważ takie przejście się może kiedyś przydać. Nie minęło wiele czasu zanim znaleźliśmy się poza tajemniczym przejściem. Od razu rozpoznałem miejsce, w którym byliśmy. Znajdowaliśmy się aktualnie za stajnią, a dokładniej między stajnią a zbrojnią. No ciekawe. Wtem usłyszałem niespokojne rżenie rumaków oraz rozmowę wielu osób. Udało mi się usłyszeć głos mojego brata. Tak jak myślałem, skrytobójcy organizowali dzisiaj rano zamach na Tamira. Cały czas nie byłem w stanie zrozumieć, co mój brat zrobił, że wszyscy chcą go zabić. Pobiegłem do głównej bramy stajni, by ostrzec rodzeństwo przed niebezpieczeństwem.
- Co ty robisz? - szepnęła Samantha zaskoczona moim nagłym działaniem, ale nie odpowiedziałem jej. Nie czułem tej potrzeby. Jednak gdy tam dotarłem, zastałem tylko stajennego. Gwardziści ruszyli w stronę miasta. Dłużej się nie zastanawiając ruszyłem do zbrojni, by wziąć dobry łuk oraz kołczan wypełniony po brzegi strzałami. Na szybko wybrałem jeszcze sztylet, bo wiadomo, nigdy nie wiadomo co się stanie i czy ta bron się nie przyda. Wychodząc z budynku zobaczyłem białowłosą.
- Co się dzieje? - zapytała się.
- Nic co by zwykłą złodziejkę interesowało - odpowiedziałem obojętnym tonem. - Słuchaj, na twoim miejscu bym z tąd spieprzał jak najszybciej. Tutaj nie chodzą półgłówki, tylko dobrze wytrenowani i czujni żołnierze. Więc jak cię zobaczą, to masz przejebane - kończąc zdanie, odwróciłem się i zacząłem biec w stronę muru. Strażnicy otworzyli mi bramę. Zacząłem się wspinać po pobliskim budynku. W tym momencie chciałem przy okazji udowodnić nowej znajomej, że nie jestem taki beznadziejny w bieganiu po dachach, a wcześniej to ja zwracałem uwagę na to co się dzieje na ulicy, a nie na jakieś nic nie znaczące wyścigi. Gdy wspiąłem się na dach, zacząłem biec przed siebie. To nie było dla mnie żadną przeszkodą. Skakanie z budynku na budynek była dla mnie bułka z masłem. Robiłem to z zwinnością oraz łatwością. Udało mi się wyprzedzić gwardię. Stanąłem na dachu pobliskiego budynku i wzrokiem szukałem wrogów. Nagle usłyszałem za sobą kroki. W ułamku sekundy wyciągnąłem strzałę z kołczanu i nałożyłem ja na cięciwę. Odwróciłem się i skierowałem ostrą część broni w stronę zbliżającej się osoby.
- Spokojnie Vassariah, to ja Albert - mężczyzna uniósł wysoko ręce - Widać, że nie tylko ty zauważyłeś zmiany w tłumie ludzi. Coś dzisiaj się sporo skrytobójców zrobiło - oznajmił zrezygnowany mężczyzna. Westchnąłem cicho. Zauważyłem zbliżających się gwardzistów, oraz łuczników na dachach, którzy byli gotowi w każdym momencie wypuścić strzały. Dłużej nie czekając sam wymierzyłem w głowę jednemu z nich. Wypuściłem strzałę, która wbiła się w skroń złoczyńcy. Gdy tylko Thurban zjawił się wystarczająco blisko, padła pierwsza strzała jak i pierwsza ranna ofiara. Znowu nałożyłem strzałę na cięciwę i wycelowałem w kolejnego wroga. Koń Thurban'a stanął dęba i zaczął zachowywać się bardzo niespokojnie. Stolen Omen zaczął się cofać. Mądre zwierzę, powiedziałbym że mądrzejszy od większości ludzi. Padła kolejna strzała. Tym razem gwardzista padł martwy. Razem z Albertem zajmowaliśmy się ostrzeliwaniem łuczników. Kilku naszych wojowników wyciągnęło kusze i strzelali do wrogów. Niestety, byli w nieco gorszej sytuacji, ponieważ ich miejsce manewru było bardzo ograniczone. Było ich dużo, a musieli się jakoś zmieścić w przejściu, gdzie jeszcze stał tłum gapiów. A mój brat jest takim człowiekiem, że nie pozwoli by jakiś cywil został ranny. 
- Tamir! Jedź przed siebie! Będę cię osłaniał! - udało mi się przekrzyczeć wszystkich ludzi. Czarnowłosy spojrzał się na mnie i ścisnął swojego rumaka łopatkami. Ten ruszył z kopyta i zaczęli galopować w wzdłuż drogi. Reszta drużyny pojechała za nim. Razem z przyjacielem strzelaliśmy do odkrytych skrytobójców. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, po co on gdzieś jedzie... Czy ten atak ma jakikolwiek wpływ na jego zadanie? Kiedy wjechali na wielki plac, zeszliśmy razem z Albertem na ziemię. Podbiegłem do brata, który delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję bracie - oznajmił.
- To moje zadanie, by ochraniać swojego głupiego braciszka - powiedziałem, uśmiechając się wrednie - Gdzie tak w ogóle jedziecie? - zapytałem się.
- Do pobliskiego miasteczka. Kilku śmiałków zbuntowało się i knują jakiś spisek. Król stwierdził, że mam pojechać i pouczyć ich - w tym momencie w jego głosie usłyszałem lekka irytację. A to oznacza, że nie udało mu się przekonać króla do tego, by nie mordować połowy wioski. Kapitan Gwardii Królewskiej zawsze stara się utrzymać przy życiu jak największą ilość osób, nawet jeśli są wrogami. Najpierw próbuje załatwić to dyplomatycznie, ale jeśli to nie wyjdzie to dopiero wtedy zabija. Jednak tym razem król Hevington pragnął głowy dowódcy, innymi słowy Thurban nie miał wyboru. Musiał pozabijać wszystkich buntowników. 
- Powodzenia bracie - powiedziałem i pochyliłem głowę jako gest szacunku. Gdy zniknęli mi z oczu, usłyszałem jakieś kroki za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem grupkę 3 osobą z bronią w ręku. Nie byli zakapturzeni, ale po ich sposobie trzymania broni i wzroku mogłem wywnioskować, że to zdolni zabójcy. 
- No witam panów - uśmiechnąłem się i moja ręka natychmiast powędrowała do rękojeści Rippera. Nic nie powiedzieli i rzucili się na mnie. Bez większych problemów odparłem atak pierwszego z nich, który posługiwał się mieczem. Za nim pojawił się mężczyzna posługujący się toporem. Jednak mina mi trochę zrzędła gdy zobaczyłem ostatniego przeciwnika. Włócznia... No to mam trochę przechlapane. 
- Al zajmij się tym z toporem! - rozkazałem. Musiałem przeanalizować ruchy przeciwnia zanim w ogóle zaatakuję. Chłopiec z mieczem zaatakował moje plecy. Jednak nie pomyślał, że ja się spodziewałem tego ataku. Wyjąłem sztylet i odskoczyłem dwa kroki od niego. W tym samym czasie wykonałem pół obrót i bronią przeciąłem jego brzuch. Niestety sztylet ten był trochę stępiony, ale i tak zadał wystarczająco głębokie rany, by wróg upadł na ziemię. Krew wypłynęła z jego brzucha i całe jego spodnie były we krwi. Spojrzałem na mężczyznę z włócznią. On zaatakował mnie, ale udało mi się w ostatniej chwili odskoczyć. Niestety nie mogłem do niego podejść, cały czas utrzymywał mnie w pewnej odległości. Mogłem jedynie odpierać jego ataki. W końcu zorientowałem się, że on jest ślepy na lewe oko. Zacząłem atakować z lewej strony. W mgnieniu oka jego ruchy stawały się wolniejsze i bardziej chaotyczne. Udało mi się nieco do niego podejść. Wykonałem serię skomplikowanych cięć mieczem. Do tego stopnia, że wróg przez chwilę stał zdekoncentrowany. Wykorzystałem ten moment i rozdzieliłem jego głowę od reszty ciała. Krew trysnęła z niego jak z fontanny. Spojrzałem na swoje dłonie, które były całe we krwi. 
- Nic ci nie jest? - zapytał się lekko zdyszany Albert. 
- Ta... - rzuciłem obojętnie. Poczułem czyjść wzrok na sobie. Odwróciłem się i zobaczyłem Samanthę, która chowała się za ścianą. Delikatnie się do niej uśmiechnąłem, ale nie podeszłem do niej, ponieważ Albert zaczął coś mi tłumaczyć. Nie wiem dlaczego, ale czułem ulgę, że ona wyszła z zamku w jednym kawałku. Dziwne uczucie.

Samantha?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by