Wróciłem razem z przyjacielem do zamku. Na powitanie wybiegła moja matka. Rzuciła mi się na szyję. Cała się trzęsła ze strachu. Mocno ją przytuliłem i pocałowałem w policzek.
- Jest już po wszystkim, mamo. Thurban już pojechał i jest bezpieczny - powiedziałem z delikatnym uśmiechem na twarzy. Jednak kobieta nie zareagowała. Musiała się bardzo zmartwić jak usłyszała odgłosy walki. Wzięła kilka głębokich wdechów i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ktoś zginął? - zapytała się.
- Jeden gwardzista - odpowiedziałam.
- Jego biedni rodzice... - spuściła wzrok. - Cieszę się, że nikt poza nim nie ucierpiał - rzekła smutnym głosem i powolnym krokiem poszła w stronę swojego pokoju. Spojrzałem na Alberta i poszliśmy szybkim krokiem do sali tronowej, by złożyć raport królowi. Gdy tylko strażnicy nas zobaczyli, otworzyli nam drzwi do sali tronowej. Albert został przy wejścu a sam wszedłem pewnym krokiem. Uklęknąłem przed królem. Podał mi dłoń dosyć lekceważąco. Pocałowałem jego pierścień z rubinu.
- Co cię sprowadza lordzie Venomy? - zapytał się.
- Chciałem poinformować wielmożnego króla o dzisiejszym zamachu na lorda Thurbana. - zamyśliłem się na chwilę - Oraz o zwiększającej się ilości skrytobójców w stolicy. - dodałem, jednak nie byłem pewny czy to było rozsądne. W końcu mogłem mieć fałszywe informacje. Wysunąłem tę tezę tylko dlatego, że dzisiaj zobaczyłem sporą ilość asasynów, którzy niekoniecznie musieli być z stolicy.
- Dziękuję za informacje, ale one zdawają się być zbędne, ponieważ nic nam nie grozi w zamku - odparł obojętnie król Hevinton. Skinąłem głową i podszedłem do drzwi. Klepnąłem blondyna w ramię. Od razu się odwrócił w moją stronę i wyszedł za mną z sali. Skierowaliśmy się w stronę placu treningowego. Już w oddali mogłem słyszeć odgłos walki drewnianymi mieczami. Byłem zadowolony tymi dźwiękami, ponieważ wiedziałem, że nikt się nie obija i wszyscy ciężko pracują. Nie myliłem się, wszyscy ćwiczyli. Zdążyłem zauważyć swoich byłych uczniów, którzy pomagali tym, którzy nic do tej pory nie potrafili. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze uczyli, ponieważ ogarniało bez problemu swoje grupki uczniów. Oczywiście różniliśmy się tym, że oni mają po 20 podopiecznych a ja miałem za jednym razem ponad 60. To nie jest tak proste by mieć oko na każdego, kiedy ponad 3/4 grupy to rozrabiaki i kobieciarze. Nagle moją uwagę przykuł samotnie siedzący chłopak. Był chudy i zaniedbany. Dlaczego żaden z moich uczniów nie ruszy dupsko i mu nie pomoże? Cały problem polegał na tym, że dostałem zadanie od króla by za miesiąc było ponad 70 nowych gwardzistów oraz z 300 nowych wojowników. W tym momencie miałem ochotę mu wszystko wygarnąć. Czy on nie potrafi zrozumieć, żeby stać się dobrym wojownikiem potrzebny jest odpowiedni trening, za tym idzie też czas. A najważniejsze jest to, żeby oni to chcieli a nie byli do tego zmuszani, ponieważ to nie daje aż takich dobrych rezultatów. A co najważniejsze uczniowie są znudzeni na lekcjach i robią wszystko by zostać zwolnionym. Zaczęło mnie to kurwa irytować. A teraz jeszcze coś wujkowi do łba strzeliło i mam mu z dupy dobrych wojowników wytrząsnąć. Miałem go bardziej za realistę niż czystego człowieka biznesu. Jeden plus, dał mi czas miesiąca. Może coś z tego wyjdzie. Kazałem przekazać wiadomość moim byłym podopiecznym, by pośród tych wszystkich znaleźli 70 najlepszych, których sam osobiście będę trenował. Oczywiście sam od czasu do czasu będę się zajmował zwykłymi uczniami. Cóż, muszę wiedzieć jakie postępy robią zanim przedstawię ich królowi.
- Lordzie, tych 70 uczniów już czeka na pana na zadaszonym placu treningowym - oznajmił jakieś ciemnowłosy mężczyzna.
- Dobra robota - odparłem obojętnie. - Ale niech poczekają, muszę kogoś tutaj zmotywować do pracy - spojrzałem na skulonego chłopca. Cały trząsł się jakby było mu zimno, a przecież pogoda jest piękna. Chwyciłem go za ramię, a on od razu pisnął z bólu.
- Słuchaj chłopie, jak nie chcesz się tutaj uczyć to wypierdalaj, to nie miejsca dla pizd - powiedziałem cholernie poważnym głosem. Spojrzał na mnie cały przerażony.
- Ja... - zaczął, a za sobą usłyszałem śmiech i obelgi lecące w stronę nieznajomego dziecka. W jego oczach natychmiastowo pojawiły się łzy.
- Syn kurwy! - krzyknął jeden.
- Najlepiej jakbyś się nie urodził, przynosisz mojej rodzinie hańbę! - dodał z radością drugi.
- Twoja matka to nic nie warta rzecz, gorszy od starego psa, który stracił węch - zaśmiał się kolejny. Chłopak spojrzał na mnie z łzami w oczach. Przez chwilę przed sobą nie widziałem tego chłopca, tylko mojego brata, Thurbana. Zanim on został Kapitanem Gwardii Królewskiej, miał w armii bardzo trudne życie. Zawsze siedział ze mną i z Parysem, albo sam. Starszacy zaczęli atakować go. Na początku popychaniem czy wrednymi słowami, jednak powoli wszystko schodziło w złą stronę. Podczas treningu jeden z nich na tyle się odważył, że przeciął dosyć świeże szwy na brzuchu mojego brata. Pamiętam do dzisiaj jego krzyk z bólu, oraz kałuży krwi, która wylewała się z niego. Wkurwiłem się wtedy i rozpierdoliłem drani. Tylko jeden z tych śmiałków wyszedł w miarę cały. Spojrzałem na tych zuchwałych bachorów.
- Tak rąk, a wy jesteście idealnymi wojownikami? - uniosłem jedną brew.
- Na pewno lepszym od ciebie pedale - powiedział rzekomy brat tego chłopca. Jeden z moich byłych uczniów chciał do niego podejść i spuścić mu wpierdol, ale powstrzymałem go w ostatniej chwili.
- Chcesz się przekonać? - spojrzałem mu prosto w oczy. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do wzroku szaleńca i idealnego mordercy, gdyż cała atmosfera zaczęła śmierdzieć strachem i paniką.
- Tej stary, to chyba nie jest byle kto - szepnął do niego jego kolega.
- A kim może być ten pedał? Nikt o bardzo wysokim stopniu nie ma długich włosów, ponieważ to bardzo pedalskie i mało pociągające - wybuchnął głośnym śmiechem.
- Słuchaj swojego kolegi - uśmiechnąłem się złowrogo.
- To powiedz kim jesteś! - starał udawać pewnego siebie, ale w jego głosie słyszałem strach. Nic nie odpowiedziałem. Moja prawa dłoń powędrowała do rękojeści Rippera.
- To jest kurwa zbrojmistrz! - moi koledzy wrzasnęli starając udawać poważnych i przejętych tą całą sytuacją. Przewróciłem oczami i bez żadnych zbędnych słów rzuciłem się na chłopca. Gdy tylko nasze miecze się spotkały, jego upadł z brzdękiem na ziemię a on sam leżał rozłożony.
- Słuchaj chłopie, lepiej uważaj. Kapitan Gwardii Królewskiej, Thurban Morgan również jest długowłosy, oraz kiedyś nie był najlepszy w walce. Nie powinniście się znęcać się nad kimś, a szczególnie ty - wbiłem wzrok na chłopca, który zaczął się czołgać w stronę tłumu. Bez problemu dogoniłem go. Ostatni krok postawiłem na jego plecach. - nie wolno ci tak traktować członka rodziny, nawet jeśli jest bękartem - dodałem i wróciłem do przestraszonego dziecka.
- Jak ci na imię? - zapytałem się.
- Robert Norrington - odpowiedział niepewnie.
- Wezmę cię pod swoje skrzydła razem z przyszłymi gwardzistami. Zobaczymy czy rzeczywiście pizdą jesteś czy potrafisz się napierdalać - powiedziałem, klepiąc go po ramieniu. Razem z Albertem poszliśmy w stronę hali treningowej w zamkniętym pomieszczeniu. Gdy tylko weszliśmy cała grupa nam zasalutowała. Widać było, że byli wychowani i pochodzi z bardzo dobrych rodzin, nie to co ci poprzedni gówniarze.
- Witam was, od dzisiaj mamy razem zajęcia - powiedziałem i wszyscy ustawili się w rzędach. - Jednak dochodzi do nas pewien uczeń, który nie pasował do poprzedniej grupy. Mam nadzieję, że... - nie musiałem dokończyć zdania, ponieważ kilku uczniów podeszło do nas i wzięło chłopaka do siebie. Był on bardzo nieśmiały i bał się ich, jednak było widać, że ci nie mieli złych zamiarów. Posłałem delikatny uśmiech do Alberta, który przyglądał się tyłom. Wszyscy przyglądali mi się uważnie.
- Dobierzcie się w pary. Dzisiaj trenujemy walkę wręcz - rozkazałem. Pokazałem im kilka ćwiczeń, które robili każde z godzinę. A ten cały czas ćwiczyłem z Robertem. Kiedy skończyliśmy do mnie podeszło kilku chłopców.
- Wiele osób mówi, że jesteś chujem, co jest trochę prawdą, ale mistrz też jest szlachetnym człowiekiem - powiedział jeden z nich. Uniosłem jedna brew jako formę zaskoczenie. Nie powiem, miłe to z ich strony, ale dlaczego oni mi to mówią?
- Wstyd się nam zrobiło jak dowiedzieliśmy się o tym, że mistrz pomógł temu chłopcu. Nasi rodzice są przyjaciółmi. Znam bardzo dobrze tego sukinsyna co się nad nim znęcał... Dlatego bałem się zareagować - dodał inny.
- To nie wasza wina. Jako wasz wychowawca muszę czasami się takimi sprawami zająć. Nie powiem chłopak ma spore zaległości, ale stara się i chce zostać rycerzem. To jest już wielki sukces w tych czasach - odpowiedziałem w miarę miłym głosem. Pożegnali się ze mną i wszyscy się rozeszli. Wróciłem do domu i pomagałem matce przy sprzątaniu. Ona martwiła się o Thurbana, który wyjechał by spuścić rebeliantom wpierdol. Bała się o niego, czy jemu coś się nie stanie. W końcu on jest dla niej największym skarbem.
~ Następnego ranka ~
Był akurat dzień wolny od treningów dla uczniów, a dla nauczycieli wolne od debilizmu niektórych osobników. Specjalnie chciałem się w ten dzień spotkać z Robertem. Razem z Albertem poszliśmy po chłopca. Jak tylko jego matka nas zobaczyła, to się nieźle wystraszyła. Myślała, że jego syn coś przeskrobał, ale udało nam się ją przekonać, że nic złego nie zrobił. Ona odechtnęła z ulgą. Młody Norrington był nieco zaskoczony naszą obecnością, ale przywitał nas przyjaźnie. Zabraliśmy go na miasto, ponieważ chcieliśmy lepiej go poznać. Nigdy tego nie robiłem... Chyba moim jedynym powodem było jego podobieństwo do mojego brata. Weszliśmy do karczmy, żeby się trochę napić i coś przekąsić. Nagle chłopak mnie szturchnął. Palcem wskazał na zakapturzonego mężczyznę, który siedział niedaleko od nas. Jego ubiór przypominał skrytobójcę. Wstałem z swojego siedzenie i wolnym krokiem poszedłem w jego stronę wolnym, spokojnym, ale pewnym krokiem. Gdy byłem wystarczająco blisko, wyciągnąłem sztylet i w mgnieniu oka zatopiłem go w jego gardle. On nawet nie zdążył zareagować. Widać było, że był świeżakiem. Nawet nie zauważył, że takie wielkie bydlę jak ja skradało się do niego. Musiał być naprawdę głuchy, ale błąkał w obłokach, co spowodowało jego śmierć. Nagle spod jego płaszcza wyleciała kartka. Zobaczyłem na niej rysunek mojej nowej znajomej, Samanthy. Trochę mnie to zdziwiło. Jest w końcu zwykłą złodziejką... Co by skrytobójcy chcieli od złodziejki? Oni często nawet ze sobą współpracują. Naprawdę zaciekawiła mnie jej osoba. W jego kieszeniach znalazłem karteczkę i kawałek węgla. Napisałem na szybko wiadomość do niej, oczywiście nie podpisałem się pełnym imieniem i nazwiskiem. Dałem ją Robertowi, by on przekazał jakiemuś złodziejaszkowi. A ja wspiąłem się na dach budynku, który miał być niedaleko od miejsca, gdzie spotykają się złodzieje. Obserwowałem cały czas mężczyznę, który miał istotne informacje dla Samanthy. Gdy tylko dostarczył jej, ona zaczęła się rozglądać. Znalazła mnie dosyć szybko. Wspięła się na dach.
- O co chodzi? Myślałam, że nie chcesz już mnie widzieć - powiedziała. Po jej ruchach ręki wywnioskowałem, że jest przygotowana na mój atak. Musiałem ją obezwładnić, ponieważ mogłaby uciec jak tylko zacznę ją wypytywać. W mgnieniu oka znalazłem się przed nią. Chwyciłem jej rękę i z jej rękawa wyjąłem ostrze, które upadło z brzdękiem na ziemię. Jedną ręką chwyciłem jej nadgarstki i powaliłem ją na ziemię. Próbowała mi się wyrwać, jednak była za słaba. Próbowała mnie kopnąć w krocza, ale to był tak oczywisty „atak", że byłem na niego przygotowany. Jedną dłonią nadal trzymając jej nadgarstki, a drugą chwyciłem nogę i przycisnąłem ją do ziemi. Ukląkłem na jedno kolano, przygniatając przy okazji jej kolana tą nogą.
- Słuchaj... - spojrzałem jej prosto w oczy. Zauważyłem, że ona się trzęsła, ze strachu? Czy ze złości? W jej oczach zobaczyłem strach. Nie wiedziałem przed czym odczuwa strach. - Czego ty się boisz? - zapytałem się spokojnym głosem.
- Niczego! - warknęła, ale usłyszałem bardziej strach niż złość.
- Boisz się, śmierdzisz strachem... Może się boisz mojego dotyku? - zaśmiałem się cicho pod nosem. Nie wierzyłem w istnienie takiego czegoś. Heh, może czas w to uwierzyć. Ona nadal próbowała być silna, jednak z każdą sekundą strach w jej oczach wzrastał. Zacząłem się powoli zastanawiać: Dlaczego ja się zacząłem pytać o takie bedzety zamiast o to kim ona jest i dlaczego ktoś chce jej głowy?
Samantha?