piątek, 28 lipca 2017

OD Samanthy CD Venomy

- POWIEDZIAŁAM, MASZ MNIE PUŚCIĆ! - wrzasnęłam, szarpałam się. Byłam przerażona, cudzy dotyk był moim wielkim, słabym punktem. Ten zrezygnowany mnie puścił, zawiązując moje ręce. Dyszałam z opuszczoną głową. Zacisnęłam oczy, powstrzymując łzy, po prostu się bałam, panicznie się bałam... Nie mogłam nic powiedzieć, tylko oddychałam, próbując się opanować. Złapał mnie za nadgarstek, gwałtownie się wyrwałam, cofając się.
- Nie dotykaj mnie! - cofnęłam się na krawędź dachu. Ten złapał mnie za płaszcz i gwałtownie przyciągnął do siebie. Bałam się, naprawdę się bałam. Patrzył w moje oczy.
- Boisz się dotyku? - uniósł brew. Opuściłam głowę. Nie lubiłam się do tego przyznawać, to było jedno z moich najgłębszych sekretów. Odsunęłam się o niego, ale bezskutecznie.
- Idziesz ze mną.
- A-ale...
- Beż żadnych "Ale"
- Posłuchaj! - odskoczyłam, kiedy mnie puścił - nie wiem o co ci chodzi, ale w zamku ci tego na pewno nie powiem! Nie ważne ile będziesz mnie torturować, nie powiem ci! Nienawidzę tam być. Jest tam za dużo strażników, jak tam wejdę, nic ci nie powiem. - powiedziałam twardym tonem. Ten pomachał głową. Powoli zaczęłam żałować, że to powiedziałam. Po prostu tak jest. Nie lubię, kiedy ktoś reaguje agresją na rzeczy, które mogę spokojnie odpowiedzieć (a przynajmniej mam taką nadzieję) na miejscu. Wiele moich przyjaciół tam poszło i nie wróciło, nie mam zamiaru dzielić ich losu. Patrzyliśmy na siebie, wyglądał na zdenerwowanego, a może po prostu mi się wydawało? Odsunęłam się bardziej. Mimo to, że miałam związane ręce, mogłam robić uniki, ale wiem, że jestem słaba na niego. Ma lepsze wyszkolenie, a ja tylko kradnę. Nie zabijam na okrągło, ale czasem to robię. Wtedy mi się coś przypomniało. Lekko sięgnęłam po ostrze, a wtedy zza jego pleców wyszedł wielki, biały wąż. Gwałtownie przestałam robić to, co robię. On jakoś nie był zdenerwowany tym, że miał WIELKIEGO WĘŻA na plecach. Przełknęłam ślinę. Chciałam uciec, lecz wiedziałam, że byłam już w bagnie. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam na ziemi. Ten gwałtownie zaczął mi związywać nogi, bym nie uciekła. Wywróciłam oczami, patrząc na niego. Trochę byłam podirytowana. Ale w końcu należy do królewskiej straży, czego mogłam się spodziewać. Przynajmniej uszanował moją tak zwaną "prośbę".
- No to pytaj.
- Współpracujesz z zabójcami?
- Nie. - spojrzałam na niego - Ja i współpraca z zabójcami?? Ty jesteś niepoważny. Po co?... Dobra, RAZ miałam, ale po to, by zabić mordercę. - odpowiedziałam bez problemu. Ten uniósł brew. Moja wypowiedź była tak składniowa, że mógł mi nie uwierzyć, ale ja wiem swoje.
- To po co jednemu było twoje zdjęcie? - spytał, krzyżując ręce. Wzruszyłam ramionami.
- A taki jeden chce mojej głowy z resztą, co Cię tak to interesuje? - uniosłam brew - Słuchaj. Nikogo nie zabiłam. A i chciałabym byś wiedział, że ten mój "zabójca" chciał mnie przekonać, że będę żyć za głowę króla, więc bym polecała wzmocnić straże. Masz jeszcze jakieś pytania?

Venomy? Wybacz, że tak długo, ale dałeś mi mega ciężki moment do zgryzienia, dlatego jest takie krótkie :c

środa, 12 lipca 2017

Od Verdandi CD Mobiusa

Nie potrafiłam w to uwierzyć. W głębi siebie czułam narastającą dezorientację. Co on sobie myślał? Po raz pierwszy w swoim życiu, a raczej od dłuższego czasu zmalało we mnie poczucie pewności siebie. Wydawało mi się, że gdy wykonam jakikolwiek ruch, książę obróci to przeciw mnie i wyjdzie na jego. To daje mu sporą przewagę, zważając na jego umiejętności oratorskie, które raczył mi już od początku pokazać. Odbierałam to jako jasny sygnał, bym wiedziała jaki z niego przyszły władca i pan niekończącej się dynastii Hevintonów... Choć przyznam, że ich historia królestwa tak naprawdę mało interesowało. Mogłam więc się mylić co do czasu ich panowania. Historia nigdy nie była moją mocną stroną, w przeciwieństwie do mojego brata, który skrupulatnie wychwytywał w historii cenne szczegóły. A potem wypominał mi te wszystkie rzeczy, które mi dzięki tym informacjom zawdzięczam. Nienawidziłam również, kiedy mnie podpuszczał. Obrywał solidnie, ponieważ koniec końców również dopinałam swego i wiedział doskonale, że ze mną się też nie zadziera.
To samo uczynił Mobius, lekko drwiąc sobie z mojego delikatnego protestu względem wymordowania jego ludzi. To kpina!
Oddał mi również cały ekwipunek, który dość sprawnie i szybko znalazł się na ich starym miejscu. Mobius zabrał mnie do tej małej wioski. W pewnym momencie zaczęłam iść pierwsza, przez co poczułam się o wiele swobodniej. Położyłam się na, jak sądzę, jednym z wyższych punktów, z którego mogę obserwować ludność. Błyskawicznie zlustrowałam spojrzeniem mężczyzn, którzy przebywali tam i poruszali się to tu, to tam nieświadomie zdradzając ich umiejętności. Kiedy wreszcie książątko ułożyło się obok, syknęłam na niego z powodu nie poinformowania o ich umiejętnościach. W żadnym calu nie byli zwykłymi chłopami.
-Masz zamiar odpuścić? - uniósł jedną brew.
Prowokacja udana, choć pewnie nie miała nią być. Gdybym miała zdolność zabijania wzrokiem, mężczyzna leżałby martwy. Podniosłam się i powoli zeszłam z pagórka starając się by nie zwrócili na mnie chociaż najmniejszej uwagi. Zachowywałam się trochę tak jakbym była częścią tego wszystkiego. Ominęłam domniemaną imitację straży i teraz zaczynała się rzeź. Ukryłam się za chatą w ciszy rozmów i kroków czy ktoś wychodzi z wewnątrz. Gdy tylko usłyszałam ciche trzeszczenie drewnianych drzwi, zgrabnym ruchem wyciągnęłam nóż, który błyskawicznie zanurzył się w ciele. Nie czekając na nic, trupa schowałam pod sianem. Przylgnęłam z powrotem do drewnianych ścian przypominając sobie w głowie plan tego miasteczka oraz to, gdzie poruszają się ludzie. Mając to na uwadze, zaczęłam po kolei, jednego za drugim wybijać ich w ciszy. Uwielbiałam napawać się ciszą. Była dla mnie uosobieniem niosącego się nieszczęścia i śmierci.  No i miejmy na uwadze, że zabójca zwracający na siebie uwagę to nie jest dobry zabójca. Zasada, która była mi wpajana odkąd pamiętam. To były jedne z pierwszych reguł, które musiałam zapamiętać i za żadne skarby nie dać im wypaść z głowy. Z tego też powodu skrupulatnie się jej trzymałam aż w końcu ta zasada stała się częścią mnie. Z tego powodu Możan cenił sobie mnie w swoich szeregach. Choć nie potrafił zrozumieć dlaczego na co dzień z nim tego nie stosowałam.
Kiedy zauważyli spory ubytek w swoich szeregach oraz nagłą pustką, dopiero zaczęli zastanawiać się co się dzieje.  Rozglądali się wokół siebie ze strachem pomieszanym z furią. Nie słyszałam co mówią, przyglądałam się im z szerokim uśmiechem z okna jednej z chaty. Właśnie przed chwilą rozpaliłam ogień, a gdzieś obok leżały dwa trupy. Nie musiałam długo czekać, i one zaczęły jarzyć się ogniem. Żywioł w błyskawicznym tempie pochłaniał resztę chaty. Mieszkańcy widząc dym od razu zaczęli do nas biec. Nie miało sensu już się ukrywać. Jednym, porządnym kopniakiem wyważyłam drzwi, które zatrzymały błyskawicznie całą gromadkę. Zmierzyłam ich pewnym siebie spojrzeniem i z szerokim uśmiechem rzuciłam się do ataku. Atakowałam bronią o krótkim zasięgu, sporadycznie załatwiłam ich swoją linką. Myślałam, że będą posiadali więcej doświadczenia, jednakże się myliłam. Poszło mi szybciej niż sądziłam. Nim się zorientowałam nie miałam już nikogo do mordowania a cała wioska stała już w ogniu. Ciężko dysząc zaczęłam wracać do karocy Mobiusa. Bo sam ten kretyn sobie poszedł. Zdawałam sobie sprawę, że to jest ten jeden moment. Moment na ucieczkę. Postanowiłam jednak wrócić... Mobius to jak na razie jedyny legalny sposób na ucieczkę. Z tego też powodu nie uciekłam, tylko potulna jak baranek wróciłam.
-Jak się bawiłaś? - to było pierwsze pytanie jakie wypadło z ust mężczyzny.
Popatrzyłam na swoje ciało i strzepałam kurz, choć w prawdzie chciałam pozbyć się krwi. Z dzikim błyskiem w oku zlustrowałam go spojrzeniem.
-Zmęczyłam się, tylu ludzi na dopiero co uwolnioną więźniarkę z Shire? - pokręciłam, głową udając dezaprobatę lecz po chwili wyszczerzyłam swoje zęby.
-Cieszysz się wspaniałą reputacją zabójcy i nie słyszałem jeszcze o przypadku, który uchronił się przed tobą. Czyli to tylko plotka? - spytał również trochę udając, jednakże on udawał rozczarowanego.
-To plotkują na mój temat? Jak mnie zwali...? Ah tak, Tańczące Ostrze. Niestety niespecjalnie mogłeś to zobaczyć do końca. Nie wiem kiedy się urwałeś - mruknęłam zgrywając oszukane kobiety.
-Widziałem dostatecznie wiele. Miałaś niezłe wejście - przyznał mi z lekkim uśmiechem.
-Czyż nie? Gdybyś widział ich strach w oczach - mruknęłam i z taką typową tonacją dla kusicielek, podkreśliłam słowo 'strach'. - Oni wszyscy myśleli, że są na  jawie, że to jakiś koszmar - pochyliłam się w jego stronę. - Ale wiesz...? Ja to dopiero ich uśpiłam - rzuciłam szeroki uśmiech. - Chodzi nawet pewna plotka... że moje włosy stały się czerwone z krwi moich ofiar. To dosyć niedorzecznie, prawda? I... - dodałam szybko.- Jak ty się bawiłeś patrząc na moje przedstawienie?

(Mobius? Wybacz, że długo)

niedziela, 2 lipca 2017

Czerwiec

Blog funkcjonuje już od początku czerwca i za wszelką aktywność członków bardzo dziękuję. Czuję się dumna i mam nadzieję, że będziemy jeszcze bardziej aktywni mimo wakacji, które do nas zawitały. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to czas wyjazdów z rodziną, ze znajomymi w miejsca gdzie często nie mamy dostępu do internetu. Jednakże wierzę w nas, że damy radę. Inaczej nagrody comiesięczne przepadną i możemy być w tyle.
Nie potrafię powiedzieć kto był najbardziej aktywny na czacie bloga, ponieważ każdy z nas wykazywał się tam sporą aktywnością. Panowała tam wspaniała atmosfera i niestety trochę się to popsuło. Pragnę do tego powrócić bo chwilowo panuje tam pustka.
Patrzyłam więc na aktywność poprzez pisanie opowiadań. Tutaj najaktywniejsze postacie to Venomy oraz Samantha, którzy zdobywają wedle zasady 2 poziomy więcej.
Natomiast poziom Verdandi i Mobiusa zwiększa się tylko o 1.
Niestety, z naszego bloga odchodzi również Rinama z powodu braku czasu.

Na koniec zapraszam jeszcze raz do jeszcze większej aktywności w tym miesiącu!
~Administratorka 

Od Venomy'ego CD Samanthy

Wróciłem razem z przyjacielem do zamku. Na powitanie wybiegła moja matka. Rzuciła mi się na szyję. Cała się trzęsła ze strachu. Mocno ją przytuliłem i pocałowałem w policzek.
- Jest już po wszystkim, mamo. Thurban już pojechał i jest bezpieczny - powiedziałem z delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak kobieta nie zareagowała. Musiała się bardzo zmartwić jak usłyszała odgłosy walki. Wzięła kilka głębokich wdechów i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ktoś zginął? - zapytała się.
- Jeden gwardzista - odpowiedziałam.
- Jego biedni rodzice... - spuściła wzrok. - Cieszę się, że nikt poza nim nie ucierpiał - rzekła smutnym głosem i powolnym krokiem poszła w stronę swojego pokoju. Spojrzałem na Alberta i poszliśmy szybkim krokiem do sali tronowej, by złożyć raport królowi. Gdy tylko strażnicy nas zobaczyli, otworzyli nam drzwi do sali tronowej. Albert został przy wejścu a sam wszedłem pewnym krokiem. Uklęknąłem przed królem. Podał mi dłoń dosyć lekceważąco. Pocałowałem jego pierścień z rubinu.
- Co cię sprowadza lordzie Venomy? - zapytał się.
- Chciałem poinformować wielmożnego króla o dzisiejszym zamachu na lorda Thurbana. - zamyśliłem się na chwilę - Oraz o zwiększającej się ilości skrytobójców w stolicy. - dodałem, jednak nie byłem pewny czy to było rozsądne. W końcu mogłem mieć fałszywe informacje. Wysunąłem tę tezę tylko dlatego, że dzisiaj zobaczyłem sporą ilość asasynów, którzy niekoniecznie musieli być z stolicy.
- Dziękuję za informacje, ale one zdawają się być zbędne, ponieważ nic nam nie grozi w zamku - odparł obojętnie król Hevinton. Skinąłem głową i podszedłem do drzwi. Klepnąłem blondyna w ramię. Od razu się odwrócił w moją stronę i wyszedł za mną z sali. Skierowaliśmy się w stronę placu treningowego. Już w oddali mogłem słyszeć odgłos walki drewnianymi mieczami. Byłem zadowolony tymi dźwiękami, ponieważ wiedziałem, że nikt się nie obija i wszyscy ciężko pracują. Nie myliłem się, wszyscy ćwiczyli. Zdążyłem zauważyć swoich byłych uczniów, którzy pomagali tym, którzy nic do tej pory nie potrafili. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze uczyli, ponieważ ogarniało bez problemu swoje grupki uczniów. Oczywiście różniliśmy się tym, że oni mają po 20 podopiecznych a ja miałem za jednym razem ponad 60. To nie jest tak proste by mieć oko na każdego, kiedy ponad 3/4 grupy to rozrabiaki i kobieciarze. Nagle moją uwagę przykuł samotnie siedzący chłopak. Był chudy i zaniedbany. Dlaczego żaden z moich uczniów nie ruszy dupsko i mu nie pomoże? Cały problem polegał na tym, że dostałem zadanie od króla by za miesiąc było ponad 70 nowych gwardzistów oraz z 300 nowych wojowników. W tym momencie miałem ochotę mu wszystko wygarnąć. Czy on nie potrafi zrozumieć, żeby stać się dobrym wojownikiem potrzebny jest odpowiedni trening, za tym idzie też czas. A najważniejsze jest to, żeby oni to chcieli a nie byli do tego zmuszani, ponieważ to nie daje aż takich dobrych rezultatów. A co najważniejsze uczniowie są znudzeni na lekcjach i robią wszystko by zostać zwolnionym. Zaczęło mnie to kurwa irytować. A teraz jeszcze coś wujkowi do łba strzeliło i mam mu z dupy dobrych wojowników wytrząsnąć. Miałem go bardziej za realistę niż czystego człowieka biznesu. Jeden plus, dał mi czas miesiąca. Może coś z tego wyjdzie. Kazałem przekazać wiadomość moim byłym podopiecznym, by pośród tych wszystkich znaleźli 70 najlepszych, których sam osobiście będę trenował. Oczywiście sam od czasu do czasu będę się zajmował zwykłymi uczniami. Cóż, muszę wiedzieć jakie postępy robią zanim przedstawię ich królowi. 
- Lordzie, tych 70 uczniów już czeka na pana na zadaszonym placu treningowym - oznajmił jakieś ciemnowłosy mężczyzna.
- Dobra robota - odparłem obojętnie. - Ale niech poczekają, muszę kogoś tutaj zmotywować do pracy - spojrzałem na skulonego chłopca. Cały trząsł się jakby było mu zimno, a przecież pogoda jest piękna. Chwyciłem go za ramię, a on od razu pisnął z bólu. 
- Słuchaj chłopie, jak nie chcesz się tutaj uczyć to wypierdalaj, to nie miejsca dla pizd - powiedziałem cholernie poważnym głosem. Spojrzał na mnie cały przerażony.
- Ja... - zaczął, a za sobą usłyszałem śmiech i obelgi lecące w stronę nieznajomego dziecka. W jego oczach natychmiastowo pojawiły się łzy.
- Syn kurwy! - krzyknął jeden.
- Najlepiej jakbyś się nie urodził, przynosisz mojej rodzinie hańbę! - dodał z radością drugi.
- Twoja matka to nic nie warta rzecz, gorszy od starego psa, który stracił węch - zaśmiał się kolejny. Chłopak spojrzał na mnie z łzami w oczach. Przez chwilę przed sobą nie widziałem tego chłopca, tylko mojego brata, Thurbana. Zanim on został Kapitanem Gwardii Królewskiej, miał w armii bardzo trudne życie. Zawsze siedział ze mną i z Parysem, albo sam. Starszacy zaczęli atakować go. Na początku popychaniem czy wrednymi słowami, jednak powoli wszystko schodziło w złą stronę. Podczas treningu jeden z nich na tyle się odważył, że przeciął dosyć świeże szwy na brzuchu mojego brata. Pamiętam do dzisiaj jego krzyk z bólu, oraz kałuży krwi, która wylewała się z niego. Wkurwiłem się wtedy i rozpierdoliłem drani. Tylko jeden z tych śmiałków wyszedł w miarę cały. Spojrzałem na tych zuchwałych bachorów.
- Tak rąk, a wy jesteście idealnymi wojownikami? - uniosłem jedną brew.
- Na pewno lepszym od ciebie pedale - powiedział rzekomy brat tego chłopca. Jeden z moich byłych uczniów chciał do niego podejść i spuścić mu wpierdol, ale powstrzymałem go w ostatniej chwili. 
- Chcesz się przekonać? - spojrzałem mu prosto w oczy. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do wzroku szaleńca i idealnego mordercy, gdyż cała atmosfera zaczęła śmierdzieć strachem i paniką.
- Tej stary, to chyba nie jest byle kto - szepnął do niego jego kolega.
- A kim może być ten pedał? Nikt o bardzo wysokim stopniu nie ma długich włosów, ponieważ to bardzo pedalskie i mało pociągające - wybuchnął głośnym śmiechem.
- Słuchaj swojego kolegi - uśmiechnąłem się złowrogo. 
- To powiedz kim jesteś! - starał udawać pewnego siebie, ale w jego głosie słyszałem strach. Nic nie odpowiedziałem. Moja prawa dłoń powędrowała do rękojeści Rippera. 
- To jest kurwa zbrojmistrz! - moi koledzy wrzasnęli starając udawać poważnych i przejętych tą całą sytuacją. Przewróciłem oczami i bez żadnych zbędnych słów rzuciłem się na chłopca. Gdy tylko nasze miecze się spotkały, jego upadł z brzdękiem na ziemię a on sam leżał rozłożony.
- Słuchaj chłopie, lepiej uważaj. Kapitan Gwardii Królewskiej, Thurban Morgan również jest długowłosy, oraz kiedyś nie był najlepszy w walce. Nie powinniście się znęcać się nad kimś, a szczególnie ty - wbiłem wzrok na chłopca, który zaczął się czołgać w stronę tłumu. Bez problemu dogoniłem go. Ostatni krok postawiłem na jego plecach. - nie wolno ci tak traktować członka rodziny, nawet jeśli jest bękartem - dodałem i wróciłem do przestraszonego dziecka. 
- Jak ci na imię? - zapytałem się.
- Robert Norrington - odpowiedział niepewnie.
- Wezmę cię pod swoje skrzydła razem z przyszłymi gwardzistami. Zobaczymy czy rzeczywiście pizdą jesteś czy potrafisz się napierdalać - powiedziałem, klepiąc go po ramieniu. Razem z Albertem poszliśmy w stronę hali treningowej w zamkniętym pomieszczeniu. Gdy tylko weszliśmy cała grupa nam zasalutowała. Widać było, że byli wychowani i pochodzi z bardzo dobrych rodzin, nie to co ci poprzedni gówniarze. 
- Witam was, od dzisiaj mamy razem zajęcia - powiedziałem i wszyscy ustawili się w rzędach. - Jednak dochodzi do nas pewien uczeń, który nie pasował do poprzedniej grupy. Mam nadzieję, że... - nie musiałem dokończyć zdania, ponieważ kilku uczniów podeszło do nas i wzięło chłopaka do siebie. Był on bardzo nieśmiały i bał się ich, jednak było widać, że ci nie mieli złych zamiarów. Posłałem delikatny uśmiech do Alberta, który przyglądał się tyłom. Wszyscy przyglądali mi się uważnie.
- Dobierzcie się w pary. Dzisiaj trenujemy walkę wręcz - rozkazałem. Pokazałem im kilka ćwiczeń, które robili każde z godzinę. A ten cały czas ćwiczyłem z Robertem. Kiedy skończyliśmy do mnie podeszło kilku chłopców. 
- Wiele osób mówi, że jesteś chujem, co jest trochę prawdą, ale mistrz też jest szlachetnym człowiekiem - powiedział jeden z nich. Uniosłem jedna brew jako formę zaskoczenie. Nie powiem, miłe to z ich strony, ale dlaczego oni mi to mówią?
- Wstyd się nam zrobiło jak dowiedzieliśmy się o tym, że mistrz pomógł temu chłopcu. Nasi rodzice są przyjaciółmi. Znam bardzo dobrze tego sukinsyna co się nad nim znęcał... Dlatego bałem się zareagować - dodał inny.
- To nie wasza wina. Jako wasz wychowawca muszę czasami się takimi sprawami zająć. Nie powiem chłopak ma spore zaległości, ale stara się i chce zostać rycerzem. To jest już wielki sukces w tych czasach - odpowiedziałem w miarę miłym głosem. Pożegnali się ze mną i wszyscy się rozeszli. Wróciłem do domu i pomagałem matce przy sprzątaniu. Ona martwiła się o Thurbana, który wyjechał by spuścić rebeliantom wpierdol. Bała się o niego, czy jemu coś się nie stanie. W końcu on jest dla niej największym skarbem. 

~ Następnego ranka ~

Był akurat dzień wolny od treningów dla uczniów, a dla nauczycieli wolne od debilizmu niektórych osobników. Specjalnie chciałem się w ten dzień spotkać z Robertem. Razem z Albertem poszliśmy po chłopca. Jak tylko jego matka nas zobaczyła, to się nieźle wystraszyła. Myślała, że jego syn coś przeskrobał, ale udało nam się ją przekonać, że nic złego nie zrobił. Ona odechtnęła z ulgą. Młody Norrington był nieco zaskoczony naszą obecnością, ale przywitał nas przyjaźnie. Zabraliśmy go na miasto, ponieważ chcieliśmy lepiej go poznać. Nigdy tego nie robiłem... Chyba moim jedynym powodem było jego podobieństwo do mojego brata. Weszliśmy do karczmy, żeby się trochę napić i coś przekąsić. Nagle chłopak mnie szturchnął. Palcem wskazał na zakapturzonego mężczyznę, który siedział niedaleko od nas. Jego ubiór przypominał skrytobójcę. Wstałem z swojego siedzenie i wolnym krokiem poszedłem w jego stronę wolnym, spokojnym, ale pewnym krokiem. Gdy byłem wystarczająco blisko, wyciągnąłem sztylet i w mgnieniu oka zatopiłem go w jego gardle. On nawet nie zdążył zareagować. Widać było, że był świeżakiem. Nawet nie zauważył, że takie wielkie bydlę jak ja skradało się do niego. Musiał być naprawdę głuchy, ale błąkał w obłokach, co spowodowało jego śmierć. Nagle spod jego płaszcza wyleciała kartka. Zobaczyłem na niej rysunek mojej nowej znajomej, Samanthy. Trochę mnie to zdziwiło. Jest w końcu zwykłą złodziejką... Co by skrytobójcy chcieli od złodziejki? Oni często nawet ze sobą współpracują. Naprawdę zaciekawiła mnie jej osoba. W jego kieszeniach znalazłem karteczkę i kawałek węgla. Napisałem na szybko wiadomość do niej, oczywiście nie podpisałem się pełnym imieniem i nazwiskiem. Dałem ją Robertowi, by on przekazał jakiemuś złodziejaszkowi. A ja wspiąłem się na dach budynku, który miał być niedaleko od miejsca, gdzie spotykają się złodzieje. Obserwowałem cały czas mężczyznę, który miał istotne informacje dla Samanthy. Gdy tylko dostarczył jej, ona zaczęła się rozglądać. Znalazła mnie dosyć szybko. Wspięła się na dach. 
- O co chodzi? Myślałam, że nie chcesz już mnie widzieć - powiedziała. Po jej ruchach ręki wywnioskowałem, że jest przygotowana na mój atak. Musiałem ją obezwładnić, ponieważ mogłaby uciec jak tylko zacznę ją wypytywać. W mgnieniu oka znalazłem się przed nią. Chwyciłem jej rękę i z jej rękawa wyjąłem ostrze, które upadło z brzdękiem na ziemię. Jedną ręką chwyciłem jej nadgarstki i powaliłem ją na ziemię. Próbowała mi się wyrwać, jednak była za słaba. Próbowała mnie kopnąć w krocza, ale to był tak oczywisty „atak", że byłem na niego przygotowany. Jedną dłonią nadal trzymając jej nadgarstki, a drugą chwyciłem nogę i przycisnąłem ją do ziemi. Ukląkłem na jedno kolano, przygniatając przy okazji jej kolana tą nogą. 
- Słuchaj... - spojrzałem jej prosto w oczy. Zauważyłem, że ona się trzęsła, ze strachu? Czy ze złości? W jej oczach zobaczyłem strach. Nie wiedziałem przed czym odczuwa strach. - Czego ty się boisz? - zapytałem się spokojnym głosem.
- Niczego! - warknęła, ale usłyszałem bardziej strach niż złość. 
- Boisz się, śmierdzisz strachem... Może się boisz mojego dotyku? - zaśmiałem się cicho pod nosem. Nie wierzyłem w istnienie takiego czegoś. Heh, może czas w to uwierzyć. Ona nadal próbowała być silna, jednak z każdą sekundą strach w jej oczach wzrastał. Zacząłem się powoli zastanawiać: Dlaczego ja się zacząłem pytać o takie bedzety zamiast o to kim ona jest i dlaczego ktoś chce jej głowy?

Samantha?
Template by