czwartek, 29 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy'ego

Wyjrzałam, patrząc na niego. Nie wiem czemu, ale mi ulżyło, gdy zobaczyłam, że nic mu nie jest... Czemu? Jestem złodziejem. Nie obchodzi mnie nic, oprócz... No tak. Zapominam o ważnej rzeczy. Nie jestem typową złodziejką. Ja rzeczy kradnę by dostać wymianę, potem wymieniam to na kasę, a gdy wiem czyje to jest, oddaje to tej osobie, bo tego nie potrzebuje. Aczkolwiek... Tamten sztylet, co mu oddałam... Był nawet spoko.
- Bracie, na kogo patrzysz? - gdy usłyszałam to pytanie, gwałtownie się ukryłam. Nie chciałam, by wszyscy widzieli mnie bez zamaskowania. Wzięłam głęboki wdech i wskoczyłam na dachy, by uciec z tego miejsca. Wylądowałam w ciemnym zaułku na ziemi. Poszłam do karczmy, płacąc za kolejną noc. Zdjęłam płaszcz i powiesiłam. Usiadłam, opierając się o ścianę. To był... Naprawdę dziwny dzień.

*Następnego dnia*


Obudziłam się klasycznie cała obolała. Nie śpię na chociażby materacu, bo karczmarz nie chce mi wydać normalnego pokoju. Musze spać oparta o ścianę. Przywykłam, aczkolwiek kiedyś bym chciała leżeć na czymś wygodnym. Wstałam, wzięłam rzeczy i poszłam sobie kupić śniadanie. Usiadłam, zaczynając jeść, a po chwili ktoś się do mnie dosiadł.
- Witaj Samantho...
- Pomylił mnie pan z kimś - spojrzałam na postać. Był mężczyzną. Kaptur, ale można było zobaczyć brązowe kosmyki włosów.
- Samantha Frequense. Złodziejka, ojczym Gregory, a rodzice...
- Wystarczy - usiadłam na miejscu - czego chcesz? Masz dla mnie zlecenie?
- Ja mam zlecenie na twoją głowę - oparł się, dając mi jakąś karteczkę. Wzięłam ją. Faktycznie, ktoś chciał mojej głowy. Skrzywiłam się, ukazując uśmiech. Spojrzałam na niego i prychnęłam.
- Mnie tak łatwo nie da się zabić.
- Dlatego właśnie mi to zlecili - pokazał ręką do karczmarza, żeby mu przygotował coś do jedzenia - ale możemy się dogadać. Wystarczy tylko, że ty mi przyniesiesz głowę króla.
- Możesz sobie marzyć, ja jestem złodziejem, nie zabójcą - wstałam - A i dziękuje za informację, będę wiedzieć na kogo uważać - wyszłam z karczmy. Założyłam kaptur, a na ulicy zaczęłam się wymieniać z innymi złodziejami informacjami. Raz na jakiś czas, wszyscy złodzieje się spotykają w jednym miejscu, jako zwykli przechodni i wymieniają się informacjami. Taka zwykła tradycja. Wtedy jeden z nich, podał mi karteczkę, specjalnie zatytułowaną dla mnie. Otworzyłam ją. Była w nim krótka notka.
- Czekam na dachu, V - przeczytałam cicho i zaczęłam się rozglądać kątem oka. Wtedy zobaczyłam jego sylwetkę. Czego on może chcieć? Pobiegłam do zaułku, zakładając bandanę i kaptur. Wskoczyłam na dach i stanęłam, patrząc na niego.
- O co chodzi? Myślałam, że nie chcesz już mnie widzieć - mruknęłam, mając przygotowane ostrze w razie jego ataku. Było w rękawie, więc nie musiałam jakoś specjalnie się wychylać, że mam broń.

<Venomy?>

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Mobiusa C.D. Verdandi

- Jest surowy, ale dużo Cie nauczy - Uśmiechnąłem się czule - Trenowaliśmy razem wiele lat, tak więc gdyby zabrakło go, ponieważ pojedzie na misję daną mu od króla, będziesz musiała się dalej ze mną męczyć - Nie ukrywałem zadowolenia, a dziewczyna westchnęła ciężko. Zapukałem w sufit dając znać Noctisowi by zatrzymał konie.
- Czemu stanęliśmy? - Zapytała
- Dawno nie byłaś na wolności, dlatego przygotowałem dla Ciebie atrakcję - Uśmiechnąłem się, a kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie, znowu zaczęła być niepewna. Nie dziwię się czasami moje pomysłu potrafią nawet mnie zaskoczyć
- To znaczy? - Uniosła jedną brew. Podniosłem siedzenie obok mnie, gdzie pokazał się cały arsenał broni kobiety, od razu zaiskrzyły płomyki w jej oczach (Wiem kochana, że wolałabyś by było tam to rozkładane łóżko)
- To twoje prawda? - Zapytałem zadowolony, a ta potaknęła napinając wszystkie mięśnie nie wiedząc czego się spodziewać - Byś się trochę rozluźniła, mam dla Ciebie małe wyzwanie. Chcę byś wybiła całą wioskę znajdującą się dwa kilometry stąd na wschód - Uśmiechnięty napawałem się jej zszokowaną miną, Verdandi przez krótką chwilę nie mogła wydusić ani słowa
- Następca tronu, każe mi zabić jego ludzi? - Wybuchnęła nagle śmiechem - Myślisz, że jestem głupia? Jak ich zabiję to ty będziesz mieć powód w oczach ludzi by mnie zabić - Chrząknęła arogancko
- W oczach ludzi już mam powód by Cie zabić - Zauważyłem słusznie - A co do mieszkańców wioski są agresywni i uzbrojeni, kula u nogi - Tak naprawdę była to stara wioska przejęta przez bandytów, którzy atakowali pobliskie miasteczka. Skoro już miałem przy sobie wykwalifikowaną zabójczynię, stwierdziłem, że to wykorzystam, a dodatkowo może jej to sprawić trochę przyjemności
- Nie wrobisz mnie.. - Mruknęła
- Ah rozumiem, boisz się ich liczebności - Wzruszyłem ramionami - To proste, że jedna kobieta nie da sobie rady z całą wioską - Powiedziałem rozczarowany
- Ja.. niczego się nie boję - Warknęła stanowczo, biorąc swój ekwipunek i wychodząc z karocy, a ja zaraz za nią. Bez najmniejszego namysłu Verdandi zaczęła iść wgłąb lasu - Ilu ich jest? - Zapytała patrząc na mnie kątem oka i przy okazji zakładając na siebie cały arsenał
- Około trzydziestu - Stwierdziłem - Nie mam nic przeciwko byś spaliła całą wioskę, byle tylko każdy stracił życie - Wytłumaczyłem, podkreślając przekaz ostatnich słów. Nie odpowiedziała, szła przed siebie dokładnie sprawdzając swoje wyposażenie. Najwyraźniej była do niego przywiązana. Żółte światło sączyło się przez baldachim liści, rozświetlając kłęby mgły wiszącej w wilgotnym powietrzu. Rozglądałem się po zielonym otoczeniu. Zaczęło robić mi się niedobrze, przystanąłem w miejscu zakrywając dłonią usta. Nie pomagała myśl, że będę się tak czuć do końca życia.W pewnym momencie za ramię złapał mnie Noctis
- Panie, wszystko w porządku? - Zapytał z widocznym zmartwieniem, nie jest tylko sługą, ale także bliskim przyjacielem, jego obecność bardzo mi pomagała
- Jestem na to skazany, nie przejmuj się - Uśmiechnąłem się miło i ruszyłem jak najszybciej by nadgonić wojowniczkę. Bycie śmiertelnie chorym nie jest niczym przyjemnym. W pewnym momencie dostrzegłem jak na pagórku kobieta ułożyła się do ziemi i dała znać byśmy byli cicho. Podszedłem powoli i ułożyłem się koło niej
- Nie wyglądają na chłopów - Syknęła patrząc się na mnie
- Masz jednak zamiar odpuścić? - Zapytałem podnosząc jedną brew, a ta rzuciła mi zabójcze spojrzenie i zaczęła przedstawienie. Verdandi powoli zeszła z pagórka. Z łatwością ominęła "straż" i schowała się za jedną z chat. Wbiła nóż w tchawicę wychodzącego z domu mężczyzny i prędko schowała zwłoki pod dużą ilością siana. Nieźle kombinuje. Z łatwością mogliśmy z tej wysokości oglądać przedstawienie. Sam Noctis pokazał zainteresowanie widowiskiem. Jak głupi oni są, a raczej jak mało sprytni, nie postawili warty, myślą, że niosą taki popłoch, że nikt się nie odważy im zagrozić. Królowi oczywiście nie chciało się wysyłać tutaj wojsk, lecz ja nie potrafię być tak obojętny na krzywdę moich ludzi. Patrzyliśmy jak pada jeden za drugim, każdy mordowany po cichu. Początkowo myślałem, że kobieta lubi robić zamieszanie wokół siebie, a tutaj tak elegancko wybiła już połowę ludzi. W pewnym momencie jeden z mężczyzn podszedł do drugiego i zaczęli się nerwowo rozglądać. Zauważyli, że jest ich stanowczo za mało. Nagle z jednego z domów ulatniał się gęsty dym. Odciągnięcie uwagi, albo zwrócenie jej na siebie. Kiedy wszyscy rozbójnicy z paniką poszli po kubły wody, Verdandi kopiąc z całej siły drzwi wywaliła je z nawiasów i wyszła z palącego budynku
- To się nazywa wejście - Zaśmiałem się do Noctisa, który miał ciężką do rozgryzienia minę, a raczej wyglądał jak niezadowolony staruch. Była sama na szesnastu napastników. Jak się po chwili okazało, po chwili została już tylko połowa
- Jesteś pewny, że to ona ma Cie reprezentować? - Zapytał Noctis patrzący na płonącą wioskę, z której zostanie niedługo tylko popiół. Nie mówiąc "Panie" dał mi do zrozumienia, że mówi to jako mój przyjaciel
- Czemu nie? - Zapytałem i zacząłem wracać się do powozu - Chodź, ona niedługo dokończy robotę - Rzuciłem mu miły uśmiech, a mężczyzna niepewnie ruszył za mną

- Tak Panie.. - Skomentował krótko, pewnie dręczyły go myśli, czy właśnie nie wypuściliśmy bestii? Nie, kobieta wróci. Czemu? Zwyczajnie wiem, że wróci
-Kilkanaście minut później-
Zmęczona i zdyszana kobieta zjawiła się z niezwykłym zadowoleniem na twarzy
- Jak się bawiłaś? - Uśmiechnąłem się miło patrząc na jej ciało splamione krwią. Verdandi tak szybko załatwiła tych mendożerców, że prawie zacząłem im współczuć

<Verdandi?>

sobota, 17 czerwca 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Ruszyliśmy wzdłuż dachów, prowadzących do zamku. Mogłem to ze spokojem wygrać, ponieważ nie była dla mnie jakimś wielkim wyznaniem. Jednak podczas tego wyścigu coś przykuwało moją uwagę. Na początku to ignorowałem, ponieważ myślałem, że to po prostu kilku skrytobójców się spotkało. Ale zmieniłem zdanie po tym jak zobaczyłem coraz więcej zakapturzonych postaci. Pojawiali się i znikali, niczym cień. A jakiś czas było ich coraz więcej. Zdarzyłem nawet zobaczyć jak coś uzgadniają. Nie podobało mi się ich zachowanie. Coś jest nie tak. Przeczucie mi mówiło, żebym jak najszybciej poszedł do Thurban'a i zapytać się czy nie ma jakiś planów na dzisiaj. Wyglądało mi to na kolejny zamach. Co się tak uwzięli na mojego głupiego braciszka? Przez to, że cały czas przyglądałem się ulicom i rozmyślałem nad tym wszystkim, zwolniłem i to bardzo. Dziewczyna była szybsza ode mnie w tamtym momencie. Zbyt bardzo się zdekoncentrowałem, ale cóż, przynajmniej będę w stanie ostrzeć Tamira przed zagrożeniem, jeśli ma zamiar dzisiaj wyjechać. Wspiąłem się po wieży i zobaczyłem Samanthę. Zaskoczyło mnie to, że mimo mojej przegranej chce mi pokazać ten tajemniczy tunel. Cały czas rozmawialiśmy o tym, że to miejsce zaraz zniknie, ponieważ wydam je. Co prawda nie widzę w tym zbytniego sensu, ponieważ takie przejście się może kiedyś przydać. Nie minęło wiele czasu zanim znaleźliśmy się poza tajemniczym przejściem. Od razu rozpoznałem miejsce, w którym byliśmy. Znajdowaliśmy się aktualnie za stajnią, a dokładniej między stajnią a zbrojnią. No ciekawe. Wtem usłyszałem niespokojne rżenie rumaków oraz rozmowę wielu osób. Udało mi się usłyszeć głos mojego brata. Tak jak myślałem, skrytobójcy organizowali dzisiaj rano zamach na Tamira. Cały czas nie byłem w stanie zrozumieć, co mój brat zrobił, że wszyscy chcą go zabić. Pobiegłem do głównej bramy stajni, by ostrzec rodzeństwo przed niebezpieczeństwem.
- Co ty robisz? - szepnęła Samantha zaskoczona moim nagłym działaniem, ale nie odpowiedziałem jej. Nie czułem tej potrzeby. Jednak gdy tam dotarłem, zastałem tylko stajennego. Gwardziści ruszyli w stronę miasta. Dłużej się nie zastanawiając ruszyłem do zbrojni, by wziąć dobry łuk oraz kołczan wypełniony po brzegi strzałami. Na szybko wybrałem jeszcze sztylet, bo wiadomo, nigdy nie wiadomo co się stanie i czy ta bron się nie przyda. Wychodząc z budynku zobaczyłem białowłosą.
- Co się dzieje? - zapytała się.
- Nic co by zwykłą złodziejkę interesowało - odpowiedziałem obojętnym tonem. - Słuchaj, na twoim miejscu bym z tąd spieprzał jak najszybciej. Tutaj nie chodzą półgłówki, tylko dobrze wytrenowani i czujni żołnierze. Więc jak cię zobaczą, to masz przejebane - kończąc zdanie, odwróciłem się i zacząłem biec w stronę muru. Strażnicy otworzyli mi bramę. Zacząłem się wspinać po pobliskim budynku. W tym momencie chciałem przy okazji udowodnić nowej znajomej, że nie jestem taki beznadziejny w bieganiu po dachach, a wcześniej to ja zwracałem uwagę na to co się dzieje na ulicy, a nie na jakieś nic nie znaczące wyścigi. Gdy wspiąłem się na dach, zacząłem biec przed siebie. To nie było dla mnie żadną przeszkodą. Skakanie z budynku na budynek była dla mnie bułka z masłem. Robiłem to z zwinnością oraz łatwością. Udało mi się wyprzedzić gwardię. Stanąłem na dachu pobliskiego budynku i wzrokiem szukałem wrogów. Nagle usłyszałem za sobą kroki. W ułamku sekundy wyciągnąłem strzałę z kołczanu i nałożyłem ja na cięciwę. Odwróciłem się i skierowałem ostrą część broni w stronę zbliżającej się osoby.
- Spokojnie Vassariah, to ja Albert - mężczyzna uniósł wysoko ręce - Widać, że nie tylko ty zauważyłeś zmiany w tłumie ludzi. Coś dzisiaj się sporo skrytobójców zrobiło - oznajmił zrezygnowany mężczyzna. Westchnąłem cicho. Zauważyłem zbliżających się gwardzistów, oraz łuczników na dachach, którzy byli gotowi w każdym momencie wypuścić strzały. Dłużej nie czekając sam wymierzyłem w głowę jednemu z nich. Wypuściłem strzałę, która wbiła się w skroń złoczyńcy. Gdy tylko Thurban zjawił się wystarczająco blisko, padła pierwsza strzała jak i pierwsza ranna ofiara. Znowu nałożyłem strzałę na cięciwę i wycelowałem w kolejnego wroga. Koń Thurban'a stanął dęba i zaczął zachowywać się bardzo niespokojnie. Stolen Omen zaczął się cofać. Mądre zwierzę, powiedziałbym że mądrzejszy od większości ludzi. Padła kolejna strzała. Tym razem gwardzista padł martwy. Razem z Albertem zajmowaliśmy się ostrzeliwaniem łuczników. Kilku naszych wojowników wyciągnęło kusze i strzelali do wrogów. Niestety, byli w nieco gorszej sytuacji, ponieważ ich miejsce manewru było bardzo ograniczone. Było ich dużo, a musieli się jakoś zmieścić w przejściu, gdzie jeszcze stał tłum gapiów. A mój brat jest takim człowiekiem, że nie pozwoli by jakiś cywil został ranny. 
- Tamir! Jedź przed siebie! Będę cię osłaniał! - udało mi się przekrzyczeć wszystkich ludzi. Czarnowłosy spojrzał się na mnie i ścisnął swojego rumaka łopatkami. Ten ruszył z kopyta i zaczęli galopować w wzdłuż drogi. Reszta drużyny pojechała za nim. Razem z przyjacielem strzelaliśmy do odkrytych skrytobójców. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, po co on gdzieś jedzie... Czy ten atak ma jakikolwiek wpływ na jego zadanie? Kiedy wjechali na wielki plac, zeszliśmy razem z Albertem na ziemię. Podbiegłem do brata, który delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję bracie - oznajmił.
- To moje zadanie, by ochraniać swojego głupiego braciszka - powiedziałem, uśmiechając się wrednie - Gdzie tak w ogóle jedziecie? - zapytałem się.
- Do pobliskiego miasteczka. Kilku śmiałków zbuntowało się i knują jakiś spisek. Król stwierdził, że mam pojechać i pouczyć ich - w tym momencie w jego głosie usłyszałem lekka irytację. A to oznacza, że nie udało mu się przekonać króla do tego, by nie mordować połowy wioski. Kapitan Gwardii Królewskiej zawsze stara się utrzymać przy życiu jak największą ilość osób, nawet jeśli są wrogami. Najpierw próbuje załatwić to dyplomatycznie, ale jeśli to nie wyjdzie to dopiero wtedy zabija. Jednak tym razem król Hevington pragnął głowy dowódcy, innymi słowy Thurban nie miał wyboru. Musiał pozabijać wszystkich buntowników. 
- Powodzenia bracie - powiedziałem i pochyliłem głowę jako gest szacunku. Gdy zniknęli mi z oczu, usłyszałem jakieś kroki za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem grupkę 3 osobą z bronią w ręku. Nie byli zakapturzeni, ale po ich sposobie trzymania broni i wzroku mogłem wywnioskować, że to zdolni zabójcy. 
- No witam panów - uśmiechnąłem się i moja ręka natychmiast powędrowała do rękojeści Rippera. Nic nie powiedzieli i rzucili się na mnie. Bez większych problemów odparłem atak pierwszego z nich, który posługiwał się mieczem. Za nim pojawił się mężczyzna posługujący się toporem. Jednak mina mi trochę zrzędła gdy zobaczyłem ostatniego przeciwnika. Włócznia... No to mam trochę przechlapane. 
- Al zajmij się tym z toporem! - rozkazałem. Musiałem przeanalizować ruchy przeciwnia zanim w ogóle zaatakuję. Chłopiec z mieczem zaatakował moje plecy. Jednak nie pomyślał, że ja się spodziewałem tego ataku. Wyjąłem sztylet i odskoczyłem dwa kroki od niego. W tym samym czasie wykonałem pół obrót i bronią przeciąłem jego brzuch. Niestety sztylet ten był trochę stępiony, ale i tak zadał wystarczająco głębokie rany, by wróg upadł na ziemię. Krew wypłynęła z jego brzucha i całe jego spodnie były we krwi. Spojrzałem na mężczyznę z włócznią. On zaatakował mnie, ale udało mi się w ostatniej chwili odskoczyć. Niestety nie mogłem do niego podejść, cały czas utrzymywał mnie w pewnej odległości. Mogłem jedynie odpierać jego ataki. W końcu zorientowałem się, że on jest ślepy na lewe oko. Zacząłem atakować z lewej strony. W mgnieniu oka jego ruchy stawały się wolniejsze i bardziej chaotyczne. Udało mi się nieco do niego podejść. Wykonałem serię skomplikowanych cięć mieczem. Do tego stopnia, że wróg przez chwilę stał zdekoncentrowany. Wykorzystałem ten moment i rozdzieliłem jego głowę od reszty ciała. Krew trysnęła z niego jak z fontanny. Spojrzałem na swoje dłonie, które były całe we krwi. 
- Nic ci nie jest? - zapytał się lekko zdyszany Albert. 
- Ta... - rzuciłem obojętnie. Poczułem czyjść wzrok na sobie. Odwróciłem się i zobaczyłem Samanthę, która chowała się za ścianą. Delikatnie się do niej uśmiechnąłem, ale nie podeszłem do niej, ponieważ Albert zaczął coś mi tłumaczyć. Nie wiem dlaczego, ale czułem ulgę, że ona wyszła z zamku w jednym kawałku. Dziwne uczucie.

Samantha?




czwartek, 15 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy

Wywróciłam oczami. Nie lubię jak od razu oceniają człowieka po tym, jaką mają robotę. On jest nauczycielem nowych żołnierzy, ale jakoś go nie oczerniam i nie nastawiam się na niego negatywnie. Zrezygnowana wzięłam głęboki wdech.
- Przynajmniej masz trochę oleju w głowie...
- Mianowicie? - zapytał.
- Nie lecisz na wielkie piersi - odpowiedziałam prosto z chłodem w głosie. Ten parsknął śmiechem.
- Czy ty mnie właśnie obraziłaś?
- Nie oceniam ludzi po okładce - skrzyżowałam ręce - w przeciwieństwie co do niektórych...
- Nie chcesz mnie okraść?
- Nie. Wszyscy się tak ciebie "boją", że nikt nie daje mi tego zlecenia... Aczkolwiek byłoby to dla mnie ciekawe wyzwanie.
- Fascynujące... - podszedł obok mnie i patrzył przed siebie. W sumie tak samo jak ja. Spojrzałam na niego kątem oka, zastanawiając się, co on tu jeszcze robi? Może na coś czeka...? Spojrzałam na jego rapier. Pstryknęłam palcami. Wpadło mi coś do głowy.
- Zróbmy pewien układ... Pościgamy się, aż do wieży zamkowej - wskazałam na jedną z wież zamku - jak wygrasz, zdradzę ci jedno z tajemnych przejść do środka zamku. Natomiast jak ja wygram, to oddasz mi jeden z kamieni szlachetnych z waszego skarbca.
- Skąd wiesz o skarbcu? - było słychać warkot w jego słowach. Zaśmiałam się.
- Twoi uczniowie muszą się jeszcze wiele nauczyć, skoro lecą na dodatkowe pieniądze... - machnęłam sakiewką w ręce. Chyba go tym przekonałam.
- Zgoda.
- Super! Start! - szybko zeskoczyłam z dachu, wskakując do ścieków. Zaczęłam biec w stronę zamku. Gdy byłam przy zamku, wyskoczyłam z tuneli i wyjęłam ostrza. rzuciłam na jakiś drewniany wóz, by ten się wywróci. Wyjęłam ostrza, skacząc na wóz i przeskakując mury. Zaczęłam się wspinać po oknach i wspomagałam się swoimi sztyletami. Gdy byłam na wieży, zobaczyłam, jak mój przeciwnik wciąż biegnie, ale był dosyć blisko. Zaśmiałam się, siadając na krawędzi, lecz nie wystawiłam nóg na dół. Zaczerpnęłam świeżego powietrza, a ten najwyraźniej zaskoczony, spojrzał na mnie, już po wspinaczce. Wstałam, patrząc na niego.
- Wygrałam. Wisisz mi kryształ. A teraz ci pokażę jeden z sekretnych tuneli.
- Przecież przegrałem.
- No i? Zło, nie zawsze musi być złem. - Złapałam się półki przy oknie i zaczęłam powoli zeskakiwać na dół. Ten zszedł za mną. Wyskoczyliśmy przez mury i szłam obok niego w ciszy. Gdy byłam w najmniej znanym przejściu. Nie będę zdradzać moich współpracowników. Szczerze, mam ich gdzieś, ale nie chce mieć na pieńku, a ten tunel jest najmniej znany. Tylko chyba 3 osoby, nie licząc mnie, znają te tunele.
- Ale masz obiecać, że nikomu nie powiesz. A z resztą, nauczyciel nowych strażników nigdy nie dotrzymuje obietnic - rozchyliłam materiał, który był lekko poniszczony i wepchnęłam go do wykopanego tunelu. wzięłam krzemień i podpaliłam lekko pochodnię, którą zawsze mam przy sobie. Założyłam kaptur i bandanę.
- Czemu mi to pokazujesz? - spytał. Nie odpowiedziałam mu. Skręciliśmy, a gdy byliśmy przy wyjściu, osunęłam kamień i wyszłam z nim na ogrody zamkowe. Zakryłam kamieniem przejście.
- Znając was, od razu je zasypiecie - rzuciłam mu sztylet, który dostałam ostatnio.
- To przecież ostrze z...
- Z zbrojowni? Nie wiem skąd tamten typ go miał - odwróciłam się na pięcie, chcąc wrócić do siebie.
- Czemu to robisz? - spytał. Odwróciłam się w jego stronę.
- Zło nie zawsze musi być złem. Może być tylko maską. - stanęłam na jednym z większych kamieni. - możesz odpuścić sobie ten kryształ. Chciałam tylko mieć argumenty, byś się ze mną pościgał. - przeskoczyłam przez murek i pobiegłam do ciemnych zaułków. Spodobał mi się ten sztylet... Ale cóż.

<Venomy? Trochę zatkało hm? XD>

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Verdandi C.D. Mobiusa

W życiu bym nie pomyślała, że kiedykolwiek będę jechała w przepięknej karocy. Bo to musimy przyznać, co należało do króla było naprawdę piękne. Nie można mu było zarzucić złego gustu więc to jedyny plus jaki znajdowałam w tym tyranie bez serca. Co więcej, nie podejrzewałabym kiedykolwiek, że ja, zwykła zabójczyni o dość niepochlebnej reputacji, będzie jechała w królewskiej karocy z następcą tronu. To brzmi jak początek do dobrej komedii. No bądźmy szczerzy, który normalny człowiek, z błękitnej linii będzie siedział w zamknięciu z bestią. Naprawdę, parsknęłabym śmiechem gdybym usłyszała, że nie dostrzega we mnie potwora, krwiożerczej istoty. Padłabym chyba trupem od tego śmiechu! No ale cóż, jak to określił, jestem gościem więc może próbuje zdobyć moje zaufanie. Ale po co skoro mam tylko walczyć. To wszystko jest bez sensu.
-Odbiorę to za komplement - w jego głosie słyszałam wyraźne zadowolenie na co ja prychnęłam bezsilna. Pokręciłam głową zrezygnowana a potem uśmiechnęłam się.
-Moje życie to chyba jakiś żart, prawda? - zapytałam zanosząc się lekkim śmiechem.
-Czemu tak twierdzisz ? - zapytał choć prawdopodobnie znał doskonale odpowiedź. Po prostu chciał nawiązać ze mną kontakt. Kontakt jest równoznaczny z zaufaniem.
-Nie mogę cię zabić, ponieważ zaraz wieść o tym się szybko rozejdzie, i nim zdążę uciec, ktoś mnie dorwie. Nie mogę też uciec, bo zaraz znowu mnie znajdziecie i skończę w więzieniu albo na pieńku katowskim. Jedynym rozsądnym dla mnie rozwiązaniem jest ci zaufać. To nie ma sensu, nie po to was nienawidziłam, żeby potem tak po prostu wsiadać sobie z następcą tronu do karocy - lekko załamywał mi się głos, ponieważ beznadzieja mojej sytuacji właśnie mnie dobijała.
-Wszystko ma sens - widziałam jak jego uśmiech lekko przybladł. - Może nienawidziłaś po to, by walczyć u mojego boku, zostać najbardziej szanowaną zabójczynią na całym Accusie? -odparł próbując to wszystko mi wytłumaczyć.
-Nie zależy mi na tytułach. Tytuły są nieważne, jeśli jesteś nadal nieszczęśliwy. Innych by ono cieszyło, ale mnie nie. Jeszcze nie jestem na tyle zepsuta by zależało mi na czymś mało istotnym -powiedziałam nagle dyskretnie zwracając uwagę, że nadal będę nienawidziła i była w ciul nieszczęśliwa. A choćby dlatego że w tym świecie nie liczyłam na księcia z bajki. Liczyłam na uwolnienie mnie do piekła na ziemi.
-Muszę ci przyznać, mądra jesteś. Możliwe, że masz cząstkę dobrej duszy w sobie. Bardzo niewielu przestępców by wypowiedziały te słowa - odparł z uśmiechem.
-Skąd wiesz, czy nie mówię tego żeby ci zamydlić oczy ? Może to jest powierzchowne? - chciałam go podpuścić ale widocznie to bez sensu.
-Gdybyś po to to zrobiła, na pewno teraz byś nie chciała wywołać we mnie uczucia powątpienia  - wyszczerzyłam zęby odchylając głowę do tyłu.
-A może działam na odwrót? Chcę żeby tak myślał kiedy to ja tymi pytaniami retorycznymi miałam rację? - Mobius uniósł ręce do góry.
-No dobra, może coś w tym jest - odparł jakby dając za wygraną.
-No, to teraz sprawy biznesu - przybrałam trochę bardziej poważną minę, chociaż bardziej ona była chytra niż poważna.
-Słucham cię uważnie - rozpostarł się wygodnie.
-Co będę miała zapewnione? - zapytałam przychodząc do pytania, które najbardziej mnie zastanawia.
-Mhm... na pewno strażników pilnujących twojej komnaty. Owszem, dostaniesz własną komnatę królewską złożoną z sypialni, łazienki, garderoby i pokoju dodatkowego - uprzedził moje zdziwienie dotyczące zakwaterowania ale swoją postawą nakazałam mu mówić dalej. - Tak więc oczywistym jest, że masz zapewnioną również służącą, która będzie cię przygotowywać na różne okazje, myć, nauczy cię zachowania na dworze bo może ci się przyda. Tak nauczycielka jak być królewską damą - uśmiechnął się i po przerwie na oddech dodał resztę. - Odpowiednie posiłki, ubrania, prywatność i treningi.
-Treningi? - powtórzyłam.
-Tak, przypomnisz sobie wszystko, czego się nauczyłaś oraz nauczysz się innych rzeczy przydatnych na polu bitwy. No i wrócisz do formy - wytłumaczył dość oczywiste fakty.
-No tak, w więzieniu nie było mowy o utrzymaniu formy - popatrzyłam w dół na swoją ciut wychudzoną sylwetkę.
-Dostaniesz normalne posiłki, nie to co podawano w więzieniu - dodał chcąc mnie zapewnić o tym, że będę żyła godnie.- A i w innych częściach zamku będą inni przedstawiciele Rady Królewskiej, więc radzę uważać. Raczej wszędzie będą towarzyszyć gwardziści.
-Przez kogo będę trenowana? - wymsknęło mi się kolejne pytanie.
-Chcę, żebyś pokazała się z jak najlepszej strony, więc wybrałem dla ciebie Kapitana Gwardii - wytłumaczył ostrożnie.
-No to się niezłe bagno zapowiada. Mam nadzieję, że nie spotkają mnie jakieś nieprzyjemne niespodzianki - mruknęłam obserwując twarz Mobiusa.

(Mobius?)

piątek, 9 czerwca 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Jak tylko chłopacy się na mnie rzucili, cały burdel się skupił na nas. Wszyscy wstali by pooglądać porażkę szlachciców. Miałem wrażenie, że moi uczniowie chcą mnie udupić za to jak ich traktuję na zajęciach. Nie wiedziałem, że jeszcze spotkam takich śmiałków. 
- Czy wy debile nie jesteście świadomi tego jaki on jest silny? - powiedział Albert. Jednak oni zignorowali jego ostrzeżenie. Nie czułem potrzeby wyjmowania swojego miecza. Wolałem go nie używać na takich nic nie wartych osobach. Jeden ze śmiałków rzucił się  na mnie z mieczem. Jak tylko zobaczyłem jego pozycję, to zacząłem zastanawiać się nad wcześniejszą emeryturą. Zaszarżował na mnie, drżąc. Lekko odepchnąłem dziewczynę, by nic się jej nie stało. Kiedy był kilka centymetrów ode mnie, odwróciłem się o 90° w prawo. Jednak prawą nogę zostawiłem lekko wysuniętą. Chłopak był tak mną rozproszony, że całkowicie zapomniał by zwrócić uwagę na otaczające go środowisko. Gdy wykonał krok do przodu, potknął się o moją stopę i stracił równowagę. W tym samym momencie chwyciłem go za ramię i cisnąłem nim w jego grupkę. W tym samym czasie wyrwałem z jego dłoni miecz. Gdy chwyciłem go do ręki, od razu zauważyłem, że jest zrobiony z dobrej stali, ale nie pasuje do takiego właściciela. A dlaczego? Jest to dwuręczny miecz, a ten bachor zawsze trzyma go w prawej. Lewą nigdy nie dotykał oręży. Szlachcic, który jeszcze chwilę temu był bardzo pewny siebie, patrzył teraz na mnie spanikowany. Chwycił butelkę wina i rzucił w moją stronę. Złapałem ją w powietrzu i natychmiast mu ją odrzuciłem. Przez przypadek trafiłem go prosto w czoło. Osunął się na ziemię i zemdlał. Cała banda nowicjuszy się na mnie rzuciła. Bez żadnego większego wysiłku odpierałem ich ataki. Powoli robiło się to żałosne. Moi uczniowie, a odpowiedniej pozycji nie potrafią przybrać oraz ich ruchy są zbyt przewidywalne. Zacząłem poważnie się zastanawiać nad zmianą stanowiska, bo jak mam mieć wszystkich uczniów z takim poziomem, to chyba wolę się zabić. Podczas tej walki, ktoś rozpoczął inną bójkę. Chyba poszło o to, kto będzie daną dziwkę posuwał. Po kilku minutowym zmaganiu się z bachorami, wszyscy leżeli na ziemi i ciężko dyszeli. A ja? Nawet się nie spociłem. Albert razem z resztą grupki stał w pobliżu bijąc ironicznie brawo. Pokazałem mu jedynie środkowy palec. Zwróciłem się natychmiast do moich wychowanków.
- Jutro rano... - przejechałem wzrokiem każdego posiniaczonego młodzieńca - nie widzimy się na zajęciach, tylko tutaj. Ktoś musi posprzątać ten cały bałagan. Wy to zrobicie w ramach kary - oznajmiłem z wrednym uśmieszkiem. Wszyscy już mieli zacząć narzekać, ale moi koledzy podeszli do nich i poklepali ich po ranieniach.
- Lepiej się zamknijcie, chyba że chcecie już nigdy więcej nie dostaniecie szansy by zostać wojownikiem - powiedział jeden z moich byłych uczniów. 
- Rozumiemy się? - odwróciłem się by coś powiedzieć dziewczynie, jednak ona uciekła. Nie ruszyło mnie to zbytnio, więc skierowałem się w stronę zamku. Resztę nocy spędziłem z Thurbanem. Ćwiczyliśmy walkę wręcz i podczas tego rozmawialiśmy o kobietach, bo kto nam zabronił? 

~ Następnego dnia ~

Z samego rana razem z bratem szliśmy do tego burdelu, gdzie wczoraj była niezła bójka. Opowiedziałem mu o wszystkim, a on? Zaciekawiony kim byli ci śmiałkowie, nalegał na pójście ze mną. Od razu się zgodziłem, ponieważ moi wychowankowie na widok kapitana gwardii królewskiej staną się posłuszni jak psy. Z jedną różnicą, psy są mądre. Tamir zwracał uwagę na tych co sprzątają na pierwszym piętrze. A ja zostałem z niektórymi na parterze. Zobaczyłem dwóch, którzy zaczęli się obijać.
- Kurwa mać - warknąłem i podeszłem do nich. Natychmiast przyspieszyli tempo pracy. - Do roboty, inaczej nigdy tego nie skończycie - dodałem surowym głosem. Kilka sekund później usłyszałem wchodzącą osobę.
- Zamknięte - burknąłem. 
- Przyszłam do ciebie - zaczęła. Nic nie odpowiedziałem, wolałem by dokończyła swoją wypowiedź. - Chciałam podziękować... Za wczoraj - dokończyła i wyszła z budynku. Nawet się nie odwróciłem. Zrobiłem jedynie to co uważałem za słuszne i przy okazji mogłem trochę zniszczyć ich wielkie ego. 
- Vassariah, wiesz, że powinieneś coś odpowiedzieć, bo to trochę niegrzeczne jak ktoś w ogólnie nie reaguje na podziękowania pięknej panny - usłyszałem głos swojego brata, który stał na schodach. 
- Słuchaj stary... - pokręciłem głową i spojrzałem na jego pozbawioną emocji twarz - Jeśli chodzi o kobiety, z tego co wiem to ja jestem bardziej doświadczony, chyba że o czymś mnie nie poinformowałeś - odparłem i spojrzałem z góry na swojego braciszka. 
- No dobra dobra - machnął ręką i wyszedł z karczmy - Na górze już ładnie posprzątali. Coś twoi się rozleniwiają - oznajmił swoim irytująco spokojnym głosem. Dumnym i wolnym krokiem opuścił budynek. Kątem oka zauważyłem jak wszyscy uczniowie przerwali sprzątanie. 
- Co to ma znaczyć? Do roboty - warknąłem. Wszyscy od razu się posłuchali. Czyżby zaczęli się mnie bać po tej rozmowie z zimnym i dumnym Tamirem. Po godzinie chłopacy skończyli swoją pracę. Odesłałem ich do domu, ale kazałem im jutro przyjść na zajęcia. Tym czasem postanowiłem przejść się po mieście. Po kilku minutach jakieś młode kobiety mnie zagadały. Obie cały czas poprawiały swój wygląd lub uśmiechały się flirciarsko. Jedna nawet nieco rozpięła swój dekolt. Nagle poczułem się obserwowany. Odwróciłem się i zobaczyłem na dachu Samanthę. 
- Wybaczcie panie, ale jestem trochę zajęty - powiedziałem i puściłem im oczko. Wszystkie się delikatnie zarumieniły. Odwróciłem się i przewróciłem oczami.
~ Boże... Szanujcie się kobiety. ~ pomyślałem niezbyt zadowolony tym co zobaczyłem. Skręciłem w małą uliczkę obok budynku, na którym znajdowała się moja nowa znajoma. Zwinnym ruchem zacząłem się wspinać po ścianie. Chwilę później znalazłem się na dachu. Dziewczyna nadal tam siedziała. Podeszłem do niej a ona gwałtownie podniosła wzrok i zaczęła mi się przyglądać.
- Spokojnie, nie dasz rady mnie okraść - powiedziałem spokojnym głosem. - W dodatku nie mam nic wartościowego przy sobie, poza Ripperem - dodałem, delikatnie się uśmiechając. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Czyżby ktoś chciał by mnie okradła? Oj ten ktoś będzie miał bardzo ciekawe życie...

Samantha?

czwartek, 8 czerwca 2017

OD Samanthy CD Venomy

Spojrzałam na mężczyznę, który mnie zatrzymał przed wykonaniem zlecenia. Głupia, zapomniałam się upewniać, że nikt na mnie nie patrzy... I JESZCZE MNIE DOTYKA. Nienawidzę lęku przed dotykiem, czuję jakby moje całe ciało odmawiało posłuszeństwa. W ułamek sekundy się opanowałam. Nie mogę okazywać słabości.
- Oj, nie ładnie kraść - uśmiechnął się złowieszczo. Tylko to mu nie wyszło. Takich rzeczy się nie boję. Spojrzałam na niego, bez jakiś wielkich zarzuceń.
- Puścisz mnie? Proszę? - patrzyłam na niego kamiennym wzrokiem, lekko unosząc ton. Chyba go trochę zaskoczyło to, że nie szarpałam się. Na moim miejscu, kobiety zaczęłyby krzyczeć, szarpać się, błagając o litość. Ja natomiast zareagowałam jak na błąd w pracy. Ten puścił moje nadgarstki. Zdjęłam bandanę, razem z kapturem.
- Nie ładnie tak podnosić głos, moja droga - szlachcic spojrzał na mnie - damy powinny nosić suknie jak marzenie, gładką cerę. Ty nie dorównujesz nikomu - spojrzałam na niego wściekła. Miałam właśnie wyciągnąć ostrze, ale...
- Nie Ciebie powinno interesować, jak ubiera się jakaś kobieta - powiedział chłodnym tonem. Było po nim widać, że jest... Odważny? No w sumie, nie dziwię się. Jakbym ja miała takie umięśnione ciało i byłabym tak wysoka, to bym mogła każdemu podskoczyć. Ale wolę być niska i mizerna, łatwiej mi wtedy kraść. Szlachcic podszedł do mężczyzny, najwyraźniej zniesmaczony.
- Myślisz, że nie widziałem, jak podnosisz rękę na tą kobietę?
- Właśnie! - z krzeseł podnieśli się jacyś młodzi. Chyba go znają - sam nas uczyłeś, co czeka tych, co mają brak szacunku dla dam! - poczułam się obrażona po tych słowach. Nie jestem damą. Wolę, jak mówią na mnie chłopczyca lub osoba z brakiem wyrafinowania. Dla normalnych kobiet, byłaby to obraza, a dla mnie to wręcz komplementy.
- Wiecie, że mogę was pokonać jedną ręką - uśmiechnął się złowieszczo do swoich uczniów - jesteście pijani, pokonam was w chwilę.
- Przekonamy się... Na niego chłopcy! - wszyscy rzucili się na mężczyznę. Miałam szansę zobaczyć jak taki ktoś walczy. Ruchy, uniki i ataki... Wszystko było robione przez niego z gracją i uwagą. Jak na faceta z wielkim mniemaniem o sobie, ma dobry styl walki. Rzuciłam zdobyczą i złapałam w powietrzu, a potem wyszłam z burdelu, słysząc jak latają krzesła i stoły. Witajmy w burdelu. Miejscu, gdzie bycie kobietą jest pomocne. Dzięki temu nie dostałam po łbie, a dodatkowo zdobyłam zdobycz... Jak zobaczę tego faceta, co mi pomógł... Będę musiała mu podziękować. Wbiegłam do wejścia do kanałów i weszłam, zamykając wejście. Kanały, to jedno z ulubionych przejść dla złodziei i zabójców. Założyłam bandanę i kaptur. Nikt mnie nie widział, nawet nie zdali sobie sprawy, że coś ukradłam, nie licząc tego... Venomy'ego? Tak się chyba nazywał... Przebiegłam tunelami, a gdy byłam na miejscu, wyskoczyłam ze ścieków i zasłoniłam przejście. Ruszyłam w miejsce spotkania. Zdjęłam bandanę, która zaczęła wyglądać jak zwykła apaszka, a potem zdjęłam płaszcz, wieszając na wieszaku. Akurat ten burdel miał klasę, widać, że wiedział co dobre. Usiadłam w umówionym miejscu, zamawiając sobie zwykły obiad. Oparłam się, patrząc na zdobycz. To już było trudniejsze, przynajmniej nie było nudno... Schowałam do sakiewki z pieniędzmi. Dosiadł się do mnie klient.
- Masz to, o co prosiłem? - powiedział groźnym tonem. Wyjęłam z sakiewki pierścień z wielkim rubinem. Ten odrzucił mi sakiewkę z pieniędzmi.
- A-a-a... Miał być jeszcze sztylet.
- Ghr... - niechętnie wyjął swój sztylet i mi go podał. Wzięłam go zadowolona.
- Interesy z panem, był zaszczytem.
- Spadaj - burknął niechętnie. Chyba nie chciał nie widzieć po tym, jak oddał mi swój sztylet. Wzięłam płaszcz, założyłam go razem z bandaną i zniknęłam w cieniu, by wejść na dach budynku. Usiadłam na nim, spoglądając na dziewczyny, które były uczone gracji, by znaleźć sobie mężów. Kukiełki... Gdybym mogła, zniszczyłabym tą zasadę. Mówią, że niby zaprzepaściłam swój ród. Gdyby wiedzieli, że u nas złodziejstwo jest od pokoleń... Zaczęłam biec po dachach, skacząc przez nie. Gdy trafiłam do siebie, weszłam przez klapę i zrezygnowana usiadłam na fotelu, zdejmując płaszcz i apaszkę. Zamknęłam na chwilę oczy.

*Następnego dnia*


Szłam tym razem bez zleceń przez główną ulicę. Musiałam załatwić jedną ze spraw. Mianowicie, ciekawiło mnie, jak wygląda teraz ten burdel, gdzie się pobili. Poszłam w tamtym kierunku, bez zastanowienia. Gdy byłam na miejscu, usłyszałam przekleństwa.
- Do roboty, inaczej nigdy nie skończycie sprzątać tego, co zrobiliście - rozpoznałam głos tamtego mężczyzny, co wczoraj mi pomógł. Weszłam do środka. Jego... chyba uczniowie sprzątali ten szajs, co zrobili. Ten spojrzał na mnie kątem oka.
- Zamknięte - burknął. Nie patrzyłam na niego, tylko na to, co robili ci chłopacy. Spojrzałam na niego. Teraz mogłam spokojnie mu się przyjrzeć. Kości policzkowe, białe włosy, zielone oczy... Mgh... Jakoś to wrażenia na mnie nie robi. Aczkolwiek, jakbym miała coś od niego "pożyczyć", to miałabym ciekawe wyzwanie.
- Przyszłam do ciebie - ponownie skierowałam wzrok na główne miejsce karczmy - chciałam podziękować... Za wczoraj - odwróciłam się, wychodząc.

<Venomy? Ona jest może czasem wredna, ale umie podziękować ;v>

środa, 7 czerwca 2017

Od Mobiusa C.D. Verdandi

- Jak sobie Pani życzy - Wskazałem z uśmiechem w stronę wyjścia
- Tak po prostu nas wypuszczą? - Mruknęła idąc dwa metry przede mną, kobieta trzymała ode mnie bezpieczny dystans
- Już wszystko załatwione - Odparłem, gdy przy wyjściu stał Noctis wraz z grubasem, który wcześniej okładał biczem kobietę. W jego drżących dłoniach tkwiła sakiewka pełna złota
- Wiedziałeś, że się zgodzę... - Stwierdziła zerkając na mnie kątem oka, a ja potulnie, z zadowoleniem pokiwałem głową
- P..panie, może.. dam panu kajdany.. by..by skrępować tę bestię? - Zapytał patrząc z przerażeniem na Verdandi, której trzy czwarte ciała było pokryte bandażami. Obchodził go tylko fakt, że gdyby kobieta mnie zabiła, to na jego barki spadłaby cała wina. Nienawidziłem fałszywości ludzi, przejmują się tylko sobą
- Nie jest moim niewolnikiem, tylko gościem, czy ty w swoim domu witasz gości kajdanami? - Spojrzałem na przeprażonego mężczyznę, który ledwo przełkną ślinę widząc chytry uśmieszek wojowniczki
- Ale.. - Wysyczał cicho, a ja spiorunowałem go wzrokiem. Zamilkł. Równając krok z Verdandi wskazałem jej drogę do powozu. Przed nami pojawiła się czarna jak smoła karoca, z dwoma karymi, umięśnionymi rumakami na przedzie
- Tak więc... czym ja jadę? - Zapytała rozglądając się, a ja otworzyłem drzwi do powozu. Kobieta zamrugała kilkukrotnie ze zdziwienia i minęła dłuższa chwila zanim zrozumiała, że chcę jej pomóc wejść do środka jak damie - Ty chyba żartujesz?! - Wykrzyknęła odsuwając się nieco - Tak po prostu wpuszczasz mnie do środka? Mam siedzieć w królewskim powozie, na przeciwko księciunia? Masz zanik mózgu czy jak?! - Wyrzuciła wszystko co jej na sercu leżało, na co posłałem jej uśmiech
- Zakłócamy spokój tutejszych ludzi - Rozejrzałem się wskazując na wpatrujące się w nas postacie i poruszyłem głową, by Verdandi się pospieszyła. Dziewczyna niepewnie weszła do środka i zajęła miejsce. Zapukałem w dach dając znak Noctisowi, że ruszamy i poszedłem w ślady kobiety
- Czeka nas długa droga, może by umilić nam czas zaczniemy jakąś rozmowę? - Zapytałem uprzejmie zasiadając na przeciwko kobiety
- Naprawdę jesteś głupcem, niespętaną bierzesz mnie do wozu, z którego mogę uciec i odzyskać pożądaną wolność - Mój wzrok z gęstego lasu za okienkiem, przeszedł na płonące ekscytacją oczy kobiety
- Skoro jestem głupcem, czemu jeszcze mnie nie zabiłaś i nie uciekłaś? - Zapytałem unosząc jedną brew - Coś cie powstrzymuje prawda? - Uśmiechnąłem się miło
- Nie zwyczajnie ciekawi mnie co masz jeszcze do powiedzenia.. - Burknęła nieuprzejmie i machnęła ręką jakbym miał kontynuować. Mój dar oratorski jest bardzo użyteczny, przez co te słowa kobiety są dla mnie niezwykłym komplementem.
- Mordując mnie tutaj na nowo wzrodziłabyś nienawiść w sercach ludzi, a każdy wolałby być przez nich kochany, nieprawdaż? - Uniosłem delikatnie dłonie, by wojowniczka nie podejrzewała mnie, że próbuję coś zrobić - A uwielbienie uzyskasz na arenie walcząc w moim imieniu - Dodałem
- Nie obchodzi mnie nienawiść ludzi, czy uwielbienie póki jestem wolna - Nachyliła się w moim kierunku, próbując pokazać swoją dominację
- Ucieczkę nazywasz wolnością? - Również się nachyliłem na tyle, by kobieta musiała się delikatnie wycofać - Zabiłabyś mnie, tak więc każdy znałby twoje imię, twój wygląd, twoje zdolności, nie znalazłabyś schronienia, bo ludzie zrobią wszystko dla pieniędzy, których król nie będzie oszczędzał na zdobycie twojej głowy. Nie mogłabyś prowadzić normalnego życia. Pewnie myślisz, że robiłabyś to co do tej pory, zabijała każdego kto wejdzie Ci w drogę? najprawdopodobniej działałoby to na krótką metę, jednak z czasem nie polowałyby na ciebie grupki, a całe armie, z tym sobie już byś nie poradziła nieprawdaż? - Patrzyłem prosto w jej oczy, próbując pokazać nie tyko siłę moich słów. Kobieta zmarszczyła brwi i wyprostowała się
- Trafne spostrzeżenie - Odparła krzyżując ręce na piersi, a ja odpowiedziałem jej przyjaznym uśmiechem. Po chwili ciszy Verdandi na nowo spojrzała w moim kierunku - Dziwny jesteś.. - Fuknęła, a ja na te słowa zrobiłem zdziwioną minę i po chwili się zaśmiałem
- odbiorę to za komplement - Powiedziałem z niezwykłym zadowoleniem

< krótkie, słabe, ale jest.. Verdziu?>

Od Venomy'ego CD Samanthy

Po kolejnym dniu porażki w nauczaniu nowicjuszy, postanowiłem z kumplami wyjść gdzieś na miasto, by jakoś rozluźnić się po tym stresującym dniu. Na początku z kolegą planowaliśmy iść w ubraniach, w których chodzimy na co dzień. W moim przypadku to zapinana koszula, która jest jedynie zapięta w połowie. Jednak reszta stwierdziła, że jeśli tak zrobię, to wszystkie laski będą moje a oni nie skorzystają z żadnych usług w burdelu. Wzruszyłem ramionami i założyłem na to jeszcze płaszcz z kapturem, bo w końcu nie zależało mi na tym, czy mam branie wśród kobiet. Jedyne na co się mogę skusić to na jedną noc, ponieważ mam zbyt dużo na głowie. Aktualnie muszę sam trenować nowicjuszy, bo ich nauczyciel został ranny podczas jakieś pijackiej bójki. Co prawda wiele osób postanowiło mi pomóc, w tym nawet moi byli uczniowie. Z roku na rok jest coraz więcej nastolatków, którzy dołączają się do armii. Większość została zmuszona i to widać podczas zajęć, że są bardzo niechętni i zawsze pyskują lub narzekają. Powoli te bachory działały mi na nerwy. Wiele razy miałem ochotę niejednemu spuścić wpierdol. Tak wiem, że nie powinienem tak traktować młodszych, już niejedna osoba mi to zwróciła. Jednak w jakiś sposób muszę im pokazać kto tu rządzi, bo zaraz oni będą jeszcze opuszczać zajęcia. Wtedy to rozpęta się piekło. 
- Chodź Vassariah - moje przemyślenia przerwał Albert, mój przyjaciel z pracy.
- Jasne - rzuciłem obojętnie. Poszliśmy z 10 osobową grupą do baru, gdzie głównie się szlachta zbierała. Oczywiście weszliśmy wszyscy zakapturzeni. Co prawda byłem przeciwko temu pomysłowi, ale skoro moi koledzy chcą się bawić to nie będę im psuć zabawy. Gdy tylko zdjęliśmy kaptury, kilka kobiet pisnęło z zaskoczenia. Wiele osób nawet wstało z miejsca, by się ze mną przywitać. Zrobiłem to niechętnie, ale udawałem pozytywnie zaskoczonego ich zachowaniem. Większość z nich była już najebana w trzy dupy i nie ogarniała gdzie jest góra a gdzie dół... Nagle usłyszałem jak jeden szlachcic zaczął narzekać, że jakaś laska go wychujała. Szczerze? Dobrze mu tak. Było nie być tak uległym w stosunku do ładnych dziewczyn. Siedzieliśmy może z godzinę i zaczęło mi się nudzić. Wszyscy pili do upadłego i bawili się w najlepsze, zapominając o wszelkich zasadach kultury. Szturchnąłem Alberta i ruchem głowy wskazałem na drzwi. Oboje niezauważenie wyślizgnęliśmy się z baru i poszliśmy wzdłuż jakieś uliczki. Założyliśmy kaptury po to by nie rzucać się w oczy. Chcieliśmy chwilę pogadać, bez grona znajomych.
- Masz już jakąś dziewczynę na oku? - zapytał się mój przyjaciel.
- Nie no, musimy znowu przez to przechodzić? - przewróciłem oczami i pokręciłem głową.
- Dobrze wiesz, że w twoim wieku większość mężczyzn ma już żony a niektórzy nawet dzieci - powiedział i poklepał mnie po ramieniu. Nagle jakaś dziewczyna wpadła we mnie. Rzeczy, które chwilę temu trzymała w rękach, leżały teraz na ziemi.
- Uważaj jak chodzisz! - powiedziała zniesmaczona i pozbierała to co do niej należało. Nie podobało mi się to, że dostało mi się, mimo że to ona we mnie wpadła. 
- Jak cię zwą? - zapytałem się obojętnie.
- A co cię to interesuje? - odpowiedziała, patrząc na mnie - Do widzenia - odparła i poszła sobie, albo raczej pobiegła. Albert szturchnął mnie łokciem. Na jego nieogolonej twarzy pojawił się wredny uśmieszek.
- Ścigamy się? Na dach tamtej wieży - palcem wskazał na ledwo widoczny czubek budynku. 
- Ale pamiętaj Albercie, biegamy tylko po dachach. Ten który dotknie ziemi przegrywa - oznajmiłem i spojrzałem prosto w oczy mężczyzny, które świeciły się z ekscytacji. Nic nie mówiąc zaczęliśmy się wspinać po budynku. Z każdym krokiem przypominały mi się chwilę z mojego beztroskiego dzieciństwa, kiedy z Parysem, Thurbanem i Albertem bawiliśmy się w berka po dachach. Przez chwilę biegłem przed siebie zostawiając kumpla za sobą. Nagle przed sobą zobaczyłem tą samą dziewczynę, która wcześniej we mnie wpadła. Wiedziałem, że będę musiał jeszcze chwilę poczekać na przyjaciela, więc postanowiłem na niego zaczekać i przy okazji obserwować z nudów nieznajomą. W pewnej chwili odwróciła się.
- Kim jesteś? - powiedziała twardo.
- Lepiej żebyś nie wiedziała, bo możesz mieć same kłopoty - odpowiedziałem i spojrzałem jej prosto w fioletowe oczy. Przyjrzałem się jej dokładniej. Po posturze mogłem wywnioskować, że jest najprawdopodobniej złodziejką. - W dodatku jak ty mi nie chciałaś odpowiedzieć, to dlaczego ja miałbym niby tobie odpowiadać? - uśmiechnąłem się pokazując swoje białe zęby. 
- Samantha Frequense - odparła niechętnie i przewróciła oczami. - A ty? 
- Vassariah! - usłyszałem Alberta, który był czymś zaniepokojony. Podbiegł do mnie cały zdyszany.
- Już dobrze kolego, co ci jest? - poklepałem go po ramieniu.
- Król Hevinton chce z tobą widzieć. Wiesz na temat nowicjuszy - odpowiedział. Właśnie tego się obawiałem. Co mam niby zrobić z bandą bachorów co nie posiada nic z rycerza i tylko ma same zabawy i kobiety w głowie? - I powiedział, że masz natychmiastowo przyjść - dodał i skierował się w stronę pałacu. 
- Czyli jak usłyszałaś, jestem Venomy Morgan - spojrzałem na zdziwioną dziewczynę, która przyglądała się całej rozmowie. Pobiegłem natychmiastowo za Albertem, który schodził z budynku. Szybkim i dumnym krokiem poszliśmy w stronę pałacu. Straż przy bramie na nasz widok się trochę zaniepokoiła, ale wpuścili nas. Rzuciłem płaszcz przyjacielowi, a sam poszedłem do króla. Wszedłem do sali tronowej. Uklęknąłem przed królem a obok niego po lewej siedziała królowa. Po prawej za królem zobaczyłem swojego dumnego brata. Trochę mnie zdziwił fakt, że nie ma Mobiusa na sali tronowej. 
- Pan chciał się ze mną widzieć - powiedziałem ze spuszczoną głową.
- Owszem... - zaczął i spojrzał na Thurbana.
- Venomy Morgan, potrzebujemy więcej wojowników. Zaczyna być coraz więcej tych, którzy nie są zdolni do walki. Za miesiąc potrzebujemy nowych i dobrych - głos Tamira był zimniejszy niż lód. Aż mnie ciarki przeszły. 
- Dobrze panie - ukłoniłem się i wyszedłem z pomieszczenia.
- Venomy poczekaj! - powiedział król swoim donośnym głosem.
- Tak panie? - odwróciłem się.
- Przyjdzie jutro na kolację - uśmiechnął się delikatnie. Westchnąłem tylko i ukłoniłem się ponownie. Wyszedłem z sali i wróciłem do domu. Godzinę po mnie wrócił Thurban.

~ Następnego dnia ~

Po skończeniu zajęć, ponownie poszliśmy ze znajomymi do baru. Tylko tym razem wszyscy byli ubrani w zwykle ubrania zamiast płaszczy. Gdy zbliżyliśmy się do baru, zobaczyłem jak jakaś dziewczyna wyjmuje z kieszeni szlachcica, który rozmawiał z innym. Podbiegłem natychmiast do niej. Zorientowała się, że ktoś ją zauważył, ale za późno. Zdążyłem chwycić ją za nadgarstki i odwrócić ją twarzą do siebie. 
- Oj nie ładnie kraść - powiedziałem z morderczym uśmiechem na twarzy. Po chwili skapnąłem się, że zakapturzona kobieta jest tą samą co wczoraj spotkałem.

Samantha? 

wtorek, 6 czerwca 2017

OD Samanthy

Jak zawsze siedziałam na jakimś wysokim punkcie, by nikt mnie nie widział. Mało kto patrzy w górę, a jak ktoś to robi, to tylko dzieci. Zamknęłam oczy i położyłam się. Dzień bez zleceń jest taki przyjemny...
- Mamo, mamo ktoś tam jest zobacz! - usłyszałam głos dziecka. Szybko wstałam, robiąc skok do tyłu, by być po drugiej stronie domu. Założyłam bandanę, kaptur i poszłam w kierunku swojego celu. Gdy ten przechodził przez tłum, poszłam na około. Starałam się wyglądać na jak najlepiej ułożoną damę... Aktualnie w tym mieście jestem neutralna. Kradnę dla biednych, lub na zlecenie. Aktualnie nie okradłam ani króla, ani jego żołnierzy. Podeszłam do mojego celu.
- Cześć, jestem Querr - zagadałam do niego z uśmiechem.
- Oho, jakąś niedostępna? - od razu się zaśmiał zalotnie. Zdjęłam bandanę, patrząc na jego wisior. Nie było widać moich cięć na policzkach, bo miałam je opatrzone - podoba ci się, piękna? Jak chcesz... To ci go dam - uśmiechnął się. Mi to pasowało, nie musiałam go lać do nieprzytomności. Uśmiechnęłam się.
- Jakby pan mógł... - odpowiedziałam. Ten bez słowa mnie pocałował i założył swój naszyjnik, właśnie mi. Odepchnęłam go.
- Myślałam, że chcesz...
- Nie jestem niczyją panną! A tak poza, to dzięki za prezent...
- Ty mała...
- Chcesz uderzyć kobietę i na nią nadać przy wszystkich? Twój rodowód, by nie był zadowolony. Nie szlachetny mężczyzna, który daje damie podarunek, a potem chce jej zabrać. Czekaj, gdzie są straże?
- Dobra, dobra! Wygrałaś! - pozwolił mi odejść. To... Było proste. Gdybym miała codziennie takie zlecenia... Wyszłam z głównej ulicy i podeszłam do opustoszałego zaułka. Zastukałam parę razy, dając znak klientowi. Ten zeskoczył, podchodząc do mnie.
- Masz to, o co prosiłem?
- To było proste - rzuciłam mu wisior - następnym razem daj mi kogoś, kto nie leci na "dziewczyny" - mruknęłam zawiedziona tym zleceniem. Ten rzucił mi dwa woreczki złota. Zaskoczona, bez zawahania wzięłam pieniądze.
- Wyjątkowo pan hojny.
- Za ten wisior bym dał każdą cenę. Dobrze, że mieli tak naiwnego syna... - odwrócił się, odchodząc. Rzuciłam pieniędzmi i złapałam w powietrzu, Schowałam do sakiewki i poszłam do siebie. Schowałam w skrytce swoje przebranie i przebrałam się w zwykłe ubrania. Założyłam płaszcz, zakładając kaptur i poszłam na miasto. Miałam kasę, mogłam pójść gdzieś, gdziekolwiek... Jedynie co mnie intryguje to informację o tej całej niegdyś "Magii"... Na to mogę przeznaczyć jeden woreczek... Drugi zachowam na czarną godzinę, jak każdą część, którą utrzymuję. Wzięłam jedzenie, zapłaciłam i wyszłam. Po chwili wpadłam na kogoś. Spojrzałam na zakapturzoną postać.
- Uważaj jak chodzisz! - zniesmaczona wzięłam swoje rzeczy, odchodząc.
- Jak cię zwą? Spytała postać.
- A co cię to interesuje? - spojrzałam na niego - do widzenia - pobiegłam w zaułek i weszłam na dach. Zdjęłam kaptur, patrząc przed siebie. Nie wiem jakim cudem, ale miałam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy. Odwróciłam się. Ta sama osoba.
- Kim jesteś? - powiedziałam twardo.

(Chętny?)

Od Verdandi C.D. Mobiusa

Oprócz tamtych dwóch, załatwiłam jeszcze z paru innych którzy próbowali mnie obezwładnić. Jak szaleć to szaleć, skoro otrzymałam swoją własną, najukochańszą broń. Moja jedyna miłość, która zostawi mnie tylko po odebraniu mi jej siłą. Ale koniec końców ich była cała chmara, a nawet ja z takimi umiejętnościami nie byłam w stanie ich wszystkich pokonać. Musiałabym posiadać w swoje magie by tego dokonać. Ale niestety jakiś kretyn na tronie z jakąś pieprzoną ozdobą na głowie postanowił ja zakazać. Niedowierzanie! Podobno jedynym miejscem gdzie magia istnieje to Dzikie Ziemie, ale tam jest naprawdę ciężko się dostać. Od innych więźniów usłyszałam, że podobno trzeba przejść jakąś próbę. Masz ci los. Ciekawe czy to prawda.
Mój dziki uśmiech nie schodził mi z twarzy dopóki mężczyzna nie zaciągnął mnie na sam koniec. Rzucił mną jak szmatą i nim się spostrzegłam, wyciągnął bicz, którego strzał huczał mi w głowie. Doskonale pamiętam ten odgłos a następnie rozrywający ból w miejscu uderzenia. Kara za takie bestialskie zachowanie to chłosta. Chociaż sądziłam, że otrzymam od razu z góry wyrok śmierci. No chyba, że miał się on odbyć kiedy indziej, bo jak się okazało, oglądał mnie pewien jegomość. Nie wiedziałam co go kierowało, żeby do mnie przyjść. Ha! I kazał głupi odejść swojemu słudze czy kto to tam był oraz mojemu katu. A ci głupcy tak po prostu go zostawili. Ze mną. Zabójczynią jaką zna mało kto. Zresztą, musiał mieć do mnie interes, albo chciał się ze mnie ponabijać. Ucięliśmy ze sobą krótką, złowrogą z mojej strony, pogawędkę. Kierowała mną duma, tak to fakt, ale już nie raz otrzymywałam chłosty za pewne niewielkie wybryki. Jak to kiedyś powiedziałam? Ty nigdy nie ujarzmisz potwora, to on cię pochłonie. Ale w końcu dałam mu się opatrzyć, bo mi by nie dał z tym spokoju! I tak jak się spodziewałam, miał do mnie interes. Nie byle jaki. Podczas całej rozmowy nie bardzo potrafiłam go zrozumieć. W głowie nadal mi huczało od wystrzału z bicza i chaosu jaki rozpętałam na arenie. Inni więźniowie z pewnością teraz są o wiele szczęśliwsi widząc moje przedstawienie. Podziwiają za odwagę. No ale cóż. To się pewnie zmieni.
Bądź co bądź prośba ta zmieniała lekko regułę mojego życia. Chciał, żebym go reprezentowała w turnieju. Kiedy stanęłam na równe nogi, słysząc imię i nazwisko mojego rozmowy omal nie wbiło mnie to w ziemie. Ubijanie interesów z następcą tronu mogłoby mi przynieść zyski. Obserwowałam go czujnie, nadal złowrogo nastawiona, zachowując nadal ostrożność. Nie mogę go zabić, gdybym to zrobiła od razu straciłabym głowę. Na oczach króla a nawet na oczach poddanych w stolicy.
-Nie zabiję cię - powiedziałam nagle mierząc go spojrzenie. Nieuzbrojony. - Ale zdradź mi więcej. Mówisz, że zwrócisz mi wolność, tak? Na jak długo? Co mnie czeka? Moja przegrana to śmierć? - zalałam go mnóstwem pytań.
Mężczyzna uśmiechnął się jakby z ulgą ale nadal nie spuszczał gardy. Obserwował mnie tak samo czujnie.
-Tak, odzyskasz wolność. Nie wiem na jak długo. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że jeśli wygrasz zdobędziesz wolność na warunkowym albo będziesz pracowała dla królestwa - zaczął tłumaczyć ostrożnie Mobius na co ja uniosłam brwi.
-Istnieje też możliwość, że na powrót strącicie mnie do celi. Ale mam rozumieć, że na czas trwania turnieju jestem wolna? - próbowałam wszystko zrozumieć, wyłapać jakiś haczyk.
-Niezupełnie. Będziesz pod stałą ochroną gwardii królewskiej - uniosłam dłoń żeby na moment zamilkł.
-Gwardia królewska? Czy jesteś totalnym kretynem żeby mnie sprowadzać do zamku? Do twierdzy króla i twego ojca? - powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechu, choć z uśmiechem nie poszło mi najlepiej. Na twarzy Mobiusa malowała się lekka irytacja. - Mów dalej. Najważniejsze, moja przegrana to śmierć ? -wlepiłam w niego wyczekujące spojrzenie.
-Tak, twoja przegrana oznacza śmierć. Zamierzasz przegrać? - zapytał z lekkim uśmiechem, ponieważ jeszcze chwilę temu twierdziłam, że wygram ze wszystkimi.
-Zamierzam wygrać. Resztę możesz opowiedzieć mi w drodze. Jeśli oczywiście dostanę chociaż warunkowe po mojej wygranej - uśmiechałam się przebiegle, ponieważ jak to stwierdził, jest to moja szansa na wolność. I ewentualną zemstę, którą być może wcielę w życie.

(Mobius? )

Od Mobiusa C.D. Verdandi

Widząc jak strażnicy padają na ziemię, taplając się we własnej krwi zmieszanej z piaskiem, na moją twarz wpełzł skromny uśmiech. Co chwilę dochodzili kolejni, padali jak muchy. W przeciwieństwie do kobiety, umieją tyle co nic, to wyszkolona zabójczyni. Kiedy w końcu uchwycili Verdandi, zaczęli zwlekać ją ze sceny. Nawet z jej umiejętnościami, jest tutaj za dużo straży by uciec. Zerknąłem obok siebie na Noctisa, oraz wątpię bym tylko ja przybył z bardzo silnym rycerzem, który ruszyłby by ją powstrzymać. Kiedy ciągnięta za włosy kobieta zniknęła za kratami służącymi za bramę, dałem znak przyjacielowi, że idziemy. Zeszliśmy pod arenę i przy zapachu stęchlizny kierowaliśmy się w stronę okrzyków. Był to kobiecy głos i ewidentnie jego właścicielka nie śpiewała sobie piosenki. Kiedy znaleźliśmy się bliżej zobaczyliśmy wielkiego, grubego faceta okładającego biczem walczącą przed chwilą na scenie wojowniczkę.
- Co ty sobie myślisz?! - Wykrzyknął uderzając kolejny raz, w ten sposób otwierając ranę na ciele kobiety - Ty głupia suko zabiłaś dziesięciu moich strażników! - Zamachnął się kolejny raz, jednak ręka Noctisa go powstrzymała
- Zaprzestań i stad odejdź - Powiedziałem, a przerażony mężczyzna ukłonił się i natychmiastowo się wycofał, przepraszając
- Tak panie, już znikam z twych oczu! - Dałem znak Noctisowi by poszedł za nim, ale ten nie był pewny, czy może zostawić mnie sam na sam z kobietą. Krwawiła, straciła mnóstwo krwi, nawet jakby chciała, nie mogłaby mnie zabić.
- Wszystko w porządku? - Powiedziałem do dziewczyny z widoczną troską
- Kim jesteś, że nazywają cię panem? - Warknęła wściekle wypluwając pod moje nogi mieszaninę śliny i krwi
- Przed zadawaniem jakichkolwiek pytań wolałbym słowo "dziękuję" - Uśmiechnąłem się miło patrząc w jej szkarłatne przenikające mnie oczy
- Powiedz coś takiego jeszcze raz, a plunę Ci prosto w twarz szlacheckie ścierwo... - Warknęła złowrogo, a ja z zadowoleniem przykucnąłem przed nią
- Szlacheckie ścierwo, nie potrafiłoby przed tobą przykucnąć, bo chcą pokazać swoją wyższość, nawet stanie nad leżącym im nie wystarcza - Dziewczyna pokazała chwilowe zdziwienie, jednak zaraz na nowo była nieufna - Pozwoliłabyś, bym cie opatrzył? - Zapytałem patrząc na kilka głębokich ran, z których sączyła się krew
- Nie zbliżaj się do mnie - Warknęła, a ja pokiwałem przecząco głową by pokazać moje niezadowolenie, a raczej niezrozumienie jej głupoty
- Rozumiem duma, dumą, ale nie stracisz honoru, gdy ktoś uratuje Ci życie - Stwierdziłem - Jedna skażona rana i możesz umierać i to bardzo boleśnie, gorączka, zżerający cię od środka ból - Rozejrzałem się patrząc na warunki tutaj - W dodatku broń twoich przeciwników nie była czysta, wyjętą idealnie wypolerowaną od niewolników, cały czas zwiększa się ryzyko - Podkreślałem, a Verdandi nieufnie wyprostowała nogę w moim kierunku, na której była ciągła, niegłęboka rana. Z uśmiechem złapałem za ścierkę i zamoczyłem ją w czystej wodzie, którą przyniosłem ze sobą. Położyłem jak najdelikatniej ścierkę na jej ranie i przetarłem kilkukrotnie. W pewnym momencie kobieta chciała uderzyć mnie z całej siły w twarz, lecz zatrzymałem jej rozpędzoną nogę - Nie wierć się - Powiedziałem udając jakby nic się nie stało i nasmarowałem specjalną maścią ranę, a kobieta syknęła - Piecze? - Zapytałem zerkając co jakiś czas na wyraz jej twarzy. Dziewczyna się nie odzywała, a gdy obandażowałem jej nogę, stała się na tyle potulna ile umiała i pozwoliła się sobą zająć.
- Czemu to robisz? - Zapytała gdy czyściłem ranę na ramieniu
- Bez powodu - Uśmiechnąłem się, a ta zmarszczyła brwi
- I czego się szczerzysz? - Fuknęła, a ja wyprostowałem na chwile obolałe plecy i otarłem pot z czoła, miała liczne zadrapania, którymi też trzeba było się zająć, w końcu musi być w pełni sił na turnieju
- W sumie mam dla Ciebie propozycje, a raczej prośbę - Nastał kontakt wzrokowy, który było trudno utrzymać z tą dziewczyną, ale wygrywałem jedynie dzięki szczeremu uśmiechowi, którego Verdandi nie mogła znieść - Chciałbyś reprezentować mnie na turnieju? - Spytałem, nakładając kolejne opatrunki
- A więc dlatego to robisz? - Zaśmiała się ironicznie - Wiedziałam, że coś w tym jest - Kiedy kobieta dostrzegła moje widocznie zagniewane spojrzenie, ewidentnie nie ukrywała zdziwienia, najprawdopodobniej myślała, że odpowiem uśmiechem i tekstem "Masz mnie haha"
- Nie chcę Cię wybrać, bez twojej zgody - Rozluźniłem się i usunąłem z ciała niepotrzebne napięcie - To twoja okazja, odzyskania wolności - Stwierdziłem znowu się uśmiechając - Nie czuję ogromnej potrzeby wygrania... - Chciałem kontynuować, lecz Verdandi mi przerwała
- W takim razie, wybierasz mnie bym mogła wygrać, tak? - Spojrzała na mnie kątem oka - To bez sensu, mogłabym wygrać nieważne kto by mnie wybrał, w dodatku chciałbyś by taka zabójczyni jak ja wróciła na wolność? To oczywiste, że chcesz wygrać, nie próbuj zamydlić mi oczu - Kobieta pokazywała jak mocno stąpa po ziemi, realistka
- Masz racje, nikt nie chce byś wróciła na wolność, dlatego nikt cie nie wybierze - Wstałem, kiedy opatrzyłem wszystkie jej rany - A nawet jak znajdzie się ktoś taki, jakiś szlachcic rządny sławy, to wybierając cie zdradzi króla, który głęboko cię nienawidzi i podstępami doprowadzą do tego, że szybko zginiesz... ze mną masz największe szanse na przetrwanie - Stanąłem na przeciwko niej, a kobieta powoli się podniosła
- Niby czemu...? - Fuknęła złowrogo - Czemu mam Ci ufać?! I sam chcesz się narazić na nienawiść króla? - Zaczęła gwałtownie podnosić ton swojego głosu
- Nie narażę się - Uśmiechnąłem się do kobiety - Ponieważ jestem jego synem... Mobius Hevinton do usług - Nie miałem przy sobie miecza, byłem bezbronny, ale wiedziałem, że kobieta nie jest tak głupia by przegapić taką okazję, gdyby mnie tu zabiła, nie przyniosło by jej to ulgi, gdyż jestem tylko potomkiem tyrana. A odzyskując wolność, ma dużo większy rozrzut możliwości.

<Verdandi?>

sobota, 3 czerwca 2017

Od Verdandi do Mobiusa

Odkąd tutaj jestem, poprzysięgłam sobie, że pozabijam wszystkich. Wszystkich, którzy uprzykrzyli mi życie, katowali i poniżali. Inni mówią, że więzienie nie jest takie złe. Twierdzą, że dostajemy regularnie posiłki oraz dbają o nas walkami na arenie. Jednakże ci, którzy tak sądzą, są w takim cholernie wielkim błędzie, że to aż trudno uwierzyć. Strażnicy i cała królewska śmietanka mówią półprawdę. Owszem, dostajemy 3 posiłki dziennie, ale są w takich porcjach rozdzielane, że nie jest się w stanie wyżywić. Ba, niektórzy więźniowie umierają tutaj z głodu. I również się zgodzę, że dbają o naszą formę, jednakże nie powiedzą wam, iż jeden z przeciwników umiera. Tak, a nawet dwóch w najgorszym z możliwych wypadków. Tego akurat nikt nie powie ludziom z zewnątrz. Nie wspomną również o tym, że warunki w celach są tragiczne, zwłaszcza w więzieniu w Shire, gdzie jak widać wylądowałam. Miejscowość Shire i okolice słyną ze swojego dość chłodnego klimatu, co sprawia, że więźniowie często zamarzali. W celach panuje wieczny chłód i smród, który przyprawia mnie o zawroty głowy, więc jedyny plus wychodzenia na arenę, to świeże powietrze. A i jakoś nikt nie kwapi się żeby po walce opatrzyć rany. A skądże znowu! Mają całkowicie w poważaniu to, czy umrzemy w celi w wyniku wygłodzenia, zamarznięcia czy zakażenia, czy też na arenie z ręki drugiego więźnia. Więzienie nie ma innego celu niż wyniszczenie nas, przestępców a nawet zwykłych ludzi, którzy ośmielili się skrytykować panujące rządy króla Hevintona. To takie niesprawiedliwe, kiedy każą mi walczyć z bezbronnym człowiekiem, który nie ma zielonego pojęcia jak się bronić. Ba, więcej! To jest dla mnie upokarzające, nawet jeśli byłam zabójcą. Chociaż nie, można powiedzieć, że nadal nim jestem. Ludzie z zewnątrz cieszą się, ponieważ Tańczące Ostrze nagle zaprzestało swojego mordu. Nie mam też pojęcia, czy wszyscy śpią spokojniej. Jedna z wybitniejszych zabójczyń o tak wyniosłym pseudonimie świadczący o gracji i umiejętnościach. Martwiłam się również na początku o swojego brata. Chciałabym wiedzieć, jak bardzo źle zniósł moje zatrzymanie i zesłanie od razu do Shire. Bo tak, jest jedno więzienie, bliżej, o dość łagodniejszych warunkach niż tutaj, ale nie. Ja jestem na tyle silna, że król zesłał mnie do Shire.
I pomyśleć, że nadal się martwię, jednakże teraz jedyne co wypełnia moje wnętrze to nienawiść. Nienawiść do wszystkich, którzy przez ten czas mnie poniżali, pluli mi w twarz i chcieli wykorzystać. Co do ostatniego... tak, chcieli, ale kończyło się to ich śmiercią. 
Dzisiaj nastała moja kolej na walkę. Już długo wyczekiwałam na ten dzień. Od pewnego czasu cały czas pytałam się strażnika, który jest dzisiaj. Dokładnie dzisiaj mija rocznica, kiedy to w zeszłym roku była moja pierwsza walka, a na niej całkiem 'przypadkiem' zabiłam strażników pilnujących naszej walki. Dzisiaj więc to powtórzę. I będzie tak co roku dopóki mnie nie wypuszczą albo sami nie zabiją. To akt małego buntu i demonstracji siły i inteligencji. 
Siedziałam w swojej celi, po zjedzonym pierwszym posiłku. Z jakiegoś powodu moja dzisiejsza walka została przesunięta na popołudnie, dlatego też drugi i trzeci posiłek zjem dopiero po walce. O ile przeżyje. Po obudzeniu się, przysłuchałam się strażnikom, którzy dyskutowali parę cel dalej. Mieli mi przydzielić kogoś, kto mnie wreszcie zabije. Dla nich jestem tutaj zdecydowanie o rok za dużo i zajmuje niepotrzebnie celę. Cóż, nie obraziłabym się gdyby te ścierwa mnie 'przypadkiem' wypuścili. 
Nadeszła ta chwila. Z nerwów już się rozgrzewałam, ponieważ jakaś część mnie krzyczała, bym zachowała dzisiaj szczególną ostrożność. W głowie świeciła mi czerwona lampka. Coś się wyraźnie święciło. Mężczyzna wszedł do celi i z typową dla siebie brutalnością zakuj ręce i kostki w kajdany. W jego oczach widziałam pewnego rodzaju niepewność, jak gdyby te kajdany nie wystarczyły. Szarpnął mną i wyciągnął z celi. Mocno zaciskając na moim przedramieniu rękę omal nie odcinał mojego dopływu krwi, czym dawałam mu znać cichymi syknięciami i raz za razem szarpnięciem. Prowadził mnie szybkim tempem o dziwo nie od razu na arenę, ale do zbrojowni. Tam mnie puścił przez co w duchu dziękowałam mu za łaskę i dość głupio na niego spojrzałam, ponieważ złowrogo warknął. 
-Nie warcz na mnie bo nawet z tymi kajdanami dam sobie z tobą radę - fuknęłam go czując się dziwnie. - Dlaczego tutaj jestem? 
-Dzisiaj walczysz swoją bronią - głową wskazał podłużną skrzynię. -I tak jak zawsze, obserwować was będą inni więźniowie - z tymi słowami podszedł i zdjął kajdany. 
Podał również do ręki kluczyk do otwarcia skrzyni. Błyskawicznie wetknęłam go do dziurki i szybko podniosłam do góry klapę. Otworzyłam szeroko oczy ale nim ktokolwiek zdołał mrugnąć uśmiechnęła się w typowy dla siebie sposób, z charakterystyczną dzikością. Uzbroiła się po zęby w swoją starą broń. 
-Jesteście głupcami - szepnęłam, kiedy wprowadził mnie na arenę. 
Jak się okazało, moim przeciwnikiem okazał się wojownik morderca, który lubuje się w kobietach o dość charyzmatycznych, silnych osobowościach. Wiadomo mi jeszcze tyle, że jest totalnym sadystom o różnych kaprysach dlatego po nim można spodziewać się wszystkiego. Wciągnęłam do płuc sporo świeżego powietrza, by po chwili powoli je wypuścić. Nie czułam się pewnie walcząc z kimś rangą wyszkolonego wojownika. Zmierzyłam go wzrokiem pocierając kciukiem złote pierścienie. W nich ukrytą miałam linkę, która przecinała skórę i mięśnie. Do boków miałam przywiązany cały arsenał sztyletów w trzech ulubionych rodzajach. Do nadgarstków przyczepione miałam kusze, a w nich po jednej strzale, co łącznie dawało mi dwa strzały. Na plecach miałam swój ukochany, najdroższy miecz. W głowie ułożyłam mnóstwo planów i ruchów, które mogę wykonać. On ma tylko ciężki miecz.  Widząc jego pewny uśmiech udawałam zlęknioną.
-Pójdzie szybko - skwitował oblizując usta.
Przyjęłam pozycję do ataku a włosy opadły na moją twarz. Nie powstrzymywałam już uśmiechu, który wypełzł na moją buzię.  Rozległ się charakterystyczny odgłos gwizdka oznajmiający rozpoczęcie walki.
-Jesteś pewny? - zapytałam ale w moim głosie nie było już niczego ludzkiego. Wystarczyło wygrać i zabić kilku strażników. Plan wydawał się prosty. Przystąpiłam więc do dzieła.
Walczyłam walecznie, pokazując swój typowy koci styl. Wykonywałam różne akrobacje w powietrzu zmuszając go do szybkiej reakcji i podnoszenia miecza wysoko czym z pewnością mogłam go zmęczyć. Walczyłam również dwoma sztyletami, więcej nie było potrzeba. Celem było go zmylenie. Kiedy przyzwyczaił się do ataków z powietrza błyskawicznie przystąpiłam do ataku na ziemi. Rozwijając żyłkę przeszłam pod jego pachami. Nim się zorientowałam pociągnął w taki sposób, żeby się zwinęły, a jednocześnie przecięły ciało mężczyzny. Poszło jak z płatka. Po ukryciu żyłek przypadkiem wypuściłam dwie strzały. A te z kolei trafiły prosto w dwóch niczego nie spodziewających się strażników. Wybuchnęłam śmiechem a już po chwili zostałam otoczona przez strażników, gotowych mnie zabić w momencie wykonania jednego złego ruchu. Plan udał się.  Oni nie zauważyli kiedy po zabiciu mordercy, nadgarstki ustawiłam w taki sposób, że wystarczył jeden ruch by uwolnić strzały. I gotowe! Moja rocznica została dopełniona.

(Mobius? )
Template by