niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Venomy'ego CD Samanthy

Wyszliśmy z celi i wróciliśmy razem z bratem do domu, a dokładniej do rodziców. Zazwyczaj mieszkaliśmy sami, ale często odwiedzaliśmy naszych rodzicieli. Oczywiście ja częściej się pojawiałem w tym miejscu, poniewaź w porównaniu z Thurban'em miałem więcej czasu wolnego. Szczególnie, że ostatnio nasz kochany książę wyjechał sobie popatrzeć na walki gladiatorów i nagle sobie przywłaszczył jakąś byłą zabójczynię. A co gorsze, mój brat, który miał już od chuja spraw na głowie, będzie musiał się nią zajmować. Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy mam płakać z jego głupoty, ale cóż. Nie mam wpływu na tego idiotę. Podczas kolacji rozmawialiśmy o Samandze. Rodzice stwierdzili, że ona chuja zrobi więc nie ma się czego bać. Jednak Thurban był innego zdania. Jednak na całe szczęście udało mi się go przekonać, żeby ją uwolnić. W końcu Samantha może jedynie pokonać nowicjuszy, którzy i tak nie kręcą się w okolicach więzienia ani głównej części zamku. Kiedy minęła północ, wróciłem do miejsca gdzie przetrzymywana była kobieta. Oczywiście straź mnie zatrzymała i nie chciała mnie za żadne skarby wpuścić. Zaczęli również mnie wypytywać, po co idę, do kogo etc. Uratował mnie mój brat, który sprawdzał czy straże robią to co im kazano. Rozkazał im wpuszczenie mnie do środka, ale chyba zapomniał wspomnić, że sam nie wyjdę. No dobra, jakoś sobie poradzę. Skierowałem się w stronę miejsca, gdzie dziewczyna była uwięziona. Gdy tylko pojawiłem się przed nią, ona wyciągnęła w moją stronę swoje ręcę.
- Obejdzie się bez tego - rzuciłem obojętnie. Nie czułem potrzeby krępowania jej rąk. Wyszliśmy z tego śmierdzącego pomieszczenia. Niestety tuż przy wejściu zatrzymali nas wartownicy. Jeden z nich chciał chwycić moje ramię, ale w mgnieniu oka Lorren pojawiła się na moim ramieniu, obnażając swoje kły i sycząc ostrzegawczo. Wartownik cofnął się kilka kroków i spojrzał na mnie przerażony.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się w stronę mężczyzn i poszedłem przed siebie. Sam szła grzecznie za mną. Skoro tak, zacząłem się wspinać po ścianie. Dziewczyna poszła za mną. Gdy dotarliśmy do miejsca, które było ukryte od ludzi, spojrzałem na Sam.
- Uciekaj ze stolicy, i nie pokazuj się już nigdy więcej - rozkazałem i delikatnie ją popchnąłem do przodu. Odwróciła się i spojrzała na mnie lekko zdziwiona tym co doświadczyła. - No dalej, zanim się rozmyślę - zaśmiałem się cicho pod nosem. Dłużej nie czekając wróciłem na ziemię i powolnym krokiem wróciłem do swojej komnaty.

~ Dwa dni później ~

Nie wierzyłem, że to się stało naprawdę. Eytherian przyprowadził tą całą Verdandi. Widziałem jak bardzo Thurban był niezadowolony z tego faktu, ponieważ nadal oboje pamiętaliśmy, że to skrytobójca zabił naszego brata. Już wcześniej nie lubiliśmy ich, ale po tej akcji jeszcze bardziej ich znienawidziliśmy. Liczyłem tylko, że ta kobieta wróci jak najszybciej na arenę. Od samego rana nie byłem w humorze, a do tego banda bachorów, którzy uważali się za chuj wie kogo spowodowali, że byłem chodzącą, tykającą bombą. Nie powiem, tego dnia kilku uczniów wyleciało z zajęć, za obijanie się czy znęcaniem się nad innymi. Po ćwiczeniach podszedł do mnie Albert, który zaproponował przejażdżkę po pobliskim lesie. Zgodziłem się bez zastanowienia. Dosiadłem swoją klacz, Chandrę i pojechaliśmy w stronę lasu. Klacz gnała przed siebie zadowolona. Niestety ostatnio nie miałem zbyt dużo czasu by spędzać z nią dużo czasu. Dlatego ona cieszyła się każdą sekundą spędzoną ze mną. Albert dosiadał jasnokasztanowego ogiera, Kadara. Nagle po drodze zobaczyliśmy zakapturzonego mężczyznę, który wjeżdżał do miasta ze strony lasu, a nie przez bramę. Przez jego ubiór wywnioskowaliśmy, że to jeden z zabójców. Gwałtownie zawróciliśmy i rzuciliśmy się w pogoń. Odkąd pojawiła się w zamku Verdandi Quuin coraz więcej było tych pasożytów. Już udało nam się wyeliminować kilku z nich, ale jest ich coraz więcej. Eh, więcej ich matka nie miała? Kiedy wjechał już do miasta, zaczął skręcać w przeróżne uliczki. Najwyraźniej zorientował się kim jesteśmy i wiedział, że jeśli nie ucieknie to czeka go śmierć. Niestety, jechał zbyt chaotycznie i raz popędzał rumaka a raz szarpał za wodze, kazał mu gwałtownie skręcać. Wierzchowiec w końcu się zdenerwował i biegł przed siebie, nie dając się kontrolować. Coś czułem, że jeśli natychmiast nie zatrzymamy konia, to może kogoś potrącić, a właściwie kolejną osobę. Znałem większość uliczek na pamięć, w końcu bawiłem się tutaj codziennie przez kilka lat. Chandra skręciła w prawo, a Kadar przyspieszył, by dogonić wroga. A ja miałem odciąć mu drogę ucieczki. Jednak nikt nie przwidział, że jego koń może zacząć tak szybko galopować, że w tym samym momencie, kiedy wyjechałem z ciemnej uliczki, jego wierzchowiec niemal wpadł w mojego. Przestraszona klacz stanęła dęba. Udało mi się ją uspokoić. Nieprzyjaciel chciał mnie wyminąć, jednak przez przypadek jego koń wpadł w jakąś kobietę, która próbowała uciec przed niezbyt miłym spotkaniem z kopytami. Chwyciłem w ostatniej chwili za wodze, przez co rumak został zmuszony do zatrzymania się. Niestety potrącił dziewczynę, ale nic raczej jej nie było. Zeskoczyłem z klaczy i podbiegłem do dziewczyny, która podniosła się z ziemi. Położyłem swoją dłoń na jej ramieniu, przez co dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Nie mogłem uwierzyć w to, kim była ta osóbka...
- Samantha co ty tu kurwa robisz?! - warknąłem niezadowolony z faktu, że nie posłuchała się moich rad, jednak jakaś malutka część mnie cieszyła się, że zobaczyłem ją całą i zdrową...

Samantha?

wtorek, 22 sierpnia 2017

Od Możana CD Verdandi

Wilkobójca skrzywił się, słysząc swoje słynne wśród ladacznic przezwisko. Westchnął ciężko, a jego ręka powędrowała w stronę pasa, gdzie trzymał swój długi i ostry jak brzytwa miecz. Przez chwilę jego dawna uczennica była pewna, że zaraz go wyciągnie i zwyczajnie odrąbie jej łeb. Strażnicy również tak myśleli, jednak żaden z nich nie miał zamiaru pomóc młodej pani gladiator. Bardziej martwili się o swoje własne dupy. A gdyby chociaż jeden stanął z nim do walki, zapewne nie skończyłoby się to zwycięstwem strażnika. Być może Darkoss zostawiłby im tylko połamane miecze. I kości.
Darkness chwycił za miecz i pociągnął nim w górę, jednak po chwili schował go do pochwy, jakby nie zamierzał się interesować swoim dawnym uczniem. Warknął tylko przekleństwo w jakimś zupełnie nieznanym języku i spojrzał na Verdandi.
- Nie mam ochoty na plamienie sobie ubrania krwią, przez twoje durne docinki, Tańczące Ostrze. Módl się, żebym cię tutaj więcej nie spotkał.
- Nie tutaj? - Tańczące Ostrze skrzywiła się, jakby zrobiło jej się przykro przez słowa swojego dawnego już mentora. - To może... w twojej kwaterze? Masz ponoć naprawdę duże i miękkie łóżko.
Verdandi znowu puściła do niego oczko i zrobiła dwuznaczy gest w stronę mężczyzny. No tak. Prawdopodobnie ona nigdy z tymi swoimi sztucznymi podrywami nie skończy, pomyślał Możan. Po chwili do głowy wpadła mu pewna myśl.
- Niech ci więc będzie! - na twarzy Wilkobójcy wpełzł sztuczny uśmiech i spojrzał na strażników. - Zabieram tego młodego gladiatora do swojej kwatery głównej. I nawet nie chcę słyszeć waszych głosów sprzeciwu.
- A-ale.. panie... - jeden ze strażników nieśmiało wyszedł przed resztę i uniósł włócznię, jakby ta była jego tarczą anty-Możanową. - R-raczej t-to n-ni-nie możliwe p-p-ponieważ...
Wilkobójca wyciągnął sztylet i uderzył główką mężczyznę z całej siły w nos. Usłyszał tylko ciche trach, a strażnik skulił się i zaczął wycierać płynącą z nosa krew. Pozostali strażnicy spojrzeli z przerażeniem na mistrza zabójców i skinęli tylko głowami na zgodę. Mężczyzna podniósł krwawiącego strażnika i przyłożył mu ostrze do szyi. Biedaczysko omal nie zaczął nieszczęśliwie płakać i błagać o przebaczenie.
- Zapewniam was więc, że Verdandi ma bardzo ważne sprawy na głowie. I obecnie zamierza udać się do mojej kwatery, gdzie będzie bezpieczna. Obiecuję, że oddam ją w jednym kawałku. No... może w dwóch, jak będzie niemiła. - czarnowłosy uśmiechnął się w stronę kobiety. Verdandi dostrzegła w jego oku błysk szaleństwa. Zapowiadała się całkiem niezła zabawa. Ale czy na pewno miła dla Tańczącego Ostrza?
Strażnicy skinęli tylko głowami i po chwili odmaszerowali przyśpieszonym krokiem. Wilkobójca wypuścił ostatniego z nich. Strażnik nie miał czasu nawet wziąć swojej włóczni. Po prostu na czworakach oddalił się od dwójki.
- Sama się czasem prosisz o wpierdol. - westchnął Darkoss, jakby mówił do małego dziecka. Albo rozpieszczonej gówniary, która cały czas, na każdym kroku zamierza go podrywać. Mistrz zabójców za taką właśnie osobę miał Verdandi.

<Veeer? Wybacz długość. I ogólnie czas oczekiwania. Wena ostatnio nie doskwiera. ;_;>

piątek, 18 sierpnia 2017

Od Thurban'a CD Verdandi

Gdy tylko dowiedziałem się o tym co zrobił mój kuzyn, myślałem że osobiście pojadę na arenę i wszystko mu wygarnę. Miałem go za bardziej myślącego osobnika niż resztę mieszkańców, jednak chyba jego mózg zamienił się miejscami z jego kutasem. Byłem ciekaw co pomyśli jego ojciec, kiedy zobaczy, że jego kochany synek przyprowadził jednego z najbardziej niebezpiecznych zabójców w królestwie Dirsch, albo raczej zabojczynię. Dowiedziałem się również, że mam zostać jej mentorem. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ Eytherian miał świadomość tego, że na razie osobiście trenuję nowych gwardzistów. Co prawda powinien to robić mój brat, jednak ostatnio do gwardii królewskiej trafiło kilku nieudaczników, którzy powinni zostać do końca życia jako giermkowie. Więc tym razem postanowiłem sam zadbać o wykształcenie gwardzistów. W końcu nadszedł dzień, w którym przyjechali do zamku. Udawałem, że wszystko jest pięknie i przyjaźnie przywitałem kuzyna. Dostałem również prośbę by zaprowadzić Verdandi do jej pokoju. Nie miałem zbytnio ochoty chodzić po zamku z taką osobą. Co prawda byłem w stanie bez problemu ją pokonać jakby zachciało jej się ucieczki. Chociaż dziewczyna w przeciwieństwie do mojego kuzyna była mądra, wiedziała, że nie warto podejmować próby ucieczki w takim miejscu. Przez całą drogę do jej komnaty, pysk dziewczyny się nie zamykał. Próbowała nas zagadać, jednak nieudolnie jej to wychodziło. Żaden z strażników nie miało ochoty rozmawiać z kobietą, która odebrała życie przynajmniej jednej bliskiej im osobie. Na powitanie wyszła służba, która uśmiechnęła się na nasz widok. Jedna ze służących podeszła do nas.
- Jesteś tą nową? - zapytała się.
- Tak, zaprowadź ją do jej sypialni i daj jej nieco lepsze ubrania niż te szmaty. Kiedy przyjedzie pora obiadowa, ma na mnie czekać w tym miejscu - rozkazałem kobiecie, która wpatrywała się w moje oczy i delikatnie się rumieniła. Czyżby kolejna, która zakochała się w moich oczach? Ach te kobiety, jedna łatwiejsza od drugiej. Do prawdy żałosne. Odwróciłem się bez słowa i spojrzałem surowo na strażników.
- Macie tutaj być do czasu kiedy nie przyjdę. Jeśli zobaczycie jakieś podejrzane osoby, zabijcie. Bądźcie również czujni, nigdy nie wiadomo co planuje ta kobieta, jasne? - powiedziałem swoim typowym zimnym głosem. Gwardziści stanęli na baczność i chórem potwierdzili. Przytaknąłem i skierowałem się w stronę hali treningowej, gdzie czekali na mnie przyszli gwardziści. Tuż przed wejściem zaczepił mnie Vassariah.
- Witaj braciszku - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co chcesz? - burknąłem, olewając dobry humor brata.
- Widzę, że jakąś czerwonowłosą niewiastę przyprowadziłeś - odpowiedział już swoim normalnym tonem.
- Owszem, jednak na rozkaz tego kretyna - westchnąłem cicho a Venomy zmarszczył brwi.
- To ta zabójczyni, która miała tutaj przyjechać? - zapytał się.
- Tak - odpowiedziałem - A teraz mnie z łaski swojej przepuść - dodałem odpychając brata od drzwi. Strażnicy otworzyli wielkie drewniane drzwi. Przede mną stali na baczność w rzędach przyszli strażnicy króla. Tego dnia nie dawałem im wiele ćwiczeń, najprościej na świecie zastanawiałem się co odwaliło mojemu kuzynowi. Kiedy uświadomiłem sobie, że niedługo będzie obiad u króla, wyszedłem z sali, mówiąc swoim podopiecznym by mogli sobie iść do domu, ale 10 najbardziej obijających się ma potem jeszcze wrócić. Tak jak prosiłem, zastałem Verdandi ze służącą w miejscu, gdzie je zostawiłem. Była ubrana w prostą suknię ze sporym dekoltem. Oj to Eytherian będzie się ślinił na jej widok.
- Panie, zrobiłam tak jak prosiłeś - ukłoniła się kobieta.
- Dobrze wykonałaś swoją pracę, zasłużyłaś na odpoczynek - odparłem obojętnym tonem. Spojrzałem na dwóch gwardzistów, który od razu pojawili się obok czerwonowłosej zabójczyni. Poszliśmy w stronę jadalni króla. Jednak po drodze musieliśmy przejść przez miejsce wyznaczone dla dowódców oddziałów. Jeden z dowódców był kiedyś moim prześladowcą. Jak byłem jeszcze nastolatkiem, on i jego koledzy uwielbiali się nade mną znęcać, ponieważ byłem najmłodszy z uczniów. Jak na złość on musiał tam być kiedy przechodziliśmy koło nich.
- Kogo my tu mamy! - krzyknął na cały głos - Czyżby to nasz kochany Thurban? - zaśmiał się i jego wzrok skupił się na Verdandi.
- Czyżby nasz malutki Tamir znalazł nową kobietę? Co za nowość! - powiedział jeden z kumpli Lamberta. Przewróciłem jedynie oczami i poszedłem dalej. Jednam nie zaszedłem daleko, ponieważ przede mną stanął ten chuj.
- Jestem zajęty - rzuciłem obojętnie.
- Ale ja nie - zarechotał się najebany w trzy dupy Lambert.
- No to już nie mój problem - odepchnąłem go, a ten stracił równowagę i upadł na ziemię. Dumnym i szybkim krokiem poszedłem do króla. Przed drzwiami czekał na nas zniecierpliwiony Eytherian. 
- No w końcu kuzynie! - uniósł wesoło ramiona. Jednak jego uwaga szybko przykuł dekolt Verdandi. - Zabójczo pięknie wyglądasz - uśmiechnął się flirciarsko i podszedł do niej. Przewróciłem oczami po raz kolejny i weszliśmy do jadalni. Na stole roiło się od jedzenia, ociekających tłuszczem potraw. Zasiedliśmy do stołu i gdy król zaczął jeść, reszta osób przy stole również zaczęła swój posiłek. Przez cały obiad książę zagadywał kobietę i całkowicie ignorował moje pytania na temat czego on ode mnie oczekuje i co ja mam niby robić z tą dziewczyną. W końcu na moje pytania odpowiedział Król Hevington.
- Dzisiaj po posiłku zabierz ją do jej komnaty i niech się przebierze. Potem sprawdź jej zdolności w walce wręcz - rozkazał.
- Tak jest panie - przytaknąłem i dokończyłem swój posiłek. Siedziałem po raz pierwszy od kilku miesięcy do końca obiadu. Zazwyczaj wychodziłem od razu jak skończyłem. W końcu nie miałem zbyt dużo czasu na siedzenie i nic nie robienie. Wolałem pochodzić po zamku i pilnować swoich strażników. Kiedy wszyscy się najedli, podszedłem do zabójczyni.
- Chodź za mną - rozkazałem. Ona chciała już coś powiedzieć, ale jej przerwałem - I masz nic nie mówić - dodałem.
- A dlaczego? - zapytała się zdziwiona.
- Bo ci każę - odpowiedziałem i chwyciłem ją za ramię. Wyszliśmy z pomieszczenia i szybkim krokiem poszliśmy do jej sypialni. Oczywiście towarzyszyli nam dwaj gwardziści. Dotarliśmy do jej pokoju i spojrzałem na nią.
- Ubierz się w wygodne ubrania, w których możesz swobodnie walczyć - powiedziałem spokojnym głosem. - jak będziesz gotowa to wyjść z pokoju. Będą a ciebie czekać czterech moich ludzi, którzy cię zaprowadzą do mnie - dodałem i ruchem dłoni pokazałem jej, że może już sobie iść do pokoju. Gdy tylko zniknęła za drzwiami, wróciłem do hali by nadzorować trening tych 10 delikwentów. No i czekała na nich również bardzo ciekawa niespodzianka. Czterech z nich będzie walczyła z Verdandi wręcz. Chciałem zobaczyć, co potrafi ta kobieta bez żadnej rozgrzewki i bez broni.

Verdandi?

niedziela, 13 sierpnia 2017

Od Verdandi do Możana

Odkąd tutaj jestem, powoli wracam do swojego wyglądu sprzed uwięzienia.  Dostaję normalne posiłki, w dodatku roboty królewskiego kucharza. Dania są więc przepyszne. Przybieram na wadze, włosy nabierają swojego koloru, skóra również się regeneruje.
Zregenerowałam się również na tyle, by móc normalnie funkcjonować za dnia. Co z tego, że musieli mnie kąpać i szorować parę razy by zedrzeć ze mnie cały brud. Opłacało się. Mam wrażenie jakbym otrzymała nowe życie. Brakuje mi tylko moich starych, życiowych kompanów.
Brakuje mi między innymi mojego brata. Na samą myśl o Tyresie ściska mnie coś w żołądku. Nie miałam bladego pojęcia czy on w ogóle żyje. Co prawda umiał już się sobą zająć ale... cholernie się o niego martwiłam. Jest drugim facetem w moim życiu, którego kocham. I prawdopodobnie jedynym żywym.
Jednakże podczas codziennych treningów myślami biegłam do mojego mistrza i parszywego zabójcę, który mnie zdradził. Wątpię, by był to mój mistrz. Nie miałby w tym żadnego interesu. Jestem dla niego jak wrzód na dupie. I byłam jego codzienną zmorą.
Tak było również teraz. Wracając z treningu w eskorcie czterech osobistych strażników (z którymi już zdążyłam nawiązać jakąkolwiek rozmowę) zastanawiałam się kim tak naprawdę byłam dla swojego mistrza. Niby wrzód na dupie, którego od czasu do czasu trzeba ukarać, ale jednak jakoś potrafi mnie przeboleć. No ale jakby spojrzeć... to zdarzało mi się atakować takiego upierdliwca. Jak on miał? Wydaje mi się, że to było jakoś na M... no w sumie to nieważne jak mu mamuśka dała na imię. Jeden z największych wrzodów dla Darkossa. Nie rozumiem naprawdę po co jeszcze się do niego klei.  Aczkolwiek pamiętam jakby to było wczoraj. Kiedy tylko się spotykaliśmy od razu pluliśmy na siebie jadem. Ten typ traktował mnie jak zwykłego człowieka. I za każdym razem czekałam na cichy sygnał, cichą zgodę na ukatrupienie go. Niestety, nie doczekałam się.
Nagle z moich rozmyślań wyrwał mnie cień idącego przed nami człowieka. Dekoncentrował.  Uniosłam spojrzenie i z zainteresowaniem na niego patrzyłam.
-Co to za typo ? - zapytałam przeciągle jednego ze strażników.
Nie odpowiedział słownie, tylko mimiką swojej twarzy, która mówiła "O co ty mnie pytasz w ogóle?". Otworzyłam szerzej oczy zaskoczona. To on kurna kręci z królem czy coś?
-Darkuś, kupę lat! - wykrzyknęłam a na usta wypełzł mi dziki, typowy dla mnie uśmiech.
Mężczyzna dygnął na mój głos, jednakże zdrobnienie sprawiło, że zacisnął dłonie w pięści. Zatrzymał się przede mną i zlustrował mnie od góry do dołu.
-Tańczące Ostrze - mruknął będąc zaskoczonym.
No tak. Według niego powinnam teraz kisić się w więzieniu w Shire.
-Daruj sobie te formalności - parsknęłam. -Tęskniłam Darkuś - puściłam mu oczko po czym wybuchnęłam śmiechem.
-Co ty tutaj robisz? - warknął ostro. - Zwracaj się do mnie należycie - dodał szybko zważając na obecność strażników.
Którzy swoją drogą nie chcieli się wtrącać w spotkanie mistrza z uczniem.
-No wiesz... trochę się pozmieniało od ostatniego spotkania - zaczęłam niby się zastanawiając co powiedzieć.
-Verdandi - syknął.
-O, pamiętasz moje imię. Jak milusio - zaszczebiotałam. -Po prostu pewien książę w czarnej karocy był łaskawy mnie uwolnić. Szkoda, że to nie byłeś ty, Darkuś - westchnęłam dusząc w siebie sporą ochotę parsknięcia śmiechem.

(Możan? Spotkanie po roku XD)

środa, 9 sierpnia 2017

Od Samanthy CD Venomy

Lekko się skrzywiłam, kiedy mnie zamknął w celi i powiedział, że ja, chce zabić króla. Jak mam być szczera nie obchodziło mnie to, czy będzie żyć, czy nie. No bo... Ej ja nie jestem zabójcą, a póki kradne tylko to, co uznam za cenne, to nie jestem na czarnej liście W sumie co by się stało, gdyby mnie zabili? W sumie nic. Jestem tak właśnie niepotrzebna ludzkości. Nie jestem królem, ani damą dworu. Mało kto potrzebuję kogoś takiego jak ja. Na przykład... Teraz wychodzi na to, że moje ostrzeżenie weszło na "Oho czyli chcesz zabić króla"... Uroczo... Siedziałam w celi i bawiłam się ostrzem w ręce, kiedy zostałam sama z strażnikami. Jeden na mnie spojrzał kątem oka i trochę się spiął.
- Nikt jej nie przeszukał? - dyskretnie spytał swojego przyjaciela. Podniosłam się i rzuciłam im wszystkie ostrza, jakie miałam, oprócz tego, co zawsze mam przy sobie w bucie. Ci spojrzeli na siebie, a potem na mnie. Wtedy ktoś ich uderzył w potylice i upadli nieprzytomni. Czarny kaptur i płaszcz otworzył mi drzwi.
- Dzięki za alibi, a teraz uciekajmy stąd. - podeszłam do niego, ale zamiast wychodzić, wzięłam kratę i zamknęłam sobie drzwi, siadając na ziemi.
- Nie mam zamiaru uciekać...
- Haha... Nie bądź głupia.
- Słuchaj. To, że nie udało mi się ostrzec żołnierzy przed Tobą, nie znaczy, że nie spróbuję ponownie. - gdy to powiedziałam, ten wybuchł śmiechem.
- Tobie chyba naprawdę życie nie miłe. Naprawdę wolisz śmierć od zabicia króla? Jesteś głupia. - zamknął kratę - gdy nadejdzie odpowiednia chwila, zabije Cię. Samantho Frequense - odłożył klucze na miejsce i uciekł. W tym momencie nadbiegł Thurban. Spojrzał na mnie swoim lodowym spojrzeniem.
 - To po Ciebie przyszli.
- Jest ich więcej? - gwałtownie się podniosłam.
- Nie udawaj głupiej! Było dwóch. Pierwszy uciekł, razem z drugim. Pewnie Ciebie szukali. I co? I pewnie ty ich tak załatwiłaś?
- Nie! Nie prawda! To nie byłam ja!
- Nie ufam komuś, kto chce zabić kró--
- NIE CHCE GO ZABIĆ! - złapałam kraty i spojrzałam na niego - chciałam was właśnie ostrzec przed tą dwójką! Jeden z nich chce mnie zabić.
- Thurban, ona nie kłamie - głos Venomy'ego wydobył się z cienia. Gwałtownie puściłam drzwiczki od krat. Oboje odeszli na rozmowę, a ja siedziałam przy ścianie. Słyszałam tylko parę zdań w swojej głowie.

Głupszej dziewczyny to ja jeszcze nie widziałem.
Dzięki za alibi...
Haha... Nie bądź głupia.
Jesteś głupia.
Nie udawaj głupiej!

Czy ja naprawdę jestem głupia? Próbowałam ich ostrzec, a mam co w zamian? Siedzę w więzieniu, oskarżają mnie o rzeczy, których nie zrobiłam. W sumie jestem do tego przyzwyczajona. Mój zawód, polega na braku zaufaniu przez innych. Mam opóźnienie na temat wielu zleceń... Dodatkowo moi straż...
Gdzie byli strażnicy?
Gwałtownie się podniosłam, zauważając, że nieprzytomni strażnicy zniknęli. Usiadłam i zobaczyłam, że klucze do celi zostały na ziemi. Wzięłam je i powiesiłam pęk kluczy na haczyku, po czymusiadłam pod ścianą. Śmieszne jest to, że według mojego ojczyma, zaufanie jest najważniejszą rzeczą dla złodziei i każdego, dobrego człowieka z dobrym sercem. Zaufałam komuś, kto mnie zamknął w więzieniu, nazwał głupią i traktował mnie jak rzecz. Więc czemu mu zaufałam? Dlaczego? Co on takiego zrobił, że nie uciekłam, kiedy miałam okazję... Sama teraz nie rozumiem swoich myśli.
Może naprawdę jestem głupia?
Skuliłam się pod scianą, opierając głowę o swoje kolana. Założyłam kaptur, by móc skryć swoje szkliste oczy. O nie, Crass, nie będziesz płakać, to tylko łzy... Szybko szkliste oczy zrobiły się normalne. Usłyszałam otwieranie krat. Uniosłam głowę. Venomy stał na de mną.
- Dobra, miejmy to już za sobą - wstałam i wyciągnęłam ręce, czekając na sznur lub kajdanki...

Venomy? Nie pisałam, czy ją uwalniają, wolę to tobie zostawić.

sobota, 5 sierpnia 2017

Od Verdandi do Thurbana

Gdy zajechaliśmy do stolicy, tłumy ludzi przywitało nas wesołymi okrzykami. Wiwatowali na cześć księcia i przyszłego króla, Mobiusa. Obserwowałam to wszystko, na początku bardzo oczarowana, że zwykła zabójczyni może to wszystko oglądać z widoku członka rodziny królewskiej. Mobius uśmiechał się do ludzi, machał im. Chwalony przez swój przyszły lud. Jednakże prawda, która za tym wszystkim się kryła była o wiele gorsza. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk bicza. Zaalarmowana od razu popatrzyłam w tamtą stronę. Byłam jedyną osobą, która to uczyniła. No tak... wszystko przecież kontrolowała straż. Zlustrowałam spojrzenie twarze innych ludzi. Pod ich uśmiechały krył się nieprzyjemny grymas. Możliwe, że bólu. Zerknęłam na Mobiusa, który próbował nie ingerować w to co działo się tuż obok niego. Mocno zaciskał szczęki zdobywając się na delikatny uśmiech. Skrzyżowałam ręce na piersi chowając się w głąb karocy. Z przymrużeniem oczów wyglądałam królewskiego zamku. Kiedy tylko  dotarliśmy na miejsce poczułam się dziwnie inaczej. "Jak nisko trzeba upaść, żeby zabójcę wpuszczać do królewskiego zamku?", pomyślałam choć z pewnością członkowie rodziny królewskiej są chronieni przez najlepszych gwardzistów. Pierwszy wyszedł Mobius. Odwrócił się w moją stronę i podał dłoń pomagając mi wysiąść. Strażnicy i gwardia, która czekała na placu przed głównym wejściem do zamku wstrzymali oddech na mój widok. Z dziecinnym zaciekawieniem spoglądałam na każdego z nich. Przed nami jakby znikąd wyrósł mężczyzna w długich, czarnych włosach. Uwagę w jego wyglądzie jednak przykuł mnie symbol Hevintonów. "Kapitan Gwardii?", zapytałam siebie badawczo się mu przyglądając. Jak do tej pory od wyjścia z karocy nie powiedziałam ani jednego słowa. Jak na mnie to dosyć dziwne.
-Panie, nie sądzisz, że to nierozsądne by wykwalifikowana  zabójczyni chodziła bez kajdan? - zapytał dość... chłodno. Uśmiechnęłam się jednak na określenie jakie użył.
-Dzięki, że doceniasz moje umiejętności - powiedziałam a Mobius tylko na mnie spojrzał unosząc brwi. Mężczyzna rzucił mi ostre spojrzenie ale postanowiłam kontynuować.- Ale nie mam mocy by potem zniknąć na innym kontynencie - chciałam w subtelny sposób przekazać, że Mobius ostrzegł mnie przed konsekwencjami ucieczki czy jego zamordowania.
-Przekazuje ci ją w twoje ręce. Odprowadź do jej komnaty i rozkaż służącej się porządnie nią zająć. Verdandi - zwrócił się do mnie. - Twój osobisty trener, Kapitan Gwardii Królewskiej. Masz okazje bliżej się z nim poznać - po tych słowach uśmiechnął się i ruszył w stronę zamku.
Zostałam sama z mężczyzną. Westchnęłam pocierając kark. Nagle poczułam się nieswojo. Byłam ubrana nadal w więzienne ubranie, które było poplamione krwią. Skrzywiłam się i spojrzałam na trenera.
-Możemy iść już do mojej komnaty? - zapytałam na co ten po prostu kazał mi iść za mną i się nie odzywać.
-Gbur - mruknęłam pod nosem na co ten spojrzał na mnie z ukosa.
-Coś mówiłaś?
-Wychwalam zamek, tylko nie chcę by ktoś mnie usłyszał - odpowiedziałam uśmiechając się.
-Nie umiesz kłamać - odparł.
-Nie masz podstaw by tak twierdzić - udałam naburmuszoną lecz ten mnie zwyczajnie zignorował. Eskortowało mnie jeszcze 4 innych strażników. - Jak masz na imię? - spytałam chcąc wiedzieć jak go nazywać. Odpowiedziała mi cisza. - Jak masz na imię? - powtórzyłam ale znów odpowiedziała cisz. -Dobrze, więc nazywasz się Cisza czy wolisz Milczek? - uwielbiałam się droczyć z innymi. Pamiętam czasy kiedy Mistrz miewał mnie dosyć. - Nie dogadam się z nim - mruknęłam zirytowana.
Doszliśmy do mojej komnaty gdzie przy drzwiach stała już pierwsza warta. Na spotkanie wyszła nam służąca.

(Thurban? Takie średnie ale może być XD)

Lipiec

W lipcu opowiadanie napisały dwie osoby: Samantha i Verdandi. Z tego powodu otrzymują one podwójną premie w wysokości 4 poziomów.

Template by