sobota, 3 czerwca 2017

Od Verdandi do Mobiusa

Odkąd tutaj jestem, poprzysięgłam sobie, że pozabijam wszystkich. Wszystkich, którzy uprzykrzyli mi życie, katowali i poniżali. Inni mówią, że więzienie nie jest takie złe. Twierdzą, że dostajemy regularnie posiłki oraz dbają o nas walkami na arenie. Jednakże ci, którzy tak sądzą, są w takim cholernie wielkim błędzie, że to aż trudno uwierzyć. Strażnicy i cała królewska śmietanka mówią półprawdę. Owszem, dostajemy 3 posiłki dziennie, ale są w takich porcjach rozdzielane, że nie jest się w stanie wyżywić. Ba, niektórzy więźniowie umierają tutaj z głodu. I również się zgodzę, że dbają o naszą formę, jednakże nie powiedzą wam, iż jeden z przeciwników umiera. Tak, a nawet dwóch w najgorszym z możliwych wypadków. Tego akurat nikt nie powie ludziom z zewnątrz. Nie wspomną również o tym, że warunki w celach są tragiczne, zwłaszcza w więzieniu w Shire, gdzie jak widać wylądowałam. Miejscowość Shire i okolice słyną ze swojego dość chłodnego klimatu, co sprawia, że więźniowie często zamarzali. W celach panuje wieczny chłód i smród, który przyprawia mnie o zawroty głowy, więc jedyny plus wychodzenia na arenę, to świeże powietrze. A i jakoś nikt nie kwapi się żeby po walce opatrzyć rany. A skądże znowu! Mają całkowicie w poważaniu to, czy umrzemy w celi w wyniku wygłodzenia, zamarznięcia czy zakażenia, czy też na arenie z ręki drugiego więźnia. Więzienie nie ma innego celu niż wyniszczenie nas, przestępców a nawet zwykłych ludzi, którzy ośmielili się skrytykować panujące rządy króla Hevintona. To takie niesprawiedliwe, kiedy każą mi walczyć z bezbronnym człowiekiem, który nie ma zielonego pojęcia jak się bronić. Ba, więcej! To jest dla mnie upokarzające, nawet jeśli byłam zabójcą. Chociaż nie, można powiedzieć, że nadal nim jestem. Ludzie z zewnątrz cieszą się, ponieważ Tańczące Ostrze nagle zaprzestało swojego mordu. Nie mam też pojęcia, czy wszyscy śpią spokojniej. Jedna z wybitniejszych zabójczyń o tak wyniosłym pseudonimie świadczący o gracji i umiejętnościach. Martwiłam się również na początku o swojego brata. Chciałabym wiedzieć, jak bardzo źle zniósł moje zatrzymanie i zesłanie od razu do Shire. Bo tak, jest jedno więzienie, bliżej, o dość łagodniejszych warunkach niż tutaj, ale nie. Ja jestem na tyle silna, że król zesłał mnie do Shire.
I pomyśleć, że nadal się martwię, jednakże teraz jedyne co wypełnia moje wnętrze to nienawiść. Nienawiść do wszystkich, którzy przez ten czas mnie poniżali, pluli mi w twarz i chcieli wykorzystać. Co do ostatniego... tak, chcieli, ale kończyło się to ich śmiercią. 
Dzisiaj nastała moja kolej na walkę. Już długo wyczekiwałam na ten dzień. Od pewnego czasu cały czas pytałam się strażnika, który jest dzisiaj. Dokładnie dzisiaj mija rocznica, kiedy to w zeszłym roku była moja pierwsza walka, a na niej całkiem 'przypadkiem' zabiłam strażników pilnujących naszej walki. Dzisiaj więc to powtórzę. I będzie tak co roku dopóki mnie nie wypuszczą albo sami nie zabiją. To akt małego buntu i demonstracji siły i inteligencji. 
Siedziałam w swojej celi, po zjedzonym pierwszym posiłku. Z jakiegoś powodu moja dzisiejsza walka została przesunięta na popołudnie, dlatego też drugi i trzeci posiłek zjem dopiero po walce. O ile przeżyje. Po obudzeniu się, przysłuchałam się strażnikom, którzy dyskutowali parę cel dalej. Mieli mi przydzielić kogoś, kto mnie wreszcie zabije. Dla nich jestem tutaj zdecydowanie o rok za dużo i zajmuje niepotrzebnie celę. Cóż, nie obraziłabym się gdyby te ścierwa mnie 'przypadkiem' wypuścili. 
Nadeszła ta chwila. Z nerwów już się rozgrzewałam, ponieważ jakaś część mnie krzyczała, bym zachowała dzisiaj szczególną ostrożność. W głowie świeciła mi czerwona lampka. Coś się wyraźnie święciło. Mężczyzna wszedł do celi i z typową dla siebie brutalnością zakuj ręce i kostki w kajdany. W jego oczach widziałam pewnego rodzaju niepewność, jak gdyby te kajdany nie wystarczyły. Szarpnął mną i wyciągnął z celi. Mocno zaciskając na moim przedramieniu rękę omal nie odcinał mojego dopływu krwi, czym dawałam mu znać cichymi syknięciami i raz za razem szarpnięciem. Prowadził mnie szybkim tempem o dziwo nie od razu na arenę, ale do zbrojowni. Tam mnie puścił przez co w duchu dziękowałam mu za łaskę i dość głupio na niego spojrzałam, ponieważ złowrogo warknął. 
-Nie warcz na mnie bo nawet z tymi kajdanami dam sobie z tobą radę - fuknęłam go czując się dziwnie. - Dlaczego tutaj jestem? 
-Dzisiaj walczysz swoją bronią - głową wskazał podłużną skrzynię. -I tak jak zawsze, obserwować was będą inni więźniowie - z tymi słowami podszedł i zdjął kajdany. 
Podał również do ręki kluczyk do otwarcia skrzyni. Błyskawicznie wetknęłam go do dziurki i szybko podniosłam do góry klapę. Otworzyłam szeroko oczy ale nim ktokolwiek zdołał mrugnąć uśmiechnęła się w typowy dla siebie sposób, z charakterystyczną dzikością. Uzbroiła się po zęby w swoją starą broń. 
-Jesteście głupcami - szepnęłam, kiedy wprowadził mnie na arenę. 
Jak się okazało, moim przeciwnikiem okazał się wojownik morderca, który lubuje się w kobietach o dość charyzmatycznych, silnych osobowościach. Wiadomo mi jeszcze tyle, że jest totalnym sadystom o różnych kaprysach dlatego po nim można spodziewać się wszystkiego. Wciągnęłam do płuc sporo świeżego powietrza, by po chwili powoli je wypuścić. Nie czułam się pewnie walcząc z kimś rangą wyszkolonego wojownika. Zmierzyłam go wzrokiem pocierając kciukiem złote pierścienie. W nich ukrytą miałam linkę, która przecinała skórę i mięśnie. Do boków miałam przywiązany cały arsenał sztyletów w trzech ulubionych rodzajach. Do nadgarstków przyczepione miałam kusze, a w nich po jednej strzale, co łącznie dawało mi dwa strzały. Na plecach miałam swój ukochany, najdroższy miecz. W głowie ułożyłam mnóstwo planów i ruchów, które mogę wykonać. On ma tylko ciężki miecz.  Widząc jego pewny uśmiech udawałam zlęknioną.
-Pójdzie szybko - skwitował oblizując usta.
Przyjęłam pozycję do ataku a włosy opadły na moją twarz. Nie powstrzymywałam już uśmiechu, który wypełzł na moją buzię.  Rozległ się charakterystyczny odgłos gwizdka oznajmiający rozpoczęcie walki.
-Jesteś pewny? - zapytałam ale w moim głosie nie było już niczego ludzkiego. Wystarczyło wygrać i zabić kilku strażników. Plan wydawał się prosty. Przystąpiłam więc do dzieła.
Walczyłam walecznie, pokazując swój typowy koci styl. Wykonywałam różne akrobacje w powietrzu zmuszając go do szybkiej reakcji i podnoszenia miecza wysoko czym z pewnością mogłam go zmęczyć. Walczyłam również dwoma sztyletami, więcej nie było potrzeba. Celem było go zmylenie. Kiedy przyzwyczaił się do ataków z powietrza błyskawicznie przystąpiłam do ataku na ziemi. Rozwijając żyłkę przeszłam pod jego pachami. Nim się zorientowałam pociągnął w taki sposób, żeby się zwinęły, a jednocześnie przecięły ciało mężczyzny. Poszło jak z płatka. Po ukryciu żyłek przypadkiem wypuściłam dwie strzały. A te z kolei trafiły prosto w dwóch niczego nie spodziewających się strażników. Wybuchnęłam śmiechem a już po chwili zostałam otoczona przez strażników, gotowych mnie zabić w momencie wykonania jednego złego ruchu. Plan udał się.  Oni nie zauważyli kiedy po zabiciu mordercy, nadgarstki ustawiłam w taki sposób, że wystarczył jeden ruch by uwolnić strzały. I gotowe! Moja rocznica została dopełniona.

(Mobius? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by